Nie trzeba wiele, by go wykończyć.
Nie spotkałem nigdy Hermana Gwadowskiego – przynajmniej osobiście. Podchodzę do stojaka z. próbkami krwi i spoglądam na etykiety. W otworach są dwadzieścia cztery probówki ‹.piątego poziomu wschodniego i zachodniego skrzydła. Znajduję tą z czerwoną zatyczką z pokoju 521. To krew pana Gwadowskiego.
Biorę do ręki probówkę i przyglądam się jej uważnie pod światło. Znajdująca się w niej ciecz nie krzepnie. Ma ciemną barwę i wygląda tak, jakby igła strzykawki nie trafiła w żyłę, tylko w kałużę ze stojącą wodą. Otwieram probówkę i wącham jej zawartość. Czuję mdlącą starczą woń mocznika i infekcji. Zapach ciała, które zaczęło się już rozkładać, choć mózg nie chce tego jeszcze zaakceptować.
W ten sposób zapoznałem się z Hermanem Gwadowskim. Nie będzie to długotrwała znajomość.
Angela Robbins była sumienną pielęgniarką i denerwowała się, że nie dotarła jeszcze przedpołudniowa porcja antybiotyków dla Hermana Gwadowskiego. Poszła do recepcjonistki z piątego poziomu zachodniego skrzydła i oświadczyła:
– Czekam nadal na leki dla pana Gwadowskiego. Możesz zadzwonić jeszcze raz do punktu aptecznego?
– Sprawdzałaś w dostawie, która przyszła o dziewiątej?
– Nic tam dla niego nie było. Potrzebuje pilnie dożylną dawkę zosynu.
– Och, właśnie sobie przypomniałam. – Recepcjonistka wstała i podeszła do sąsiedniej lady. – Przyniósł to jakiś czas temu asystent z czwartego poziomu.
– Z czwartego poziomu?
– Przesyłkę dostarczono na niewłaściwe piętro. – Recepcjonistka sprawdziła nalepkę. – Gwadowski, sala pięćset dwadzieścia jeden.
– Zgadza się – potwierdziła Angela, zabierając niewielką plastikową torebkę. W drodze do sali przeczytała etykietę, sprawdzając nazwisko pacjenta, składającego zamówienie lekarza i dawkę zosynu, którą dodano do roztworu soli. Wszystko się zgadzało. Osiemnaście lat temu, gdy Angela rozpoczynała pracę jako świeżo upieczona pielęgniarka, można było po prostu wejść do magazynu, wziąć torebkę z płynem dożylnym i dodać do niego odpowiedni lek. Wystarczyło jednak kilka błędów, które popełniły przemęczone pielęgniarki, i parę nagłośnionych przez media procesów, by wszystko się zmieniło. Teraz nawet zwykłą torebkę solanki z dodatkiem potasu należało zamawiać w szpitalnej aptece. Był to kolejny tryb w i tak już dość zbiurokratyzowanej machinie opieki zdrowotnej. Angela pomyślała z niechęcią, że spowodował godzinne opóźnienie w dostawie leku.
Przymocowała rurkę, do której podłączony był Herman Gwa-dowski, do nowej torebki i powiesiła jąna statywie. Pacjent leżał cały czas nieruchomo. Od dwóch tygodni był w stanie śpiączki i emanował już zapachem śmierci. Angela była wystarczająco długo pielęgniarką, by rozpoznać tę kwaśną woń, stanowiącą preludium agonii. Gdy ją wyczuła, szeptała do innych pielęgniarek: Ten już długo nie pociągnie. To samo pomyślała w tej chwili, zwiększając szybkość przepływu kroplówki i sprawdzając oznaki życia pacjenta. Ten już długo nie pociągnie. Zajmowała się nim jednak z taką samą troską, jak innymi chorymi.
Teraz musiała go umyć. Postawiła obok łóżka naczynie z ciepłą wodą, zamoczyła szmatkę i zaczęła wycierać mu twarz. Leżał z otwartymi ustami. Miał wyschnięty i pomarszczony jeżyk. Powinni pozwolić mu umrzeć. Uwolnić go od tego piekła. Jego syn nie chciał się na to zgodzić, więc staruszek żył dalej, o ile można nazwać życiem taki stan, gdy serce bije jeszcze w martwym niemal ciele.
Podciągnęła nocną koszulę pacjenta, sprawdzając wkłucie w centralnej żyle. Zmartwiło ją, że rana jest nieco zaczerwieniona. Pacjent miał już tak pokłute ręce, że teraz mogli podawać mu kroplówkę tylko w tym miejscu i Angela bardzo dbała, by często zmieniać opatrunek i nie dopuścić do zakażenia. Teraz też zamierzała założyć mu nowy bandaż.
