Catherine wpatrywała się w biurko, w poukładane równo akta i sporządzone starannym pismem notatki. Siedziała nieruchomo, z dłońmi zwiniętymi w pięści, a kostki przybrały barwę kości słoniowej.
– Czy zataiłaś przede mną coś, co dotyczy Andrew Capry? – spytał cicho.
– Powiedziałam ci wszystko.
– Po co przyszedł do twojego domu tej nocy, gdy cię napadł?
– Czy to ma jakieś znaczenie?
– Byłaś jego jedyną ofiarą, którą osobiście znał. Pozostałe kobiety podrywał w barach. Okazałaś się wyjątkiem. On cię wybrał.
– Mógł być na mnie zły.
– Przyszedł w sprawie czegoś, co zdarzyło się w pracy. Jakiegoś błędu, który popełnił. Tak powiedziałaś detektywowi Singerowi.
Skinęła głową.
– Nie chodziło o pojedynczy błąd, lecz całą serię medycznych pomyłek. Nie wykonał też powtórnych badań krwi, które wykazały odchylenia od normy. Był nieodpowiedzialny. Już wcześniej tego dnia doszło między nami w szpitalu do wymiany zdań.
– Co mu powiedziałaś?
– Radziłam, żeby poszukał sobie innej specjalności, bo nie otrzyma mojej rekomendacji na drugi rok praktyki.
– Groził ci? Okazał zdenerwowanie?
– Nie. To było właśnie dziwne. Przyjął to ze spokojem. I… uśmiechnął się do mnie.
– Uśmiechnął się?
Skinęła głową.
– Właśnie. Jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia.
Moore’a przeszedł dreszcz. Catherine nie mogła wtedy wiedzieć, że uśmiech Capry maskował zwierzęcą furię.
– Tamtej nocy, gdy zaatakował cię w domu… – zaczął Moore.
– Opowiedziałam to już szczegółowo. Wszystko jest w moich zeznaniach.
Moore przerwał na chwilę, lecz nie dał za wygraną.
– Są sprawy, o których nie wspomniałaś Singerowi, które przemilczałaś.
Podniosła wzrok, czerwona z gniewu.
– Niczego nie przemilczałam!
Moore nie chciał maltretować jej dalszymi pytaniami, ale nie miał wyboru.
– Przejrzałem raport z sekcji zwłok Capry – oznajmił. – Nie zgadza się z zeznaniami, które złożyłaś na policji w Savannah.
– Zrelacjonowałam detektywowi Singerowi dokładnie, co się wydarzyło.
– Powiedziałaś, że wisząc na skraju łóżka, sięgnęłaś po leżącą pod nim broń i w tej pozycji strzeliłaś do Capry.
– To prawda. Przysięgam.
– Zgodnie z wynikami sekcji pocisk przeszył od dołu brzuch Capry i trafił go w kręgosłup na wysokości piersi, powodując paraliż. To zgadza się z twoimi zeznaniami.
– Dlaczego więc twierdzisz, że kłamałam?
Moore znowu przerwał, czując niemal mdłości, że musi sprawiać jej ból.
– Pozostaje kwestia drugiego pocisku – wyjaśnił. – Ugodził go z bliskiej odległości wprost w lewe oko. A ty leżałaś przecież na podłodze.
– Zapewne się pochylił i wtedy strzeliłam…
– Zapewne?
– Nie wiem. Nie pamiętam.
– Nie pamiętasz, jak strzelałaś po raz drugi?
– Nie. To znaczy tak…
– Jak było naprawdę? – Powiedział to cicho, ale z naciskiem.
Catherine zerwała się z krzesła.
– Nie pozwolę traktować się w ten sposób. Byłam ofiarą!
– Staram się ocalić ci życie. Muszę poznać prawdę.
– Powiedziałam ci prawdę! Chyba powinieneś już iść. – Podeszła do drzwi i otworzywszy je na oścież, cofnęła się przestraszona.
Na progu stał Peter Falco, zamierzając właśnie zapukać.
– Wszystko w porządku, Catherine? – zapytał.
– Jak najbardziej – burknęła.
Peter rzucił Moore’owi ostre spojrzenie.
– Co to, szykanowanie świadka?
– Zadałem tylko doktor Cordell kilka pytań.
– Z korytarza brzmiało to trochę inaczej. – Peter spojrzał na Catherine. – Czy mam go wyprowadzić?
– Sama sobie poradzę.
– Nie masz obowiązku odpowiadać na żadne pytania.
