Chcę, żeby pan mi pomógł.
Jamal Nassiw poczuł się tak, jakby został nagle zanurzony w lodowatej wodzie.
Nie po raz pierwszy Zamir żądał od niego, by kogoś zlikwidował.
Nigdy jednak nie był to agent CIA.
— Ale to jest Amerykanin — zaprotestował.
— Jeden z…
— Nie jest Amerykaninem — sprostował Szlomo.
— Ma austriacki paszport. I zagraża żywotnym interesom Izraela.
Nassiw nie odważył się o nic zapytać, wiedząc, że nie uzyskałby odpowiedzi.
Przeżywał wewnętrzne rozdarcie: czuł dumę, że Izraelczycy zwrócili się do niego bez wiedzy Amerykanów i lęk przed działaniem przeciwko potężnej centrali amerykańskiego wywiadu.
— Jeżeli Amerykanie się dowiedzą… — zaczął — konsekwencje…
Szlomo przerwał mu brutalnie.
— Nie dowiedzą się, jeśli pan się do tego zabierze umiejętnie, co nie powinno być szczególnie trudne.
Jest pan w Gazie wpływowym człowiekiem.
Przerwał na chwilę i dodał:
— Wie pan, że wbrew temu, co się teraz dzieje, uważamy pana za przyjaciela.
— Dziękuję — powiedział bezdźwięcznym głosem Palestyńczyk, który chciałby się znaleźć w odległości lat świetlnych od tego miejsca.
Propozycji Izraelczyka niczego nie brakowało.
Była i marchewka — przyjaźni, i kij — zawoalowana groźba położenia kresu działalności biznesowej Jamala Nassiwa.
Był to rodzaj propozycji nie do odrzucenia.
Kątem oka dostrzegł, że jego ochrona osobista wychodzi z al Wahah, otaczając syna Ariela Szarona.
— Zobaczę, co mogę zrobić — obiecał z ręką na klamce samochodu.
Zamir pochylił się ku niemu i zamknął jego dłoń w żelaznym uścisku.
— Niech pan nie patrzy — powiedział — Niech pan działa.
Słowa padły jak rozkaz.
Gdy tylko został uwolniony, szef palestyńskiej służby prewencyjnej pospieszył do Omira Szarona, by mu uścisnąć na powitanie rękę i umieścić, razem z jego dwoma współpracownikami, w jednym z mercedesów.
Usiadł potem na przednim siedzeniu i konwój ruszył.
Nie widział krajobrazu za oknem, nie słyszał rozmów prowadzonych z tyłu; zastanawiał się, dlaczego Szin Bet chciało brutalnie zlikwidować agenta CIA.
Wiedział oczywiście, że stosunki z Amerykanami popsuły się od czasu, gdy wyjechał poprzedni szef rezydentury w Tel Awiwie.
Przedtem wystarczył jeden telefon dyrektora Szin Bet, by Steve Moskovitch usunął spośród swojego personelu elementy nadmiernie antyizraelskie.
Nasuwało się jeszcze jedno, powracające natarczywie, pytanie: jaka była w tym wszystkim rola jego zastępcy, majora Rażuba?
Znowu po myślał o dokumentach, które leżały teraz w jego biurowym sejfie.
Czytał je wciąż na nowo, lecz wcale przez to więcej nie rozumiał i nadal nie wiedział, dlaczego były takie ważne.
Nie ma się czym martwić…
Po rozmowie ze Szlomo Zamirem był właściwie pewny, że to Szin Bet zabiła Rażuba.
On, Jamal Nassiw, jeden z najbardziej wpływowych ludzi w Gazie, robił to, co kazał mu zrobić agent Szin Bet!
Jakaś część jego mózgu mówiła mu, by posłał do wszystkich diabłów tego aroganckiego Izraelczyka.
Brakowało mu jednak wewnętrznej energii, by to zrobić.
Gdy w grę wchodziły interesy Izraela, Szlomo Zamir mógłby zadecydować o jego śmierci bez mrugnięcia okiem.
Rakieta wystrzelona z niewidocznego śmigłowca zmieniła by go bez ostrzeżenia w krwawą masę.
Wrócił do rzeczywistości: konwój zwolnił, czekając na po dniesienie szlabanu zagradzającego wjazd do al Muntada.
Z wymuszonym uśmiechem zwrócił się po angielsku do swoich gości:
— Mam nadzieję, że to będzie owocne spotkanie.
Proszę mnie zawiadomić, kiedy panowie skończą.
Ledwie wysiedli, znów ruszył z miejsca i pojechał do biura.
