Weszła do frontowego pokoju. Syn, z rozjaśnioną twarzą, siedział rozparty na poduszkach kanapy. Spojrzał na nią przelotnie, ale nic nie powiedział.
Usiadła obok niego, opierając stopy na niskim stoliku, tuż koło stóp Noaha. Wielkie stopy, małe stopy – pomyślała z rozbawieniem. Noah ma tak duże stopy, że przy jej drobnych wyglądają jak buty klowna.
Na ekranie telewizora okropnie gruby Homer skakał w kwiecistym szlafroczku i wpychał sobie do ust jedzenie.
Noah znów się roześmiał, a Claire mu zawtórowała. Właśnie tak chciała spędzić resztę wieczoru. Będą razem oglądać telewizję, a zamiast obiadu zjedzą prażoną kukurydzę. Pochyliła się ku niemu. Zderzyli się lekko głowami.
– Przepraszam, mamo – powiedział.
– Nie ma sprawy, kochanie. Przykro mi, że się spóźniłam.
– Dzwoniła babcia Elliot. Niedawno.
– Tak? Czy chciała, żebym do niej zatelefonowała?
– Chyba tak. – Przez chwilę patrzył w telewizor, milcząc przez czas trwania reklam. – Babcia chciała się upewnić, że z nami dziś wszystko w porządku – dodał w końcu.
Claire spojrzała ze zdziwieniem.
– Dlaczego?
– Dzisiaj są urodziny taty.
Na ekranie telewizora Homer Simpson w kwiecistym szlafroczku porwał ciężarówkę rozwożącą lody i prowadził ją teraz w szaleńczym tempie, przez cały czas wpychając sobie lody do ust. Claire wpatrywała się w ekran w pełnym zdumienia milczeniu. Dzisiaj twoje urodziny, myślała. Umarłeś zaledwie dwa lata temu, a my już cię po trochu zapominamy.
– O Boże, Noah – wyszeptała. – Nie rozumiem, jak mogłam o tym zapomnieć.
Oparł ciężko głowę na jej ramieniu.
– Ja też nie pamiętałem – przyznał ze wstydem.
Claire zadzwoniła do Margaret Elliot z sypialni. Zawsze lubiła swoją teściową, a przez lata sympatia tak się wzmogła, że czuła się znacznie bliższa Margaret niż swoim własnym, chłodnym i wyniosłym rodzicom. Czasem Claire wydawało się, że wszystkiego, co wie o miłości i namiętności, nauczyła się od rodziny Elliotów.
– Cześć, mamo. To ja – powiedziała.
Dziś w Baltimore piętnaście stopni i słonecznie – odrzekła Margaret i Claire się roześmiała. Od kiedy przeprowadziła się do Tranquility, był to ich stały żart – porównywanie komunikatów meteorologicznych. Margaret była przeciwna jej wyjazdowi z Baltimore. – Nie masz pojęcia, co znaczy prawdziwe zimno – powiedziała do Claire – a ja będę ci przypominać, z czego zrezygnowałaś.
– Tutaj dwa stopnie – doniosła Claire. Spojrzała w okno. – Robi się coraz zimniej i ciemniej.
– Noah ci powiedział, że dzwoniłam?
– Tak. U nas wszystko w porządku. Naprawdę.
– Czyżby?
Claire nie odpowiedziała. Margaret miała niesamowity talent odczytywania uczuć z tonu czyjegoś głosu i już wyczuła, że coś jest nie tak.
– Noah mówił mi, że chciałby tu wrócić – dodała Margaret.
– Dopiero cośmy się przeprowadzili.
– Zawsze możesz jeszcze zmienić zdanie.
– Już nie. Zbyt się tu zaangażowałam. Nowy gabinet, nowy dom.
– To są rzeczy, nie zobowiązania, Claire.
– W istocie rzeczy to zobowiązania wobec Noaha. Muszę tu zostać dla niego. – Przerwała, uświadamiając sobie nagle, że choć bardzo kocha Margaret, czuje pewną irytację. Zmęczyły ją już delikatne, lecz wciąż powtarzane sugestie powrotu do Baltimore. – Dzieciom zawsze jest trudno na początku, ale przyzwyczai się. Jest zbyt młody, by wiedzieć, czego chce.
– Tak, to chyba prawda. A ty? Wciąż chcesz tam zostać?
– Dlaczego pytasz?
– Bo wiem, że mnie trudno byłoby przenieść się gdzie indziej. Zostawić wszystkich przyjaciół.
