– Zatelefonuję jutro do pani Cornwallis. Chciałabym jednak, żebyś zadzwonił do Taylora i przeprosił go.
– Napadł na mnie! To on powinien przepraszać!
– Taylorowi jest teraz bardzo ciężko, Noah. Jego rodzice właśnie się rozwiedli.
Spojrzał na nią.
– Skąd wiesz? Jest twoim pacjentem?
– Tak.
– Dlaczego do ciebie przyszedł?
– Wiesz, że nie mogę ci tego powiedzieć.
– Nigdy nic mi nie mówisz – mruknął i znów odwrócił się do okna.
Nie miała zamiaru podejmować wyzwania, nie odpowiedziała więc, by nie doprowadzić do kłótni.
Gdy w końcu się odezwał, mówił tak cicho, że ledwie go słyszała:
– Chciałbym wrócić do domu, mamo.
– Właśnie tam cię wiozę.
– Nie, chodzi mi o dom. O Baltimore. Nie chcę tutaj dłużej zostać. Nic tu nie ma oprócz drzew i gromady staruchów jeżdżących furgonetkami. To nie miejsce dla nas.
– Nasz dom jest teraz tutaj.
– Nie mój.
– Nawet nie dałeś szansy temu miasteczku.
– Miałem jakiś wybór? Spytałaś mnie, czy chcę się przeprowadzić?
– Oboje nauczymy się je lubić. Ja też jeszcze nie czuję się zbyt pewnie.
– Więc dlaczego musieliśmy się przeprowadzić? Zacisnęła palce na kierownicy i nie odrywała wzroku od drogi.
– Wiesz dlaczego.
Oboje wiedzieli, o czym mówi. Wyjechali z Baltimore przez niego. Claire realistycznie spojrzała na przyszłość syna i przeraziła się tym, co zobaczyła. Coraz większy krąg przyjaciół z problemami. Kolejne wezwania na policję. Kolejne sądy, prawnicy i terapeuci. Tak miała wyglądać ich przyszłość w Baltimore, więc zabrała syna i uciekła jak najprędzej.
– Nie zmienię się w wymuskanego chłoptasia tylko dlatego, że zaciągnęłaś mnie w te lasy – powiedział. – Tutaj też mogę narozrabiać. Więc co za różnica?
Skręciła na podjazd przed ich domem i spojrzała mu w twarz.
– Twoje rozrabianie nie skłoni mnie do powrotu do Baltimore. Albo weźmiesz swoje życie w garść, albo nie. To twój wybór.
– Od kiedy to cokolwiek jest moim wyborem?
– Masz wiele wyborów. I chciałabym, żebyś od tej pory dokonywał właściwych.
– Czyli takich, jakie ty zaakceptujesz. – Wyskoczył z samochodu.
– Noah. Noah!
– Daj mi święty spokój! – krzyknął. Trzasnął drzwiami i powlókł się do domu.
Nie poszła za nim. Siedziała, ściskając kierownicę, zbyt zmęczona i rozdrażniona, by próbować go przekonywać. Spontanicznie wrzuciła wsteczny i wycofała się z podjazdu. Oboje potrzebowali czasu, by ochłonąć i zacząć kontrolować swoje emocje. Skręciła w Toddy Point Road i ruszyła wzdłuż brzegu jeziora. Prowadzenie samochodu jako terapia.
Jakie łatwe wydawało się wszystko, gdy żył Peter, gdy wystarczyłoby zrobił zeza, a ich syn wybuchał śmiechem. Wtedy byli jeszcze szczęśliwi, jeszcze wszyscy razem.
Nie jesteśmy szczęśliwi, od kiedy umarłeś, Peter. Tęsknię za tobą. Tęsknię za tobą codziennie, w każdej godzinie, w każdej minucie mego życia.
Przez łzy widziała światła padające ze stojących wzdłuż brzegu domów. Pokonała zakręt, minęła Skały, i nagle światła nie były już białe, tylko niebieskie, i zdawały się tańczyć wśród drzew.
Przed domem Rachel Sorkin stał samochód policyjny.
Skręciła na podjazd. Na podwórzu parkowały trzy samochody – dwa policyjne i jeden biały mikrobus. Policjant stanowy rozmawiał na ganku z Rachel Sorkin. Białe plamy światła z latarki przesuwały się po ziemi pod drzewami.
Claire dostrzegła wychodzącego z lasu Lincolna Kelly’ego – rozpoznała jego sylwetkę, gdy na chwilę znalazł się w smudze światła. Lincoln nie był wysoki, ale trzymał się prosto, miał mocną budowę i poruszał się ze spokojną pewnością siebie, dzięki czemu wydawał się potężniejszy niż w rzeczywistości. Zamienił kilka słów z policjantem stanowym, zauważył Claire i skierował się ku niej. Opuściła szybę.
