Agent Malko Linge musiał zostać wyeliminowany.
Jamal Nassiw, wciśnięty w poduszki swojego opancerzonego mercedesa 560, patrzył kątem oka na znikające za oknem ostatnie lepianki obozu dla uchodźców el Szati, utrząsany jak ulęgałka na marnej nawierzchni drogi.
Trzy mercedesy jechały drogą nadbrzeżną na północ.
Kilka minut później Nassiw zobaczył po jej prawej stronie „piramidę”, ultranowoczesną siedzibę swojego rywala, generała Atepa el Husseiniego.
Wznosiła się dumnie, górując nad drogą jak twierdza krzyżowców.
El Husseini był nie do ruszenia, należał do starej gwardii OWP, do grona tych, którzy przyłączyli się do Jasera Arafata w latach siedemdziesiątych.
Szef Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa był w marnym nastroju.
Właśnie teraz, kiedy umówił się na nowy seans wytchnienia z Leilą el Mugrabi, jeden telefon Jasera Ara fata brutalnie zburzył jego plany.
Do Gazy przybyła mała, tajna delegacja z Izraela, pod przewodnictwem Omri Szarona, syna premiera.
Izraelczycy chcieli, żeby Jamal Nassiw we własnej osobie spotkał się z nimi w motelu al Wahah, gdzie goście przesiadali się do palestyńskich samochodów.
Zabierał ich zwykle stamtąd jeden z zastępców Nassiwa, jednak nawet szef Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa nie mógł sprzeciwić się woli Arafata.
Trzy samochody zwolniły: było już widać motel.
Jamal Nassiw podróżował w ten sposób nie po to, by zwracać na siebie uwagę, lecz z ostrożności, żeby nie było wiadomo, w którym z pojazdów akurat się znajduje.
Jeden z jego ludzi podniósł szlaban zagradzający drogę prowadzącą do motelu i z głośnym piskiem opon konwój pojechał w kierunku morza.
Odzyskując swoją pychę, Jamal Nassiw energicznie wysiadł z samochodu, ubrany w polo z szarego jedwabiu schowane pod marynarką z błękitnego kaszmiru.
Dwa mercedesy z żółtą rejestracją stały już zaparkowane przed motelem.
Drzwi jednego z nich otwarły się i ukazał się silnie zbudowany mężczyzna, z rzadkimi włosami i ciężką szczęką, ubrany w coś w rodzaju beżowej kanadyjki i w bez kształtne spodnie.
Puls Nassiwa zaczął bić jak szalony.
Co tu robi Szlomo Zamir?
Nigdy dotąd nie zajmował się tajnymi rokowaniami.
Był jego najważniejszym partnerem z Szin Bet.
We wszystkich nietypowych sprawach, oficjalnych i innych.
To on przekazał Nassiwowi w 1996 roku listę człon ków Hamasu, których trzeba było zlikwidować za wszelką cenę, mierząc według kryteriów izraelskich.
Na rozkaz Abu Amara szef służby prewencyjnej aktywnie współpracował z Izraelczykami przy unieszkodliwianiu głównych pirotech ników Brygad Ezzedina al — Kassam.
Od tego czasu wiele wody upłynęło i wzajemne stosunki się ochłodziły.
Lecz za każdym razem, gdy Nassiw wybierał się do Tel Awiwu, jadł obiad lub kolację ze Szlomo Zamirem.
Gdy agent Szin Bet przyjechał, by zażądać od niego małej przysługi w związku z aktami sprawy Marwana Rażuba, szef służby prewencyjnej nie był zaskoczony.
Izraelczyk podszedł do niego z wyciągniętą ręką.
— Salam alej kum. Chociaż z pochodzenia był polskim Żydem, świetnie znał arabski, którego nauczył się jednocześnie z hebrajskim.
— Alejkum salam — automatycznie odpowiedział Jamal Na ssiw.
Izraelczyk zmiażdżył mu dłoń jak w imadle, ciągnąc go jednocześnie do swojego samochodu.
Jego szare oczy przypominały krzemienie.
Powiedział głosem powolnym i głębokim:
— Muszę panu coś wyjaśnić.
To ja zażądałem, żeby pan tu przyjechał.
Jamal Nassiw spojrzał w stronę swojej ochrony osobistej.
Oficjalnie wyrzucił z Gazy agentów Szin Bet i CIA, w odpowiedzi na gwałtowną reakcję Izraelczyków na nową intifadę, gdy Jaser Arafat wydał rozkaz zwolnienia bojowników Hamasu, którzy jeszcze przebywali w więzieniu.
