– Poza niedodmą nie ma się tu czym martwić. – Zwrócił uwagę na litery N.N. w rogu kliszy. – Czy to kobieta z łóżka numer dwanaście, przy której kręcą się policjanci?
– Tak.
– Widzę, że wyjęłaś jej rurkę intubacyjną.
– Kilka godzin temu – przyznała niechętnie. Nie miała ochoty rozmawiać o Ninie Peyton i ujawniać swego osobistego zaangażowania w tę sprawę. Jednak Peter nadal zadawał pytania.
– Jaki ma poziom gazów we krwi?
– Wystarczający.
– Stan ogólny stabilny?
– Tak.
– Czemu więc nie idziesz do domu? Zastąpię cię.
– Chciałabym sama mieć na oku tę pacjentkę.
Położył jej dłoń na ramieniu.
– Od kiedy to nie ufasz swojemu partnerowi?
Znieruchomiała, gdy jej dotknął. Wyczuł to i cofnął rękę. Po chwili milczenia odszedł na bok i zaczął wieszać swoje klisze. Była to cała seria zdjęć rentgenowskich jamy brzusznej. Kiedy skończył, stanął w bezruchu. Jego oczy były niewidoczne, gdyż w okularach odbijały mu się obrazy ze zdjęć.
– Nie jestem twoim wrogiem, Catherine – oznajmił cicho, nie patrząc na nią, lecz na podświetlone klisze. – Chciałbym, żebyś w to uwierzyła. Mam wrażenie, że coś się między nami popsuło. – W końcu na nią spojrzał. – Kiedyś sobie ufaliśmy. Przynajmniej wspólnie pracując. Do cholery, przecież operując tego faceta, praktycznie trzymaliśmy razem ręce w jego klatce piersiowej! A teraz nie chcesz nawet, żebym zaopiekował się twoją pacjentką? Czyżbyś jeszcze za mało mnie znała, żeby mi zaufać?
– Żadnemu chirurgowi nie ufam bardziej niż tobie.
– Więc co się dzieje? Przychodzę rano do pracy i dowiaduję się, że mieliśmy włamanie. A ty nie chcesz ze mną o tym rozmawiać. Pytam o twoją pacjentkę – znowu coś ukrywasz.
– Policja prosiła mnie o dyskrecję.
– Ostatnio bardzo się tobą interesują. Dlaczego?
– Nie wolno mi o tym mówić.
– Nie jesteśmy tylko partnerami, Catherine. Uważałem się zawsze za twojego przyjaciela. -Postąpił krok w jej kierunku.
Był rosłym mężczyzną i jego bliskość przyprawiła ją niemal o klaustrofobię. – Widzę, że jesteś przerażona. Zamykasz się w gabinecie. Wyglądasz, jakbyś nie spała od wielu dni. Nie mogę obojętnie na to patrzeć.
Catherine ściągnęła z podświetlacza zdjęcie klatki piersiowej Niny Peyton i wsunęła je do koperty.
– To nie ma nic wspólnego z tobą.
– Ma, jeśli dotyczy ciebie.
Jej defensywna postawa przemieniła się natychmiast w gniew.
– Postawmy sprawę jasno, Peter. Owszem, pracujemy razem, cenię cię jako chirurga i darzę sympatią. Jednak nie dzielę z tobą życia ani moich sekretów.
– Dlaczego? – spytał cicho. – Co boisz się mi powiedzieć?
Patrzyła na niego, zbita z tropu łagodnym brzmieniem jego głosu. W tym momencie zapragnęła zrzucić z siebie straszliwy ciężar i opowiedzieć mu ze wszystkimi wstydliwymi szczegółami, co przydarzyło się jej w Savannah. Zdawała sobie jednak sprawę z konsekwencji takich wyznań. Rozumiała, że zgwałcona kobieta nigdy już nie może pozbyć się piętna ofiary. Nie zniosłaby współczucia, zwłaszcza ze strony Petera, którego szacunek ceniła nade wszystko.
– Catherine? – powiedział, wyciągając do niej rękę.
Popatrzyła na nią przez łzy jak tonący, który wybiera czarną otchłań oceanu zamiast ratunku, i odwróciwszy się, wyszła z pokoju.
N.N. została przeniesiona.
Trzymam w ręce probówkę z jej krwią i czują rozczarowanie, że jest chłodna w dotyku. Stała zbyt długo w laboratorium i emanujące przez szkło ciepło rozproszyło się w powietrzu. Zimna krew jest martwa, nie ma mocy ani duszy i nie porusza mnie. Zwracam uwagę na przyklejoną do probówki etykietę,, biały prostokąt z wydrukowanym nazwiskiem pacjentki, numerem pokoju i szpitalnym kodem. Napisali tam „N.N.”, ale ja wiem, czyja to krew. Nie jest już na oddziale intensywnej terapii. Przeniesiono ją do pokoju 538. Na chi-rurgię.