Claire wpatrywała się w odbicie swojej zmęczonej twarzy w lustrze toaletki. Także w odbicie sypialni, której ściany wciąż były właściwie puste. Był to jedynie skład mebli, miejsce do spania, jeszcze nie część prawdziwego domu.
– Wdowa potrzebuje przyjaciół, Claire – powiedziała Margaret.
– Może to była jedna z przyczyn, dla których wyjechałam.
– Nie rozumiem?
– Tym właśnie stałam się dla wszystkich – wdową. Gdy wchodziłam do ambulatorium, napotykałam spojrzenia pełne smutku i współczucia. W mojej obecności już nikt się nie śmiał ani nie opowiadał dowcipów. I nikt, ani jedna osoba, nie odważył się wspomnieć Petera. Zupełnie jakby się bali, że na dźwięk jego imienia załamię się i rozpłynę we łzach.
W słuchawce zapanowała cisza i Claire nagle pożałowała swojej szczerości.
– To nie znaczy, że przestałam za nim tęsknić, mamo – dodała cicho. – Widzę go zawsze, gdy patrzę na Noaha. Są tak niezwykle podobni. Zupełnie jakbym patrzyła na dorastającego Petera.
– Są podobni pod wieloma względami – powiedziała Margaret i Claire usłyszała z ulgą, że z głosu teściowej nie znikło ciepło. – Peter nie był łatwym dzieckiem. Nie opowiadałam ci chyba o kłopotach, w jakie się wpakował w wieku Noaha. Stąd właśnie skłonność mego wnuka do popadania w tarapaty. Po Peterze.
Claire musiała się roześmiać. Na pewno nie ma tego po mnie, nudnej, skrupulatnej matce, której największą zbrodnią jest jeżdżenie samochodem bez świadectwa kontroli technicznej.
– Noah ma dobre serce, ale zaledwie czternaście lat – dodała Margaret ostrzegawczo. – Nie bądź zdziwiona, jeśli znów w coś się wpakuje.
Schodząc później na dół, Claire poczuła zapach palonych zapałek. No właśnie, już są kłopoty, pomyślała. Znów pali papierosy. Poszła za zapachem do kuchni i zatrzymała się w drzwiach.
Noah trzymał w dłoni zapaloną zapałkę. Zerknął na matkę i szybko ją zgasił.
– Tylko tyle świeczek udało mi się znaleźć – powiedział.
W milczeniu podeszła do kuchennego stołu. Przez łzy, które nagle napłynęły jej do oczu, patrzyła na gotowy tort, który Noah wyjął z zamrażalnika. Płonęło już na nim jedenaście świeczek.
Noah zapalił zapałkę i przytknął ją do dwunastej świeczki.
– Wszystkiego najlepszego, tatusiu – powiedział cicho. Wszystkiego najlepszego, Peter, pomyślała, walcząc ze łzami.
Razem zdmuchnęli świeczki.
Pani Horatio miała zamiar przeprowadzić doświadczenie na żabie.
– Gdy już przebije się ich rdzeń przedłużony, przestają cokolwiek czuć – wyjaśniła. – Igła wchodzi u podstawy czaszki. Należy nią nieco pokręcić, by zniszczyć wszystkie połączenia czuciowe, dochodzące do mózgu. To żabę paraliżuje i uniemożliwia wszelkie świadome ruchy, ale odruchy pozostają i można je badać. – Sięgnęła do słoja i wyciągnęła wiercącą się żabę. Drugą ręką ujęła igłę. Była olbrzymia.
Noah siedział nieruchomo w ławce w trzecim rzędzie. Starał się zachować niedbałą pozę i znudzony wyraz twarzy, choć w żołądku czuł ucisk i zbierało mu się na wymioty.
Słyszał, jak inni uczniowie, głównie dziewczęta, wiercą się na krzesłach. Po jego prawej stronie przerażona Amelia Reid zakryła usta dłonią.
Przesunął wzrokiem po klasie i w myślach formułował opinie na temat każdego ucznia. Łajza. Mięśniak. Wazeliniarz. Z nikim, poza Amelią Reid, nie miał ochoty spędzać czasu. Zresztą nikt z nich nie był także zainteresowany spędzaniem czasu z nim, ale tym się nie przejmował. Mamie być może odpowiada to miejsce, ale on nie ma zamiaru zostać tu na zawsze.
Skończyć szkołę, a potem wynosić się stąd, wynosić się stąd, wynosić się stąd.
– Taylor, przestań się wiercić i uważaj – powiedziała pani Horatio.
Читать дальше