Patrzył w milczeniu, jak odchodzi, i nie wiedział, co powiedzieć, żeby przestała być na niego wściekła.
Wrócił na swoje stanowisko i opadł na krzesło. Uznał, że jest dinozaurem w świecie, w którym gardzi się prawdomównością. Nie mógł teraz myśleć o Rizzoli. Sprawa Pacheco została zakończona i znaleźli się znowu w punkcie wyjścia, polując na nieznanego zabójcę.
Trzy zgwałcone kobiety. Do tego wszystko się sprowadzało. W jaki sposób Chirurg trafił na ich ślad? Tylko Nina Peyton zgłosiła gwałt na policję. Elena Ortiz i Diana Sterling nie zrobiły tego. O tym, co zaszło, wiedzieli jedynie gwałciciele, ich ofiary i lekarze, którzy udzielali im pomocy. Przy czym każda z tych kobiet zgłosiła się na badania w inne miejsce: Sterling do gabinetu ginekologicznego w Back Bay, Ortiz na ostry dyżur w Pilgrim Medical Center, a Nina Peyton do kliniki w Forest Hills. Z żadną z nich nie mieli kontaktu ci sami lekarze, pielęgniarki ani recepcjonistki.
A jednak Chirurg dowiedział się w jakiś sposób, co te kobiety spotkało, i pociągało go ich cierpienie. Zabójcy, dokonujący morderstw na tle seksualnym, wypatrują najbardziej bezbronnej zdobyczy. Szukają kobiet, które mogą zdominować i upokorzyć, które im nie zagrażają. Ofiara gwałtu stanowi wymarzony cel.
Wychodząc z biura, Moore rzucił okiem na ścianę, gdzie wisiały zdjęcia Sterling, Ortiz i Peyton. Trzech zgwałconych kobiet.
Była jeszcze czwarta. Catherine zgwałcono przecież w Savannah.
Zamrugał oczami, przywołując nagle w pamięci jej wizerunek i umieszczając go mimo woli obok fotografii na ścianie.
To wszystko ma związek z tamtą nocą w Savannah. I z And-rew Caprą.
W sercu stolicy Meksyku ludzka krew płynęła kiedyś strumieniami. Pod fundamentami współczesnej metropolii leżą ruiny Templo Mayor, wielkiej świątyni Azteków, która dominowała nad starożytnym miastem Tenochtitlan. Złożono tam w ofierze bogom dziesiątki tysięcy nieszczęśników.
W dniu, gdy stąpałem po tej ziemi, rozbawił mnie fakt, że w pobliżu wznosi się katedra, w której katolicy zapalają świeczki i szepczą modlitwy do miłosiernego Boga w niebie. Klękają tuż obok miejsca, gdzie kamienie były kiedyś śliskie od krwi. Trafiłem tam w niedzielę, nie wiedząc, że w ten dzień tygodnia wstęp do muzeum Templo Mayor jest bezpłatny, i roiło się. w nim od dzieci, których głosy odbijały się gromkim echem od murów. Nie przepadam za dziećmi i zamieszaniem, jakie powodują. Jeśli tam kiedyś wrócę, będę pamiętał, żeby unikać odwiedzania muzeów w niedzielę.
Przebywałem jednak w stolicy ostatni dzień, musiałem vięc pogodzić się z tym drażniącym zgiełkiem. Chciałem zobaczyć wykopaliska i odwiedzić Salę Numer Dwa. Salę rytualnych ofiar. Aztekowie wierzyli, że śmierć jest niezbędna dla życia. Aby zachowaćświętąenergię świata, zapobiec katastrofie i sprawie, by słońce nadal wschodziło, należało składać bogom w ofierze ludzkie serca. Stałem w sali ofiar i widziałem w szklanej gablocie rytualny nóż, którym krojono ciało. Nosił nazwę. Tecpatl Ixcuahua, czyli Nóż o Szerokim Ostrzu. Był zrobiony Z krzemienia, a rękojeść miała kształt klęczącej postaci.
Zastanawiałem się, w jaki sposób można wykroić ludzkie serce, dysponując tylko kamiennym nożem?
To pytanie dręczyło mnie, gdy szedłem po południu ulicą Alameda, nie zwracając uwagi na brudnych wyrostków, którzy wlekli się za mną, żebrząc o pieniądze. Gdy zrozumieli, że nie wzbudząmojej litości swymi piwnymi oczami i szerokimi uśmiechami, przestali mi towarzyszyć. Miałem wreszcie trochę spokoju – o ile w hałaśliwym Meksyku jest to w ogóle możliwe. Znalazłem kafejkę i usiadłem przy stoliku na powietrzu, sącząc mocną kawę. Byłem jedynym klientem, który nie uciekał przed słońcem. Uwielbiam upał. Przynosi ulgę mojej spękanej skórze. Pożądam go jak gad gorącego kamienia. Tak więc w ten skwarny dzień piłem kawę, analizując budowę ludzkiej klatki piersiowej i rozmyślając, jak się najlepiej dostać do pulsującego w jej wnętrzu skarbu.