– Jestem tego świadoma, dziękuję.
– W porządku. Gdybyś mnie potrzebowała, będę obok.
Rzucił Moore’owi jeszcze jedno ostrzegawcze spojrzenie i wrócił do swojego gabinetu. Catherine zauważyła, że z końca korytarza przyglądają jej się Helen i fakturzystka. Zaczerwieniła się i zamknęła ponownie drzwi. Przez chwilę stała tyłem do Moore’a, ale zaraz wyprostowała się i odwróciła. Bez względu na to, czy odpowie mu teraz, czy później, zawsze pozostaną wątpliwości.
– Niczego przed tobą nie ukrywam – oznajmiła. – Jeśli nie mówię ci wszystkiego, co się wtedy wydarzyło, to dlatego, że sama nie pamiętam.
– A więc zeznania, które złożyłaś na policji w Savannah, nie były do końca prawdziwe?
– Detektyw Singer przesłuchiwał mnie w szpitalu. Pomagał mi odtworzyć przebieg wydarzeń. Wtedy wydawało mi się, że powiedziałam mu całą prawdę.
– Ale teraz nie jesteś pewna.
Pokręciła głową.
– Trudno stwierdzić, co jest tylko urojeniem. Wielu rzeczy nie pamiętam z powodu narkotyku, który dał mi Capra. Co jakiś czas mam przebłyski wspomnień, ale może to chora wyobraźnia.
– Nadal się zdarzają?
– Tak. Powtórzyły się ubiegłej nocy. Po raz pierwszy od wielu miesięcy. A już myślałam, że się ich pozbyłam. – Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Widok przesłaniała betonowa ściana budynku szpitala. Rzędy okien, przez które można było zajrzeć do prywatnego świata chorych i umierających.
– Dwa lata to na pozór szmat czasu – zaczęła. – Dostatecznie dużo, by zapomnieć. W istocie to niewiele. Po tamtej nocy nie mogłam wrócić do domu. Nie chciałam oglądać miejsca, w którym to się stało. Ojciec musiał spakować moje rzeczy i przeprowadzić mnie do innego mieszkania. Ja, doświadczona lekarka, przyzwyczajona do widoku krwi i wnętrzności, oblewałam się zimnym potem na myśl, że miałabym przejść korytarzem i otworzyć drzwi do mojej dawnej sypialni. Ojciec usiłował mnie zrozumieć, ale jako stary wojskowy nie toleruje słabości. Potraktował to jak wojenną ranę, która w końcu się zabliźnia i człowiek wraca do normalnego życia. Kazał mi wydorośleć i o wszystkim zapomnieć. – Pokręciła głową i zaśmiała się gorzko. – Zapomnieć! Łatwo powiedzieć. Nie miał pojęcia, co przeżywałam, wychodząc z domu, idąc do samochodu, pokazując się gdziekolwiek. Po pewnym czasie po prostu przestałam z nim rozmawiać, bo wiedziałam, że gardzi moją słabością. Nie dzwoniłam do niego przez wiele miesięcy… Dopiero po dwóch latach zaczęłam panować nad strachem i względnie normalnie funkcjonować, nie obawiając się, że zza każdego krzaka może mi grozić niebezpieczeństwo. Odżyłam. – Przesunęła dłonią po oczach, jakby ocierała ze złością łzy, i zniżyła głos do szeptu. – A teraz wszystko wróciło…
Drżała z wysiłku, by się nie rozpłakać i zapanować nad sobą, krzyżując ręce i wpijając palce w ramiona. Moore wstał z krzesła, podszedł do niej i stanął za jej plecami, zastanawiając się, co by zrobiła, gdyby jej dotknął. Czyby się odsunęła? Czy wzdrygnęłaby się, czując rękę mężczyzny? Patrzył bezradnie, jak się kuli, i pomyślał, że jest na skraju załamania.
Dotknął delikatnie jej ramienia. Nie wzdrygnęła się ani nie cofnęła. Odwrócił ją ku sobie, objął i przytulił. Był zaszokowany głębią jej cierpienia. Czuł, jak cała drży. Nie wydawała z siebie głosu, ale wiedział, że z trudem powstrzymuje szloch. Przytknął wargi do jej włosów. Nie potrafił się pohamować. Ujął jej twarz w dłonie, całując ją w czoło i brwi.
Gdy znieruchomiała w jego ramionach, pomyślał, że posunął się za daleko. Puścił ją szybko, mówiąc:
– Przepraszam. Nie powinienem.
Читать дальше