– Usiądę sobie z boku, żeby pani nie przeszkadzać. Będzie mnie pani miała na oku. Zgoda?
– Och, nie mówię, że panu nie ufam!
– Nigdy nie wiadomo – powiedział Moore, mrugając do niej znacząco. Zaczerwieniła się jak nastolatka.
Poszedł z księgą do kącika, gdzie stał dzbanek z kawą i talerz z ciasteczkami. Zasiadł w sfatygowanym fotelu i otworzył rocznik absolwentów Wydziału Medycyny Uniwersytetu Emo-ry. Dochodziło południe i do sekretariatu zaczęli zaglądać młodzi ludzie w białych fartuchach, by odebrać swoją pocztę. Od kiedy to dzieciaki były lekarzami? Nie wyobrażał sobie, żeby miał powierzyć ich opiece własne zdrowie. Dostrzegał zaciekawione spojrzenia i słyszał szept Winnie Bliss: „To detektyw z Wydziału Zabójstw z Bostonu”. Tak, ten zgrzybiały starzec, który siedzi w rogu.
Moore zanurzył się głębiej w fotelu i skoncentrował uwagę na zdjęciach. Obok każdego z nich widniało nazwisko studenta, nazwa miasta, z którego pochodził, i informacja, gdzie odbywał staż. Zatrzymał się przy zdjęciu Capry. Uśmiechnięty młody człowiek o szczerym spojrzeniu patrzył wprost w obiektyw, jakby nie miał nic do ukrycia. Moore’a przeszły ciarki na myśl, że drapieżcy krążą nierozpoznani wśród swoich ofiar.
Obok fotografii Capry była adnotacja Chirurgia, Riverland Medical Center, Savannah, Georgia.
Zastanawiał się, kto jeszcze z rocznika Capry odbywał staż w Savannah, kto mieszkał w tym mieście, gdy Capra mordował tam kobiety. Przejrzawszy listę studentów, stwierdził, że były trzy takie osoby: dwie kobiety i mężczyzna z Azji.
Znów znalazł się w ślepym zaułku.
Zniechęcony, oparł się plecami o fotel. Księga otworzyła mu się na kolanach i zobaczył uśmiechniętą twarz dziekana wydziału medycyny i wydrukowany pod jego zdjęciem tekst przemówienia, które wygłosił do absolwentów. Nosiło tytuł Uzdrowić świat.
W dniu dzisiejszym stu ośmiu wspaniałych młodych ludzi składa uroczystąprzysięgę, która wieńczy ich długąi żmudną drogę. Stając się lekarzami, biorą na siebie odpowiedzialność na całe życie…
Moore wyprostował się nagle w fotelu i zaczął czytać ponownie przemówienie dziekana.
W dniu dzisiejszym stu ośmiu wspaniałych młodych ludzi…
Wstał i podszedł do biurka Winnie.
– Pani Bliss?
– Słucham?
– Wspominała pani, że na roku Andrew było stu dziesięciu studentów.
– Tylu zawsze przyjmujemy.
– W przemówieniu dziekana jest mowa o stu ośmiu absolwentach. Co stało się z dwiema osobami?
Winnie pokręciła ze smutkiem głową.
– Nadal nie mogę się pogodzić z tym, co spotkało tę biedną dziewczynę.
– Jaką dziewczynę?
– Laurę Hutchinson. Pracowała w szpitalu na Haiti. W ramach praktyk. Są tam podobno okropne drogi. Ciężarówka wpadła do rowu i przygniotła ją.
– A więc to był wypadek.
– Jechała z tyłu. Przez dziesięć godzin nie mogli jej wyciągnąć.
– A ta druga osoba, która nie ukończyła studiów w terminie?
Winnic opuściła głowę. Moore widział, że nie ma ochoty rozmawiać na ten temat.
– Pani Bliss?
– Bywa, że studenci sobie nie radzą- stwierdziła niechętnie. – Staramy się im pomóc, ale niektórzy naprawdę mają problemy z opanowaniem materiału.
– A więc ten student… Jak on się nazywał?
– Warren Hoyt.
– Musiał zrezygnować?
– Można tak powiedzieć.
– Miał kłopoty z nauką?
– Cóż… – Rozejrzała się wokół, jakby oczekując czyjegoś wsparcia. – Może powinien pan porozmawiać z doktorem Kahnem, jednym z naszych profesorów. On będzie w stanie odpowiedzieć na pańskie pytania.
– Pani nie potrafi?
– To… prywatna sprawa. Proszę się zwrócić do doktora Kahna.
Moore zerknął na zegarek. Chciał zdążyć na nocny lot do Savannah, ale chyba nie miał szans.
