Claire westchnęła. Czy zawszę będą ją porównywać z doktorem Pomeroyem? Jego grób zajmował honorowe miejsce na cmentarzu Mountain Street. Claire czytywała jego lakoniczne notatki na starych kartach pacjentów i czasem miała wrażenie, że duch starego doktora depcze jej po piętach. Niewątpliwie to właśnie on stanął teraz między nią a Mairead. Umarł, ale zawsze zostanie w pamięci jako lekarz całego miasteczka.
– Osłuchajmy teraz pani płuca – powiedziała Claire. Mairead mruknęła coś z niechęcią i zaczęła zdejmować z siebie rzeczy. Na dworze było zimno, więc ubrała się odpowiednio. Sweter, bawełniana bluzka, bielizna antyreumatyczna i stanik – dopiero wtedy Claire mogła dotknąć stetoskopem jej piersi.
Przez bicie serca Mairead Claire usłyszała pukanie. Vera wsunęła głowę w uchylone drzwi.
– Rozmowa na drugiej linii.
– Czy możesz zanotować wiadomość?
– To pani syn. Nie chce ze mną rozmawiać.
– Przepraszam panią na chwilę – powiedziała Claire do Mairead Tempie i weszła do biura, by odebrać telefon. – Noah?
– Musisz po mnie przyjechać. Nie zdążę na autobus.
– Przecież jest dopiero piętnaście po drugiej. Autobus jeszcze nie odjechał.
– Zatrzymano mnie w szkole. Nie wolno mi wyjść przed wpół do czwartej.
– Dlaczego? Co się stało?
– Nie chcę teraz o tym mówić.
– Kochanie, i tak się dowiem.
– Nie teraz, mamo. – Usłyszała, jak pociąga nosem. W jego głosie słychać było łzy. – Proszę. Proszę, możesz po mnie przyjechać?
Telefon zamilkł. Przestraszona wizją Noaha płaczącego i najwyraźniej w kłopotach, Claire szybko wykręciła numer szkoły. Zanim jednak dodzwoniła się do sekretariatu, Noaha już tam nie było, a pani Cornwallis nie mogła z nią rozmawiać.
Claire miała godzinę, by skończyć z Mairead Tempie, przyjąć dwóch kolejnych pacjentów i pojechać do szkoły. Wróciła do pokoju zabiegowego i z rozdrażnieniem zobaczyła, że Mairead już zdążyła się ubrać.
– Nie skończyłam jeszcze pani badać – zaprotestowała Claire.
– Skończyła pani – mruknęła Mairead.
– Ależ proszę…
– Przyszłam po penicylinę, a nie po to, by ktoś mi wpychał patyki do gardła.
– Czy mogłaby pani usiąść? Proszę. Wiem, że nie postępuję tak samo jak doktor Pomeroy, ale robię to z określonego powodu. Antybiotyk nic nie pomoże na wirusa, a może wywołać skutki uboczne.
– Nigdy nie miałam żadnych skutków ubocznych.
– Analiza wymazu trwa tylko jeden dzień. Jeśli to infekcja bakteryjna, wówczas dam pani lekarstwo.
– Muszę iść pieszo do miasta. Zajmuje mi to pół dnia. Nagle Claire zrozumiała, o co tak naprawdę chodzi. Każde badanie laboratoryjne, każda nowa recepta oznaczały dla Mairead pieszą wyprawę do miasta, półtora kilometra w jedną i tyle samo w drugą stronę.
Westchnęła i wyciągnęła bloczek recept. Po raz pierwszy podczas tej wizyty Mairead uśmiechnęła się. Z zadowoleniem. Triumfująco.
Isabel siedziała cichutko na kanapie, bojąc się poruszyć, bojąc się powiedzieć choć słowo.
Mary Rosę była strasznie, strasznie wściekła. Mama nie wróciła jeszcze do domu, więc Isabel została sama z siostrą. Nigdy nie widziała, żeby Mary Rosę zachowywała się w ten sposób: chodziła tam i z powrotem po pokoju niczym tygrys po klatce w zoo, wrzeszcząc na nią. Na nią, na Isabel! Mary Rosę była tak zła, że jej twarz zrobiła się cała pomarszczona i brzydka, wcale nie jak księżniczki Aurory, ale złej królowej. To nie była jej siostra. To była jakaś zła istota w ciele jej siostry.
Isabel wcisnęła się głębiej w poduszki, patrząc ukradkiem, jak zła istota w ciele Mary Rosę miota się po dużym pokoju. Przez ciebie nigdy nigdzie nie mogę pójść! Cały czas muszę siedzieć w domu jak niewolnica! Chciałabym, żebyś umarła!
