– Nie czuje pan tego? Kimkolwiek był ten człowiek, w obrazie jest zawarta część jego osobowości. Nie mam na myśli podobizny… mówię o nim jako o fizycznej osobie.
Jim popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem.
– W dalszym ciągu nie rozumiem, o co pani chodzi.
Eleanor Shine podeszła jeszcze bliżej do płótna i powoli wciągnęła powietrze.
– On tu jest… czuję jego zapach. Albo się ukrywa, albo został uwięziony. Ale na pewno tu jest.
– Mój kot nienawidzi tego obrazu. Tak samo mój przyjaciel, do którego należy to mieszkanie.
– Pana kot? Jaki kot? Nie wolno tu trzymać kotów, proszę pana. Dozwolone są tropikalne ryby, ale tylko pod warunkiem, że ma się ubezpieczenie od zalania z powodu rozbicia akwarium. Ptaki też można mieć, w klatkach. Ale koty nie.
– Tibbles jest bardzo cicha. I bardzo czysta. Bardzo dobrze się zachowuje. To prawie człowiek.
– Nieważne… zasady są ściśle określone. Koty są verboten.
– No dobrze, więc co z tym obrazem? – spytał Jim, aby zmienić temat.
– Nie wiem. Jest bardzo dziwny. Chciał go pan sprzedać?
– Taki mam plan.
Eleanor Shine klasnęła. Na każdym palcu – z kciukami włącznie – miała pierścionki. Wszystkie srebrne (a może platynowe lub z białego złota) i wszystkie wysadzane miniaturowymi kamieniami półszlachetnymi: granatami, szafirami i kamieniami księżycowymi.
– Moim zdaniem nie powinien pan go sprzedawać bez ostrzeżenia tego, kto go kupi.
– Ostrzeżenia? Przed czym?
– Jest oczywiste, że to coś więcej niż obraz. Nie wie pan, co ktoś mógłby chcieć z nim zrobić. Ani co ten obraz mógłby zrobić z nowym właścicielem.
Jim zajrzał do swojego mieszkania. Owinięta kocem Tibbles zdawała się spać. Po chwili popatrzył ponownie na Eleanor Shine. Nie wiedział, co powiedzieć. Gdy Tibbles się zapaliła, znajdowała się dokładnie przed obrazem, więc może rzeczywiście było w nim coś, czego nie dało się dostrzec gołym okiem. Jak jednak można zamknąć czyjąś osobowość w oleju, płótnie i brudnej złotej ranne? To nie miało sensu.
– Mogłaby pani dokładniej wyjaśnić, co pani ma na myśli?
– Nie teraz. Zawsze się spóźniam, a dziś jestem bardziej spóźniona niż zwykle.
– No cóż, może wobec tego zajrzy pani do mnie po powrocie?
– Dobrze – zgodziła się. – Ale do tego czasu… – skinęła głową w kierunku obrazu.
– Oczywiście, zabiorę go do środka i obiecuję nie sprzedawać. Zakryję go jednak, niezależnie od tego, czy jest w nim zaklęta czyjaś dusza, czy nie. Nie chcę go oglądać, to wszystko.
– Ja też bym go zakryła, ale dlatego, by nie patrzył na mnie…
Następnego poranka powietrze było żółte od smogu. Kiedy Jim wyjrzał przez oprawne w ołów szyby, poczuł się jak w środku dziewiętnastowiecznej fotografii. Poszedł do kuchni, drobił sobie kubek morderczo mocnej kawy, usiadł za stołem i zaczął się zastanawiać, jaki powinien być jego pierwszy krok na drodze do poskładania sobie życia. Spotkać się ze starymi przyjaciółmi na pizzy? („Naprawdę chcecie wiedzieć, co się stało w Waszyngtonie? W straszliwy sposób zginęło troje młodych ludzi. Zjesz jeszcze kawałek?”). Zacząć pisać pamiętnik? („Mój drogi pamiętniku, wczoraj zapalił się mój kot, ale poznałem bardzo seksowną kobietę z mieszkania naprzeciwko”). Zgłosić się do psychoanalityka? („Ta bardzo seksowna kobieta z mieszkania naprzeciwko uważa, że w tym obrazie tkwi żywy człowiek, i niestety chyba jej wierzę”). Upić się? („Karen, kochanie, jesteś jedyną kobietą, na jakiej kiedykolwiek naprawdę mi zależało”). Nic nie pić? („Oczywiście, Karen, nasz związek nigdy nie miał szans”). Przebiec piętnaście kilometrów? (POWIETRZA… POWIETRZA…).
