– A jaki był Warren Hoyt?
– Czemu pan o niego pyta?
– Muszę wiedzieć, czy przyjaźnił się z Caprą.
Kahn zastanawiał się przez chwilę.
– Nie wiem. Nie potrafię powiedzieć, co dzieje się poza laboratorium. Widzę tylko to, co ma miejsce w tej sali. Studenci próbują zmieścić w swoich przepracowanych umysłach ogromną porcję wiedzy. Nie wszyscy radzą sobie ze stresem.
– Tak było w przypadku Warrena? Dlatego zrezygnował ze studiów?
Kahn odwrócił się do szyby i patrzył w kierunku laboratorium.
– Zastanawiał się pan kiedyś, skąd biorą się te zwłoki?
– Słucham?
– Jak trafiają do instytutów medycyny? Na jakich zasadach wykorzystujemy je do zajęć z anatomii?
– Pewnie są ludzie, którzy ofiarowują swoje ciała dla potrzeb nauki.
– Właśnie. Każda z tych osób wykazała się niezwykłą hojnością. Zgodzili się, by ich doczesne szczątki, zamiast leżeć przez wieczność w palisandrowej trumnie, posłużyły praktycznym celom. Pomagają wykształcić następne pokolenie lekarzy.
Nie da się tego zrobić bez prawdziwych zwłok. Studenci muszą zobaczyć w naturze wszelkie szczegóły anatomii, muszą zapoznać się, używając skalpela, z budową tętnicy szyjnej i mięśni twarzy. Owszem, pewnych rzeczy można nauczyć się na komputerze, ale to nie to samo, co nacięcie prawdziwej skóry czy podrażnienie delikatnego nerwu. Do tego potrzeba ludzkiego ciała. Potrzeba ludzi, którzy darowują nam szczodrze swą najbardziej osobistą własność. Mam dla nich wielki szacunek.
Oczekuję podobnej postawy od moich studentów. W tej sali nie wolno im próżnować ani żartować. Muszą traktować ludzkie zwłoki i ich fragmenty z należną czcią. Po skończonej sekcji podlegają one kremacji. – Spojrzał na Moore’a. – Takie obowiązują tu zasady.
– Jaki to ma związek z Warrenem Hoytem?
– Bardzo ścisły.
– Z tego powodu musiał zrezygnować ze studiów?
– Tak – odparł Kahn i odwrócił się do okna.
Moore czekał, przyglądając się jego szerokim plecom i dając mu czas na dobranie odpowiednich słów.
– Ćwiczenia z anatomii są czasochłonne – odezwał się w końcu Kahn. – Niektórzy studenci nie nadążają z dokończeniem ich w trakcie zajęć. Pozwalam im więc korzystać z laboratorium o dowolnej porze. Każdy z nich ma klucz do tego budynku i mogą przychodzić tu pracować nawet w środku nocy.
– Czy Warren korzystał z tej możliwości?
– Tak – odparł po chwili Kahn.
Moore zaczął mieć koszmarne przeczucia.
Kahn podszedł do szafki z aktami i zaczął szperać w pełnej dokumentów szufladzie.
– Była wtedy niedziela. Spędziłem weekend poza miastem i musiałem zajrzeć tu w nocy, żeby przygotować preparat na poniedziałkowe zajęcia. Wie pan, jakie są te dzieciaki. Często nie radzą sobie jeszcze ze skalpelem i robią miazgę z wycinanych narządów, staram się więc mieć zawsze pod ręką odpowiedni eksponat, żeby im pokazać, jak wygląda. Zajmowaliśmy się akurat układem rozrodczym. Pamiętam, że dotarłem na uczelnię już po północy. Zauważyłem światła w laboratorium i pomyślałem, że jest tam jakiś gorliwy student, który chce prześcignąć kolegów. Otworzyłem kluczem frontowe drzwi budynku i wszedłem do środka.
– I natknął się pan na Warrena Hoyta – domyślił się Moore.
– Tak. – Kahn znalazł w końcu skoroszyt, którego szukał.
Wyjął go i odwrócił się do Moore’a. – Kiedy zobaczyłem, co robi, poniosły mnie nerwy. Chwyciłem go za koszulę i przycisnąłem do umywalki. Zachowałem się brutalnie, ale byłem tak wściekły, że nie mogłem się opanować. Nadal na myśl o tamtej chwili ogarnia mnie gniew. – Wypuścił z płuc powietrze.