Nagle olśniła go myśl, że mówiąc „tak” Szlomo Zamirowi, przeszedł do jego obozu.
Taka zgoda musiała zostać wydana na samej górze.
W głębi duszy Nassiw wiedział, że w tej sprawie służy Izraelowi, a nie Autonomii Palestyńskiej, ale nie potrafił się zdecydować, by postawić krzyżyk na swoich kwitnących interesach, poza tym chodziło przecież tylko o podrzędnego agenta CIA, który nie był nawet Amerykaninem.
Kiedy znalazł się w biurze, od razu wezwał sekretarkę i po lecił:
— Proszę mi przysłać Raszida.
Był to bezpośredni zastępca Nassiwa, odpowiedzialny za szczególnie „delikatne” zadania i za fizyczną eliminację przeciwników wskazanych przez Abu Amara.
Raszid Daud wszedł do biura pięć minut później, ubrany w kurtkę, rozpiętą koszulę i dżinsy.
Szczupły, czterdziestoletni mężczyzna, niezbyt mocno zbudowany.
Niepokoiło tylko jego nieruchome spojrzenie.
Za każdym razem, kiedy znajdował się twarzą w twarz z tym człowiekiem, Jamal Nassiw czuł się źle.
W razie potrzeby Raszid mógłby zabić bez skrupułów swojego najlepszego przyjaciela.
Zabijał wszystkich: mężczyzn, kobiety, starców, Izraelczyków, Palestyńczyków.
W ten sposób pełnił swoją służbę w Fatah Hawks, gdzie okrucieństwo było jednak cechą raczej powszechną.
— Potrzebujesz mnie? — zapytał, siadając.
— Tak — powiedział Nassiw.
— Nikt nie może się dowiedzieć, o tym, co ci teraz powiem.
Wracając z al Wahah przygotował sobie w miarę przekonującą historię, którą zamierzał teraz „sprzedać” Raszidowi, by uzasadnić to, czego chciał od niego zażądać.
Trzeba było dzia łać szybko.
Znał Izraelczyków: niczego nie dawali za darmo.
Gdyby poczuli się zdradzeni, zaatakowaliby bez uprzedzenia.
Leżąc nago u boku Leili el Mugrabi na wspaniałym, hol lywoodzkim łożu Claude’a Dalie, Jamal Nassiw pogrążył się w czarnych myślach.
Mógł nadrobić stracone poranne spotkanie i zaznać trochę wytchnienia po rozmowie z Raszidem Daudem, lecz po raz drugi z rzędu jego pożądanie się ulotniło.
Przyjaciółka rzuciła mu ironiczne spojrzenie. Potem pochyliła się nad nim czule.
— Te papiery z ostatniego razu znowu cię niepokoją?
— Tak, to musi być to — mruknął pod nosem Palestyńczyk.
Odkąd wydał polecenia Raszidowi Daudowi, tańczył na wulkanie, mimo że ten nie robił żadnych uwag.
Nassiw wie dział, o co naprawdę chodzi: cierpiał na impotencję, ponieważ bał się, że przekroczył czerwoną linię, oddzielającą kompromis od zdrady.
Jakby czytając w jego myślach, Leila powiedziała nagle:
— Wydaje mi się, że coś przede mną ukrywasz.
Zdobył się na odwagę.
— Tak. To prawda.
Lecz sprawa jest na tyle delikatna, że bo ję ci się o tym powiedzieć.
Spojrzał na nią z niepokojem.
Leila uśmiechnęła się.
— Spałeś z Suhą i boisz się, że Stary się o tym dowiedział?
Roześmiał się z ulgą.
Jaser Arafat był w złych stosunkach z żoną, nie było to dla nikogo tajemnicą.
Wysłał ją do Paryża, pod pretekstem, że będzie tam miała lepsze życie, lecz wszyscy wiedzieli, że to małżeństwo było dalekie od ideału.
Kiedy czasem przychodzili jednocześnie do swojego domu, ona spała na górze, a on na dole.
— Nie, nie w tym rzecz — zaprzeczył.
Ośmielony opowiedział Leili tę samą historię, którą wymyślił na użytek Raszida Dauda:
odkrył, że człowiek przysłany przez szefa rezydentury CIA w Tel Awiwie, był w rzeczywistości agentem Szin Bet, który przyjechał do Gazy, by podjąć na nowo działania przeciwko Hamasowi.
Nassiw zdecydował, że trzeba go zlikwidować, obawia się jednak, że będzie miał kłopoty z Amerykanami.
Leila potrząsnęła czarnymi lokami.
Читать дальше