Nie umiał pozbyć się wrażenia, że kawałek po kawałku podnosi swoje rozbite życie, obraca te kawałki w palcach i ponownie upuszcza – jak mechanik samochodowy, nie mający pojęcia, w jaki sposób ma poskładać samochód, który rozebrał.
Może najlepszym rozwiązaniem – jeśli nie jedynym – było całkowite skoncentrowanie się na uczniach Drugiej Specjalnej? Może to właśnie oni mu powiedzą, które kawałki jego życia są warte akcji ratunkowej i wypolerowania, a które należy wyrzucić na śmietnik?
Dokończył kawę i wstawił kubek do zmywarki. Tibbles siedziała pod zlewem, pożerając śniadanie składające się z tuńczyka. W dalszym ciągu wyglądała jak sparszywiała i chodziła jak reumatyk, ale jeżeli apetyt jest wskaźnikiem dobrego samopoczucia, wyglądało na to, że otrząsnęła się już z szoku.
– Nie rozumiem, jak możesz jeść takie rzeczy o wpół do siódmej rano – mruknął Jim, marszcząc z niesmakiem nos. Tibbles spojrzała na niego, jakby chciała powiedzieć, że ludzie nie mają pojęcia, co jest naprawdę dobre, i znów zajęła się swoją miską. Brejowaty, zalatujący jełczejącym olejem tuńczyk. Czyż może być coś smaczniejszego? – Posłuchaj, TD: idę do pracy. Zachowuj się. Nie hałasuj, bo nie masz prawa tu mieszkać. Jeżeli sądzisz, że zrezygnuję dla ciebie z tego mieszkania, to się grubo mylisz. – Podszedł do drzwi wejściowych. – A jeśli znów się zapalisz, dzwoń pod dziewięćset jedenaście. Albo wskocz pod prysznic i odkręć kurek z napisem ARKTYKA.
Obraz z Robertem H. Vane’em stał za stertą butów stryja Vinniego, zasłonięty szarym kocem w czerwone wzorki. Koc zsunął się nieco z jednej strony, więc Jim podciągnął go. Nie chciał oglądać nawet centymetra czarnych pogrzebowych spodni Roberta H. Vane’a.
Zamknął za sobą drzwi, po czym stanął bez ruchu w korytarzu i zaczął nasłuchiwać. Miał nadzieję, że może uda mu się natknąć na Eleanor Shine, ale z jej mieszkania nie dochodził żaden dźwięk. Choć wczoraj niemal pół godziny spędził na sprzątaniu mieszkania, nie zapukała wieczorem. Kupił nawet kwiaty, chipsy ziemniaczane i butelkę chardonnay!
Kiedy zegar wybił północ i stało się jasne, że Eleanor nie zapuka, Jim uświadomił sobie (ku swemu wielkiemu zdziwieniu), że jest bardzo rozczarowany. Coś w tej kobiecie było. W jej twarzy. W przypominających czarną wodę włosach. I w jej niezwykłej uwadze, że Robert H. Vane ukrywa się we wnętrzu portretu albo jest w nim uwięziony – albo i jedno, i drugie.
Eleanor Shine była bardzo ekscentryczną i oryginalną osobą, a Jim od dawna, bardzo dawna nikogo takiego nie spotkał.
Oczywiście poza Pinky Perdido, dziewczyną o piegowatym nosku, sterczących jak igiełki rzęsach i cienkim, piskliwym głosie, przypominającym dźwięki wydawane przez gumowe pieski zabawki. Kiedy wstała, aby przeczytać, co napisała ku pamięci Bobby’ego Tubbsa i Sary Miller, w truskawkowo-różowych włosach miała czarne wstążki i była ubrana w czarny T-shirt, różową koronkową spódniczkę i czarne rajstopy, a na nogach miała różowo-białe sportowe buty.
– „Obudzili się a Bobby zamrugał i spytał gdzie jesteśmy co się stało a Sara powiedziała jakie to miejsce jest słoneczne a wszędzie są róże tyle róż że pachnie jak saszetka co ją włożyłam do szuflady z bielizną. Anioł ubrany cały na biało w Armani przyszedł do nich i powiedział jesteście w krainie Pubów i wezmę was do kaplicy ślubów gdzie będziecie co dzień brać ślub z drużkami i szampanem co będzie nagrodą za to że kochaliście się w prawdziwym świecie i co dzień będzie ślub z długą limuzyną i ślubnymi prezentami. Sara powiedziała że to ekstra bo zawsze chciała ślub który trwa zawsze amen”.
Klasa zaczęła klaskać. Pinky usiadła, zaczerwieniona z emocji. – Jim skinął głową.
Читать дальше