Jeszcze teraz, po prawie siedmiu latach, nie potrafił spokojnie o tym mówić. – Gdy skończyłem na niego wrzeszczeć, zawlokłem go do mojego gabinetu. Kazałem mu usiąść i napisać oświadczenie, że w trybie natychmiastowym rezygnuje ze studiów. Powiedziałem, że nie musi podawać powodu, ale jeśli odmówi, złożę pisemny raport na temat tego, co widziałem w laboratorium. Oczywiście, zgodził się. Nie miał wyboru. Nie wydawał się nawet zbytnio tym wszystkim przejęty. To właśnie najbardziej mnie w nim zaskakiwało. Zachowywał zawsze kamienny spokój. Był chłodny i opanowany. Nic nie mogło wytrącić go z równowagi. Przypominał niemal… – Kahn zawiesił na chwilę głos -… bezdusznego robota.
– Na czym go pan przyłapał?
Kahn podał Moore”owi skoroszyt.
– Wszystko jest tu wyjaśnione. Trzymam to cały czas w aktach na wypadek, gdyby Warren chciał wytoczyć mi sprawę. Wie pan, w dzisiejszych czasach studenci mogą z byle powodu podać nas do sądu. Jeśli próbowałby ubiegać się ponownie o przyjęcie na studia, mam gotową dokumentację.
Moore wziął skoroszyt do ręki. Był na nim napis Warren Hoyt. Wewnątrz znajdowały się trzy kartki maszynopisu.
– Warren i jego partnerzy z laboratorium wykonywali ćwiczenie na zwłokach kobiety – oznajmił Kahn. – Otworzyli jamę brzuszną, odsłaniając pęcherz i macicę. Nie mieli wycinać tych narządów, tylko je wyeksponować. W niedzielę w nocy Warren przyszedł dokończyć to zadanie. Zamiast obchodzić się delikatnie ze zwłokami, pokiereszował je. Jakby wziąwszy do ręki skalpel, stracił nad sobą kontrolę. Najpierw wykroił pęcherz i zostawił go między udami zmarłej. Potem wyrżnął brutalnie macicę. Zrobił to bez rękawiczek, jakby chciał czuć pod palcami te narządy. Kiedy go zobaczyłem, trzymał w jednej ręce ociekający krwią organ, a drugą… – Głos uwiązł Kahnowi w gardle z odrazy.
– Onanizował się – dokończył za niego Moore, odczytując tę informację z raportu.
Kahn podszedł do biurka i osunął się na fotel.
– Dlatego właśnie nie pozwoliłem mu kontynuować studiów. Boże, co z niego byłby za lekarz? Skoro postępował tak ze zwłokami, jak traktowałby pacjentki?
Dobrze wiem jak. Widziałem to na własne oczy, odpowiedział w duchu Moore. Zajrzał na trzecią stronę akt Hoyta i przeczytał ostatni akapit raportu Kahna.
Pan Hoyt godzi się dobrowolnie opuścić natychmiast uczelnię. W zamian zachowam w tajemnicy zaistniały incydent. Ze względu na uszkodzenie zwłok studenci ze stanowiska. 19 zostaną przydzieleni na najbliższych zajęciach do innych grup.
Stanowisko 19.
Moore spojrzał na Kahna.
– Z iloma osobami Warren odbywał ćwiczenia?
– Przy każdym stole jest czwórka studentów.
– Pamięta pan pozostałych troje?
Kahn zmarszczył brwi.
– Niestety. To było siedem lat temu.
– Nie ma pan notatek z zajęć?
– Nie. – Kahn zastanawiał się chwilę. – Przypominam sobie, że w jego grupie była pewna dziewczyna. – Odwrócił się do komputera i po chwili na ekranie pojawiła się lista studentów, którzy zaczynali studia z Warrenem Hoytem. Przejrzał szybko ich nazwiska i oznajmił: – Jest. Emily Johnstone.
To ona.
– Dlaczego ją pan zapamiętał?
– Po pierwsze, była bardzo atrakcyjna. Wyglądała jak Meg Ryan. Poza tym, kiedy Warren opuścił szkołę, dopytywała się o powód jego odejścia. Nie chciałem jej nic powiedzieć, więc zapytała, czy miało to coś wspólnego z kobietami. Zdaje się, że Warren ją śledził i zaczynała się go bać. Nie muszę dodawać, że poczuła ulgę, gdy zniknął.
– Sądzi pan, że będzie pamiętała, kto jeszcze należał do ich grupy?
– Możliwe. – Kahn podniósł słuchawkę i zadzwonił do działu spraw studenckich. -Winnie? Podaj mi aktualny telefon Emily Johnstone. – Sięgnął po pióro i zapisał numer. – Ma prywatny gabinet w Houston – wyjaśnił Moore’owi, ponownie dzwoniąc. – Jest tam teraz godzina jedenasta, więc powinna być… Cześć, Emily! Mówi głos z twojej przeszłości. Doktor Kahn z Emory… Zgadza się, profesor anatomii. Dawne dzieje, prawda?
Читать дальше