– Alarm! Ogłaszam alarm! To nie są ćwiczenia!
Pięciu lekarzy. Tylko tylu udało się znaleźć w budynku szpitala w tych gorączkowych chwilach przed przybyciem pierwszej karetki: Claire, DelRaya, McNally’ego z izby przyjęć, chirurga i jednego wystraszonego pediatrę. Nikt nie znał jeszcze żadnych szczegółów: ani gdzie doszło do strzelaniny, ani ile jest ofiar. Wiedzieli tylko, że stało się coś okropnego, a ten maleńki, prowincjonalny szpital nie jest przygotowany, by sobie z tym poradzić. Izbę przyjęć wypełnił hałas i bieganina personelu, gotującego się na przyjęcie rannych. Katie, której stan był już stabilny, wytoczono do holu, by zrobić miejsce w gabinecie zabiegowym. Trzaskały drzwiczki szafek, rozbłysły reflektory. Claire wieszała torebki z płynami do kroplówek, rozkładała na tacach instrumenty, otwierała paczki gazy i nici chirurgicznych.
Potężniejący w uszach ryk syreny pierwszej karetki na moment wyciszył izbę przyjęć. Po chwili wszyscy rzucili się do podwójnych drzwi, by przyjąć pierwszą ofiarę. Stojąc w grupie personelu, Claire zdawała sobie sprawę z panującej ciszy – wszyscy wsłuchiwali się w sygnał ambulansu.
Nagle syrena umilkła i w zasięgu wzroku pojawiło się migające czerwone światło.
Gdy karetka podjeżdżała tyłem do wejścia, Claire przepchnęła się naprzód. Otwarto tylne drzwi samochodu i wysunięto przez nie nosze z pierwszą ofiarą. Była to kobieta, już intubowana. Plaster, którym przytrzymano rurkę, zasłaniał dolną część twarzy. Opatrunek na podbrzuszu kobiety był przesiąknięty krwią.
Przewieziono ją prosto na salę urazową i przeniesiono na stół. Chór głosów wykrzykiwał coś równocześnie, gdy przecinano ubranie kobiety, podłączano EKG i tlen, na ramieniu mocowano aparat do mierzenia ciśnienia krwi. Na monitorze pracy serca pokazała się szybko biegnąca sinusoida.
– Skurczowe siedemdziesiąt! – zawołała pielęgniarka.
– Pobieram krew do zbadania grupy! – powiedziała Claire. Z tacki chwyciła szesnastojednostkowy dożylny kateter i założyła opaskę uciskową na rękę pacjentki. Żyła była słabo widoczna – pacjentka znajdowała się w szoku. Claire wkłuła się i wsunęła na miejsce plastikowy wenflon. Strzykawką pobrała krew, po czym przymocowała wlew kroplówki.
– Sól fizjologiczna w kroplówce podłączona! – zawołała.
– Skurczowe sześćdziesiąt, ledwo wyczuwalne!
– Mam wrażenie, że brzuch jest pełen krwi – powiedział chirurg. – Otworzyć tace z narzędziami chirurgicznymi i przygotować ssaki! – Spojrzał na McNally’ego. – Będziesz pierwszym asystentem.
– Ale trzeba ją przewieźć do sali operacyjnej…
– Nie ma czasu. Muszę znaleźć miejsce, skąd płynie ta krew.
– Straciłam tętno! – krzyknęła pielęgniarka.
Pierwsze cięcie było szybkie i brutalne – jedno długie pociągnięcie przez środek brzucha. Drugie, głębsze, przecięło warstwę podskórnego tłuszczu i otworzyło otrzewną.
Krew trysnęła, wylewając się na podłogę.
– Nie widzę, skąd pochodzi!
Ssak nie dość szybko usuwał krew. McNally w desperacji wcisnął w otwarty brzuch dwa sterylne ręczniki i wyciągnął nasiąknięte krwią.
– Dobra, chyba widzę. Kula naruszyła aortę…
– Jezu, ależ krwawi!
Rejestratorka krzyknęła przez drzwi:
– Przywieziono dwie kolejne ofiary! Właśnie wnoszą je do środka!
McNally rzucił Claire spojrzenie przez stół. W jego oczach widziała panikę.
– Ty się tym zajmij – rzucił krótko. – Idź, Claire. Żołądek podszedł jej do gardła. Pchnęła drzwi sali akurat wtedy, gdy pierwsze nosze znalazły się w jednym z gabinetów zabiegowych. Leżał na nich szlochający rudy chłopiec. Miał rozciętą koszulę, a przez bandaż na ramieniu przesączała się krew. Zaraz potem wniesiono drugie nosze z kilkunastoletnią blondyneczką. Połowa jej twarzy była zakrwawiona.