– Gdzie znajdę doktora Kahna?
– W laboratorium anatomii.
Już na korytarzu czuć było formalinę. Moore przystanął przed drzwiami z napisem ANATOMIA, nastawiając się psychicznie na to, co miał zobaczyć. Sądził, że nic go nie zaskoczy, ale gdy wszedł do sali, zatrzymał się oszołomiony. Stało tam w czterech rzędach dwadzieścia osiem stołów, a na nich leżały pokrojone zwłoki. W przeciwieństwie do ciał, które Moore widywał w prosektorium, te wyglądały sztucznie: miały jakby winylową skórę i nienaturalnie niebieskie lub czerwone naczynia krwionośne. Tego dnia studenci zapoznawali się z budową głowy i studiowali mięśnie twarzy. Do każdego stołu przydzielone były cztery osoby i sala huczała od rozmów. Czytano na głos teksty z podręczników, zadawano pytania, wymieniano poglądy. Gdyby nie leżące na stołach zwłoki, można by odnieść wrażenie, że to hala fabryczna, w której robotnicy montują jakieś urządzenia. Młoda kobieta spojrzała ciekawie na Moore’a, zaskoczona widokiem mężczyzny w garniturze.
– Szuka pan kogoś? – spytała, trzymając skalpel nad policzkiem zmarłego.
– Doktora Kahna.
– Jest w głębi sali. Widzi pan tego olbrzyma z siwą brodą?
– Tak, dziękuję.
Moore szedł wzdłuż rzędu stołów, przyglądając się kolejnym zwłokom: kobiety z kończynami uschniętymi jak patyki i czarnoskórego mężczyzny z wyeksponowanymi mięśniami uda. Przy ostatnim stanowisku grupa studentów słuchała z uwagą mężczyzny o wyglądzie świętego Mikołaja, który wskazywał na delikatne włókna nerwu twarzy.
– Doktor Kahn? – spytał Moore.
Kahn podniósł wzrok i natychmiast przestał przypominać świętego Mikołaja. Miał ciemne oczy, a w jego przenikliwym spojrzeniu nie było ani odrobiny humoru.
– Słucham?
– Jestem detektyw Moore. Przysłała mnie pani Bliss z działu spraw studenckich.
Kahn wyprostował się i Moore zobaczył nagle przed sobą prawdziwego olbrzyma. Skalpel wyglądał w jego ogromnej dłoni dziwnie delikatnie. Odłożył go i zdjął rękawiczki. Gdy odwrócił się, by umyć ręce, Moore spostrzegł, że jego siwe włosy są związane w ogonek.
– O co więc chodzi? – zapytał Kahn. sięgając po papierowy ręcznik.
– Mam kilka pytań na temat młodego człowieka, który siedem lat temu był pańskim studentem. Nazywał się Warren Hoyt.
Kahn stał odwrócony do niego plecami, ale Moore zauważył, że na moment znieruchomiał. Po chwili wytarł w milczeniu ręce.
– Pamięta go pan? – spytał Moore.
– Owszem.
– Wystarczająco dobrze?
– Trudno było go nie zapamiętać.
– Miałby pan ochotę powiedzieć mi coś więcej?
– Nie bardzo. – Kahn zmiął papierowy ręcznik i cisnął go do kosza.
– To dochodzenie w sprawie o zabójstwo, doktorze Kahn.
Przyglądało im się już z uwagą kilkoro studentów, zaciekawionych przebiegiem rozmowy.
– Przejdźmy do mojego gabinetu – zaproponował Kahn.
Moore podążył za nim do sąsiedniego pokoju. Widzieli stamtąd przez szybę laboratorium i wszystkich dwadzieścia osiem stołów. Miasteczko umarłych.
Kahn zamknął drzwi i zwrócił się do Moore’a.
– Dlaczego pyta pan o Warrena? Co on zrobił?
– Nie jest o nic oskarżony. Chcę tylko wiedzieć, co łączyło go z Andrew Caprą.
– Naszym najsłynniejszym absolwentem? – Kahn prychnął pogardliwie. – Cóż za zaszczyt dla wydziału medycyny!
Uczymy psychopatów, jak posługiwać się skalpelem.
– Czy pańskim zdaniem Capra był szaleńcem?
– Nie wiem, czy tacy ludzie jak on kwalifikują się do psychiatry.
– Jakie robił na panu wrażenie?
– Wydawał mi się zupełnie normalny.
Za każdym razem, gdy Moore słyszał te słowa, brzmiały mu w uszach coraz bardziej złowieszczo.
Читать дальше