Wkładam probówkę z powrotem do stojaka, obok dwudziestu innych, zamkniętych niebieskimi, purpurowymi, czerwonymi i zielonymi gumowymi zatyczkami. Każdy kolor oznacza inny rodzaj badania. W próbkach z purpurowymi zatyczkami trzeba określić liczbę ciałek krwi, z niebieskimi – czas krzepnięcia, a Z czerwonymi – skład chemiczny i elektrolity. W niektórych Probówkach z czerwonymi zatyczkami krew ścięła się już w słup-„’ ciemnej żelatyny. Przeglądam zlecenia dla laboratorium i znajduję karteczkę z literami „N.N. „ zamiast nazwiska. Tego ranka doktor Cordell zamówiła dwa testy: na liczbę ciałek krwi i elektrolity w surowicy. Szperam głębiej w zleceniach Z ubiegłej nocy i znajduję jeszcze jedno podpisane przez tę samą lekarkę.
„Dwa litry tlenu do krwi tętniczej po intubacji. Pilne!”.
A więc Ninie Peyton wyjęto z tchawicy rurkę. Oddycha już samodzielnie, bez pomocy aparatury.
Siedzę nieruchomo przy moim stanowisku, myśląc nie o niej, lecz o Catherine Cordell. Sądzi, że wygrała tę rundę. Że ocaliła Ninę Peyton. Trzeba nauczyć ją pokory.
Podnoszę słuchawkę i dzwonię do szpitalnej dietetyczki. Kobieta, z którą rozmawiam, wyraźnie się spieszy. Słyszę brzęk tac. Zbliża się pora posiłku i nie ma czasu na pogawędki.
– Tu zachodnie skrzydło, piąty poziom – oznajmiam. – Zdaje się, że pomyliliśmy diety dwojga pacjentów. Może mi pani powiedzieć, jakie są zalecenia dla pokoju pięćset trzydzieści osiem?
Następuje chwila ciszy, gdy kobieta sprawdza dane na komputerze.
– Tylko płyny – odpowiada. – Zgadza się?
– Tak. Dziękuję. – Odkładam słuchawkę.
W porannej gazecie pisano, że Nina Peyton jest w stanie śpiączki. To nieprawda. Odzyskała przytomność.
Catherine Cordell ocaliła jej życie. Tak jak się spodziewałem.
Laborantka podchodzi do mojego stanowiska i stawia na blacie tacę pełną probówek z krwią. Uśmiechamy się do siebie przyjaźnie jak co dzień. Nie znając się wzajemnie, mamy o sobie jak najlepsze zdanie. Dziewczyna jest młoda. Jej jędrne piersi sterczą jak melony spod białego fartucha. Ma piękne, proste zęby. Zabiera plik nowych zleceń i odchodzi, kołysząc biodrami. Zastanawiam się, czy jej krew ma słony smak.
Aparatura szumi i bulgocze usypiająco.
Podchodzę do komputera i sprawdzam listę pacjentów z pil’ tego poziomu zachodniego skrzydła. Na oddziale, mający‹n kształt litery H, jest dwadzieścia sal, a dyżurka pielęgniarek znajduje się w jego centrum. Przeglądam listę trzydziestu trzech pacjentów, zwracając uwagę na ich wiek i diagnozę lekarską. Zatrzymuję się przy dwunastym nazwisku. Sala 521.
Herman Gwadowski, lat 69. Lekarz prowadzący: doktor Catherine Cordell. Diagnoza: laparotomia z powodu rozległych urazów jamy brzusznej.
Z sali 521 nie widać izolatki Niny Peyton, do której wchodzi się Z usytuowanego równolegle korytarza.
Klikam myszką na nazwisku Hermana Gwadowskiego i otrzymuję wyniki jego badań laboratoryjnych. Jest w szpitalu od dwóch tygodni i zapis na ekranie ciągnie się w nieskończoność. Wyobrażam sobie jego ręce, posiniaczone od wkłuć do żył. Z poziomu cukru we krwi wnioskuję, że jest diabetykiem. Duża liczba białych krwinek wskazuje na jakiś stan zapalny. Zauważam też, że wykryto obecność bakterii w ranie na nodze. Cukrzyca osłabiła krążenie w kończynach, powodując martwicę. Kultury bakterii stwierdzono też w centralnej żyle.
Skupiam teraz uwagę na poziomie elektrolitów. Poziom potasu powoli rośnie. 4,5 dwa tygodnie temu, 4,8 w zeszłym tygodniu, 5,1 wczoraj. Nerki diabetyka w podeszłym wieku Z trudem radzą sobie z usuwaniem gromadzących się we krwi substancji. Takich jak potas.
Читать дальше