To dzieci, pomyślała Claire. To przecież dzieci. Boże, co się stało?
Najpierw podeszła do dziewczynki, płaczącej, ale mogącej ruszać wszystkimi kończynami. Na widok krwi na jej twarzy Claire o mało nie wpadła w panikę, myśląc, że to rana postrzałowa głowy. Zmusiła się do spokoju, ujęła dłoń dziewczynki i spytała ją o imię. Serce waliło jej jak młotem, ale wystarczyło parę zdań, by przekonać się, że Amelia Reid jest przytomna i w dobrym stanie umysłowym. Rana była powierzchowna, więc Claire szybko oczyściła ją i założyła opatrunek.
Gdy zwróciła się do rudego chłopca, okazało się, że zajmuje się nim już pediatra.
– Czy jeszcze ktoś jedzie? – spytała rejestratorkę.
– Nie. Być może ktoś jest jeszcze na miejscu…
W drzwiach izby przyjęć pojawił się drugi chirurg.
– Jestem! Kto mnie potrzebuje?
– Sala urazowa – powiedziała Claire. – Trzeba wspomóc doktora McNally’ego.
Skierował się w tamtą stronę, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, niemal go uderzając.
– Czy mamy już tę krew 0 Rh minus dla Horatio? – zawołała pielęgniarka do rejestratorki.
Horatio? Claire nie rozpoznała pacjentki pod plastrem, ale znała to nazwisko.
Dorothy Horatio, nauczycielka biologii mego syna. Rzuciła okiem na zegar. Było wpół do dwunastej – trzecia lekcja. Noah miał mieć biologię w klasie pani Horatio.
Przybył kolejny lekarz, kolejna para rąk – położnik z Two Hills. Rozejrzała się po pokoju i stwierdziła, że sytuacja jest pod kontrolą.
Podjęła jedyną decyzję, jaką może podjąć przerażona matka.
Wybiegła do samochodu.
Czterdzieści kilometrów dzielących ją od szkoły biegło pośród jesiennych pól, nad którymi snuły się pasma mgły. Gdzieniegdzie stały grupy sosen oraz zagrody o pokrzywionych gankach. Od ośmiu miesięcy codziennie pokonywała tę drogę, ale nigdy w takim tempie, z trzęsącymi się rękami i lękiem w sercu. Na ostatnie wzniesienie wjechała na gazie wciśniętym do dechy. Subaru minęło znajomy znak: WYJEŻDŻASZ Z TWO HILLS. WRÓĆ WKRÓTCE!
Sto metrów dalej stała druga, mniejsza tablica z obłażącą farbą:
WITAJCIE W TRANQUILITY NAD JEZIOREM LOCUST 910 MIESZKAŃCÓW Natychmiast po skręcie w School Road ujrzała migające światła kilku samochodów służb miejskich. Przy prowadzącej do szkoły bramie z czerwonej cegły stało parę wozów policyjnych i dwa wozy strażackie. Musiało tu dojść do prawdziwej katastrofy.
Claire wyskoczyła z samochodu i przebiegła przez trawnik, gdzie za rozciągniętą przez policję taśmą stało kilkudziesięciu zszokowanych uczniów i nauczycieli. Nie dostrzegła wśród nich Noaha.
Policjant z Two Hills zatrzymał ją przy drzwiach wejściowych.
– Nikomu nie wolno wchodzić.
– Ależ ja muszę!
– Tylko personel służb miejskich. Odetchnęła głęboko.
– Jestem doktor Elliot – powiedziała spokojniejszym tonem. – Lekarz z Tranquility.
Pozwolił jej iść dalej.
Weszła do szkoły. Budynek miał blisko sto lat. Wewnątrz unosił się odór spoconych nastoletnich ciał i kurzu wzniecanego tysiącami stóp, dudniących po schodach w górę i w dół. Wbiegła na pierwsze piętro.
Przez otwarte drzwi pracowni biologicznej, przegrodzone policyjną taśmą, widać było poprzewracane krzesła, potłuczone szkło i rozrzucone papiery. Pośród tego wszystkiego skakały żaby.
I krew – całe kałuże gęstniejącej już na podłodze krwi.
– Mama?
Na dźwięk tego głosu serce zabiło jej mocniej. Odwróciła się na pięcie – po drugiej stronie holu stał jej syn. W mroku długiego korytarza wydawał się zastraszająco mały, a jego pokryta krwią twarz była blada i zapadnięta.
Читать дальше