Aztekowie uśmiercali podobno swe ofiary szybko, nie zadając im zbędnych cierpień, i to stanowi pewien problem. Wiem, że trudno jest uporać się z mostkiem, który chroni serce jak tarcza. Kardiochirurdzy robią pionowe nacięcie przez środek klatki piersiowej i tną go na pół piłą. Mają asystentów, którzy pomagają im rozdzielić na dwie połowy kości, i korzystają z wymyślnych narzędzi z nierdzewnej stali, by poszerzyć rozstęp między nimi.
Aztecki kapłan, dysponując tylko kamiennym nożem, miałby trudności ze stosowaniem takich metod. Musiałby rozłupywać mostek dłutem, a ofiara wyrywałaby się wtedy i krzyczała.
Nie, serce wydobywano w jakiś inny sposób.
Może robiono poziome nacięcie z boku, między żebrami? Z tym także byłyby problemy. Ludzki szkielet ma mocną konstrukcję, potrzeba więc siły i specjalistycznych narzędzi, chcąc rozsunąć dwa żebra na tyle szeroko, by włożyć między nie rękę. Może sensowniej byłoby spróbować od dołu? Kapłan mógł błyskawicznie rozciąć brzuch ofiary i sięgnąć przez przeponę do serca. Ale wtedy wnętrzności wylałyby się. na ołtarz, a tego nie widać na żadnym z rysunków przedstawiających rytualne obrzędy Azteków.
Książki to cudowna rzecz. Można dowiedzieć się z nich wszystkiego, nawet tego, jak bez szczególnych trudności wykroić serce za pomocą kamiennego noża. Znalazłem odpowiedź na nurtujące mnie pytanie w podręczniku zatytułowanym Ofiary z ludzi i sztuka wojenna. Napisał go naukowiec (cóż, na uniwersytetach zajmująsię teraz ciekawymi sprawami!), niejaki Sherwood Clarke, którego bardzo bym chciał kiedyś poznać.
Moglibyśmy wiele się od siebie wzajemnie nauczyć.
Aztekowie, jak twierdzi pan Clarke, wycinali serce, stosując poprzeczną torakotomię. Nacina się klatkę piersiową zaczynając między drugim a trzecim żebrem, po jednej stronie mostka i przechodzi na jego drugą stronę. Kość zostaje złamana poprzecznie, najprawdopodobniej wskutek silnego uderzenia dłutem. Powstaje ziejąca rana. Płuca ulegają natychmiast zapaści pod działaniem powietrza. Ofiara szybko traci przytomność, ale jej serce nadal bije. Kapłan sięga do klatki piersiowej, przecinając tętnice i żyły. Chwyta pulsujące ciągle, zakrwawio-ne serce i unosi je w górę.
Tak opisał to Bemardino de Sahagun w swojej Historii Nowej Hiszpanii:
Składający ofiarę kapłan przynosił trzcinę, Wtykał ją do piersi jeńca w miejscu, gdzie było serce, i zanurzał we krwi.
Później unosił ją w górę, ku słońcu.
Mówiono, że gasi jego pragnienie.
Zwycięzca zabierał potem krew jeńca
W zielonej czarze o zdobionych piórami brzegach.
Wlewali mu ją tam kapłani,
Wkładając do środka pustą trzcinę, także ozdobionąpiórami,
I zwycięzca odchodził, aby nakarmić demony.
Nakarmić demony.
Jakże bogata jest symbolika krwi.
Myślę o tym, zasysając pipetką jej cienką jak igła strużkę. Mam wokół siebie stojaki z probówkami. Słyszę szum aparatury. Starożytni uważali krew za świętą substancję, źródło życia, pokarm dla upiorów. Podzielam ich fascynację, choć wiem, że to tylko biologiczny płyn, komórki zawieszone w plazmie, materiał, z którym codziennie pracuję.
W ciele przeciętnego, ważącego siedemdziesiąt kilogramów człowieka, jest zaledwie pięć litrów krwi. Z tego czterdzieści pięć procent stanowią komórki, a resztę plazma, chemiczna zawiesina, złożona w dziewięćdziesięciu pięciu procentach z wody, a w pozostałych pięciu z protein, elektrolitów i odżywek. Można by rzec, że analizując poszczególne składniki krwi, pozbawia się ją mistycznego charakteru, ale nie podzielam tej opinii. Właśnie w ten sposób odkrywa się jej cudowne właściwości.
Читать дальше