Przemyła pacjentowi szmatką klatkę piersiową. Nigdy nie był zapewne muskularnym mężczyzną, a teraz pozostały z niego tylko skóra i kości.
Usłyszawszy kroki, nie była zachwycona, gdy do sali wszedł syn Hermana Gwadowskiego. Jednym spojrzeniem zmusił ją do defensywnej postawy. Był typem człowieka, który zawsze wytyka innym błędy. Często postępował tak wobec siostry. Kiedyś Angela była świadkiem ich kłótni i z trudem się powstrzymała, żeby nie stanąć w obronie dziewczyny. Nie mogła sobie jednak pozwolić na zwracanie mu uwagi, na powiedzenie, co myśli o jego zachowaniu. Nie musiała też być dla niego zanadto uprzejma. Skinęła więc tylko głową i robiła swoje.
– Jak on się czuje? – spytał Ivan Gwadowski.
– Nic się nie zmieniło. – Jej głos brzmiał chłodno i rzeczowo. Chciała, żeby wyszedł, przestał udawać, że troszczy się o ojca, i pozwolił jej pracować. Była dość spostrzegawcza, by rozumieć, że nie chodzi tu o synowską miłość. Ten człowiek wziął sprawy w swoje ręce, bo miał zwyczaj tak postępować.
Nie pozwalał nikomu przejąć kontroli. Nawet śmierci.
– Czy badał go lekarz?
– Doktor Cordell przychodzi tu codziennie.
– Jak wyjaśnia fakt, że jest nadal w stanie śpiączki?
Angela włożyła szmatkę do naczynia i spojrzała na niego.
– Nie wiem, co mam odpowiedzieć, panie Gwadowski.
– Jak długo to potrwa?
– To zależy od pana.
– Jak mam to rozumieć?
– Nie sądzi pan, że byłoby lepiej pozwolić mu odejść?
Ivan Gwadowski zmierzył ją wzrokiem.
– Tak, to wszystkim ułatwiłoby życie, prawda? Zwolniłoby się łóżko.
– Nie to miałam na myśli.
– Wiem, jak wygląda finansowanie szpitali. Zbyt długi pobyt pacjenta naraża was na koszty.
– Chodzi mi wyłącznie o dobro pańskiego ojca.
– Najlepiej będzie, jeśli zrobicie, co do was należy.
Angela odwróciła się i sięgnąwszy do naczynia po szmatkę, wycisnęła ją drżącymi rękami, aby nie powiedzieć czegoś, czego musiałaby potem żałować. Nie dyskutuj z nim, nakazała sobie w duchu. Rób swoje. To facet, który nie popuści.
Przytknęła wilgotną szmatkę do brzucha pacjenta i w tym momencie zdała sobie sprawę, że staruszek nie oddycha.
Natychmiast przyłożyła mu rękę do szyi, żeby zbadać puls.
– Co się dzieje? – zaniepokoił się Ivan Gwadowski.
Czy wszystko w porządku?
Nic nie odpowiedziała. Przeciskając się obok niego, wybiegła na korytarz.
– Niebieski alert! – krzyknęła. – Ogłosić niebieski alert dla pokoju pięćset dwadzieścia jeden!
Catherine wybiegła z pokoju Niny Peyton i skręciła w sąsiedni korytarz. W sali 521 był już tłum lekarzy i pielęgniarek, a zza drzwi zaglądali tam z przejęciem studenci medycyny.
Catherine przedarła się do środka i zawołała, przekrzykując hałas:
– Co się stało?!
Angela, pielęgniarka Gwadowskiego, wyjaśniła:
– Właśnie przestał oddychać. Nie ma tętna.
Catherine przecisnęła się do łóżka i zobaczyła, że inna pielęgniarka założyła już pacjentowi maskę i wtłacza mu tlen do płuc. Stażysta uciskał mu rękami klatkę piersiową, pompując krew z serca do tętnic, aby utrzymać przy życiu narządy wewnętrzne i mózg.
– EKG podłączone! – krzyknął ktoś z personelu.
Catherine rzuciła okiem na monitor. Obraz wykazywał migotanie komór serca. Nie kurczyły się już. Drgały tylko pojedyncze mięśnie. Serce stało się zwiotczałym workiem.
– Elektrody naładowane? – spytała Catherine.
– Sto dżuli.
– Zaczynamy!
Pielęgniarka przyłożyła elektrody defibrylatora do torsu pacjenta i krzyknęła:
Читать дальше