Przecież jestem twoją siostrą, chciała zaszlochać Isabel, ale nie odważyła się nawet pisnąć. Zaczęła płakać, a ciche łzy spadały na poduszki, rozlewając się w okrągłe, mokre plamy. Och, nie, Mary Rosę o to także się rozgniewa.
Isabel zaczekała, aż siostra odwróci się do niej tyłem. Po cichutku ześliznęła się z kanapy i wpadła do kuchni. Schowa się tu przed Mary Rosę, póki mama nie wróci do domu. Wcisnęła się w kącik za szafkami kuchennymi i usiadła na zimnych kafelkach, podciągając kolana do piersi. Jeśli będzie siedzieć cicho, Mary Rosę jej nie znajdzie. Mogła stąd patrzeć na zegar na ścianie – wiedziała, że gdy krótsza wskazówka znajdzie się na piątce, mama wróci do domu. Chciało jej się siusiu, ale to będzie musiało zaczekać, bo tu jest bezpiecznie.
I wtedy Rocky zaczął skrzeczeć. Jego klatka wisiała kilka kroków dalej, koło okna. Isabel wpatrywała się w niego, błagając w myślach, by siedział cicho, ale nie był zbyt inteligentny i wciąż skrzeczał. Mama mówiła wielokrotnie, że Rocky ma ptasi móżdżek, i teraz papuga dawała temu świadectwo.
Bądź cicho! Proszę, bądź cicho, bo inaczej mnie znajdzie!
Za późno. W kuchni rozległy się kroki. Z szarpniętej szuflady wysypały się sztućce. Mary Rosę rozrzucała widelce i łyżki. Isabel zwinęła się w kłębek i mocniej wcisnęła w kąt.
Zdrajca Rocky gapił się na nią i skrzeczał, jakby chciał powiedzieć: „Tam jest! Tam jest!”.
Teraz Mary Rosę pojawiła się w polu widzenia Isabel, ale nie patrzyła na nią. Patrzyła na Rocky’ego. Podeszła do klatki, nie odrywając wzroku od wciąż skrzeczącej papugi. Otworzyła drzwiczki, wsunęła do środka rękę, chwyciła spanikowanego, bijącego skrzydłami i rozrzucającego pokarm ptaka, wyjęła go z klatki i jednym szybkim ruchem skręciła papudze kark.
Rocky zwisł bezwładnie w jej dłoni.
Rzuciła ptakiem o ścianę. Spadł na ziemię jak żałosna kupka niebieskich piórek.
W gardle Isabel rósł niemy krzyk. Przełknęła go i wcisnęła twarz w kolana, czekając w przerażeniu, aż siostra jej także skręci kark.
Ale Mary Rosę wymaszerowała z kuchni. I z domu.
Gdy w końcu o czwartej Claire dotarła do szkoły, Noah czekał na nią na schodach. Mimo że w szybkim tempie przyjęła dwóch pacjentów i pokonała osiem kilometrów dzielących jej gabinet od szkoły, i tak spóźniła się pół godziny. Wiedziała, że Noah jest na nią o to zły. Nie odezwał się ani słowem, wsiadł tylko do samochodu i zatrzasnął drzwiczki.
– Pasy, kochanie – powiedziała.
Szarpnął za pas i zapiął klamrę. Przez chwilę jechali w milczeniu.
– Czekam na ciebie od wieków. Dlaczego tak długo cię nie było? – spytał.
– Musiałam przyjąć pacjentów, Noah. Za co zostałeś ukarany?
– To nie była moja wina.
– A czyja?
– Taylora. Zrobił się z niego taki kretyn. Nie wiem, o co mu chodzi. – Westchnął i zsunął się niżej na siedzeniu. – A ja myślałem, że jesteśmy kumplami. Teraz chyba mnie nienawidzi.
– Czy mówisz o Taylorze Darnellu?
– Tak.
– Co się stało?
– Nic nie zrobiłem. Przypadkiem uderzyła go moja deskorolka, a on rzucił się na mnie. Więc mu oddałem, a on upadł.
– Dlaczego nie zawołałeś jakiegoś nauczyciela?
– Nie było żadnego w pobliżu. A potem pojawiła się pani Cornwallis i nagle Taylor zaczął wrzeszczeć, że to wszystko moja wina. – Odwrócił twarz, ale zdążyła dostrzec, że ukradkiem ociera oczy dłonią. Tak bardzo stara się być dorosły, pomyślała z ukłuciem żalu, ale w gruncie rzeczy wciąż jeszcze jest dzieckiem.
– Odebrała mi deskę, mamo – powiedział cicho. – Możesz ją od niej wyciągnąć?
Читать дальше