– Znaleźliście jeszcze jakieś kości? – spytała.
Gdy pochylił się ku oknu, poczuła zapach lasu: sosen, ziemi i dymu z palącego się drewna.
– Tak. Psy doprowadziły nas na brzeg strumienia – powiedział. – Tej wiosny, podczas powodzi, woda podmyła cały brzeg i wypłukała kości. Niestety, dzikie zwierzęta rozwłóczyły je po całym lesie.
– Czy lekarz sądowy uważa, że to było morderstwo?
– To już nie leży w gestii lekarza sądowego. Kości są za stare. Kierownictwo przejęła doktor Overlock, antropolog sądowy. Może chcesz z nią porozmawiać?
Otworzył drzwi furgonetki i Claire wysiadła. Weszli razem w mrok lasu. Wśród drzew wydawało się, że już zapadła noc. Ziemia była nierówna, pokryta opadłymi liśćmi. Claire potykała się o korzenie. Lincoln wyciągnął rękę, by ją podtrzymać. Sam poruszał się w ciemnościach bez wysiłku, mocno stąpając po ziemi.
Wśród drzew migały światła, rozlegały się głosy i szumiała woda. Claire i Lincoln wynurzyli się z lasu na brzegu strumienia. Policja odgrodziła część podmytego brzegu naciągniętą między palikami taśmą. Na brezencie leżało kilka odkrytych do tej pory, oblepionych ziemią kości. Claire rozpoznała piszczel i chyba fragment kości łonowej. Dwóch mężczyzn w wysokich butach, z lampami górniczymi na głowach, tkwiło po kolana w wodzie strumienia, badając ziemię brzegu.
Lucy Overlock stała między drzewami i rozmawiała przez telefon komórkowy. Sama przypominała drzewo: wysoka, mocno zbudowana, ubrana jak traper, w dżinsy i robocze buty. Niemal zupełnie siwe włosy ściągnęła w prosty koński ogon. Na widok Lincolna pomachała ręką i dalej mówiła do słuchawki: -… nie, jeszcze żadnych artefaktów, tylko pozostałości szkieletu.
Zapewniam cię jednak, że ten pochówek nie podpada pod NAGPRA [1]. Czaszka wygląda mi na rasę kaukaską, nie na Indianina. Jak to skąd wiem? Przecież to oczywiste! I puszka mózgowa, i twarz są za wąskie. Nie, oczywiście, że nie mogę być absolutnie pewna. Ale jesteśmy koło jeziora Locust, a Penobscotowie nigdy nie mieli tu siedzib. To plemię nawet nie łowiło ryb w tym jeziorze, bo cała okolica była dla nich tabu. – Wzniosła oczy do nieba i pokręciła głową. – Naturalnie, możesz osobiście zbadać kości. Musimy jednak przeszukać to miejsce teraz, zanim zwierzęta wszystko zniszczą, albo nic tu więcej nie znajdziemy. – Wyłączyła telefon i spojrzała na Lincolna. – Walka o kontrolę – wyjaśniła z frustracją w głosie.
– Nad kośćmi?
– Chodzi o NAGPRA. Ochronę grobów indiańskich. Za każdym razem, gdy znajdujemy jakieś szczątki, plemiona żądają stuprocentowej gwarancji, że nie należą do ich przodków. Dziewięćdziesiąt pięć procent ich nie zadowala. – Zwróciła spojrzenie na Claire, która podeszła, by się przedstawić.
– Lucy Overlock – dokonał prezentacji Lincoln. – A to jest Claire Elliot. Lekarka, która znalazła kość udową.
Kobiety uścisnęły sobie ręce – rzeczowy uścisk dłoni dwóch profesjonalistów, spotykających się przy okazji ponurej sprawy.
– Mamy szczęście, że akurat pani zwróciła uwagę na tę kość – rzekła Lucy. – Kto inny mógłby nie zdawać sobie sprawy, że jest ludzka.
– Szczerze mówiąc, nie byłam całkiem pewna. Cieszę się, że nie ściągnęłam tu wszystkich z powodu jakiejś krowy.
– To z całą pewnością nie była krowa.
– Znaleźliśmy coś jeszcze! – zawołał jeden z kopiących nad strumieniem.
Lucy wskoczyła po kolana w wodę i skierowała światło latarki na odsłonięty brzeg.
– Tutaj – powiedział kopacz, naruszając ziemię łopatką. – Wygląda mi to na drugą czaszkę.
Читать дальше