Czasy nie sprzyjały już współpracy.
Ochrona Nassiwa weszła do motelu, gdzie przebywali inni członkowie delegacji.
Dzięki Bogu.
Poszedł ze Szlomo Zamirem do jego mercedesa.
Izraelczyk nie tracił czasu.
— Specjalnie przyjechałem z Tel Awiwu, by poprosić pana o przysługę — oznajmił jak poprzednim razem.
Wciąż jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Tego pytania Jamal Nassiw nie postawił sobie nigdy, lecz jego uprzywilejowana pozycja we władzach palestyńskich w jakimś stopniu była konsekwencją szczególnych kontaktów z izraelskimi służbami bezpieczeństwa, które ułatwiała mu do skonała znajomość hebrajskiego.
— Oczywiście — zgodził się Nassiw.
Szlomo Zamir milczał przez kilka sekund.
— Dobrze — powiedział w końcu.
Czy odwiedził pana agent CIA przysłany przez Jeffa O’Reilly, niejaki Malko Linge?
— Tak, oczywiście.
— Czego od pana chciał?
— Chciał się dowiedzieć, czym się zajmował ostatnio mój współpracownik Marwan Rażub.
Ten, który został zabity w Tel Awiwie.
— Czy pan mu coś powiedział?
Jamal Nassiw zakłopotany spuścił oczy.
— Tak, lecz bez żadnych szczegółów.
Wie pan, że miał rekomendację od Jeffa O’Reilly…
Tego było już za wiele: on, Palestyńczyk, musiał się tłumaczyć przed izraelskim agentem, że przekazał informacje CIA!
Ta sytuacja odzwierciedlała prawdziwy stosunek sił.
— Co pan mu dokładnie powiedział? — naciskał Szlomo.
— Prawdę. Że Marwan rozpracowywał dwie siatki Hamasu, które dopiero co wykryliśmy.
Nic naprawdę ważnego.
— To wszystko?
— To wszystko.
— A propos dossier Rażuba, czy zrobił pan to, o co prosiłem?
— Tak.
Przerwał, czekając, że Izraelczyk powie mu o zamachu na agenta CIA, w który był zamieszany izraelski apache.
— Czy zamierza pan widzieć się jeszcze z tym agentem?
Jamal Nassiw odwrócił wzrok.
— Nie, nie sądzę, lecz jeśli poprosi mnie o kolejne spotkanie, pewnie będę zmuszony się zgodzić…
Wie pan, że nadal utrzymujemy dobre stosunki z Amerykanami.
Zmieniając niespodziewanie temat, Szlomo Zamir rzucił, jakby sobie nagle o czymś przypomniał:
— Aha!
Kazano mi pana uprzedzić, że licencja dla ładunku rumuńskiej stali została wydana.
Pańska firma powinna szybko dostać tę wiadomość.
— Dziękuję — powiedział Nassiw, czując suchość w ustach.
W kulminacyjnym momencie miodowego miesiąca z Tel Awiwem był na tyle nieostrożny, że zaczął robić interesy z Izraelczykami.
Na ich życzenie.
Byli wielkimi odbiorcami rudy, z której wytapiali stal.
Jamal Nassiw założył w Holandii małą spółkę, która miała importować stal do Gazy.
Izraelczycy oczywiście o tym wiedzieli i zaproponowali mu, żeby pracował także z nimi.
Zgodził się bez trudu.
Odtąd ten interes przynosił mu wielkie zyski, a zgromadzone pieniądze leżały sobie bezpiecznie w Zurychu, z dala od oczu, ale nie od serca.
To brutalne przypomnienie o jego utrzymywanych w tajemnicy interesach, nie zapowiadało nic dobrego.
— Ten rumuński ładunek przyniesie panu piękny zysk — cią gnął beznamiętnie Szlomo Zamir.
Palestyńczyk zareagował z pewnym opóźnieniem. Na sposób wschodni.
— Nigdy panu tego nie zapomnę — powiedział natychmiast.
Szlomo Zamir odrzucił propozycję lekceważącym machnięciem ręki.
— Nie potrzebuję pieniędzy, lecz przysługi.
Ten człowiek, który przyjechał się z panem zobaczyć, Malko Linge, ma, naszym zdaniem, jak najgorsze zamiary.
Jak pan wie, próbowaliśmy go przedwczoraj zlikwidować, lecz operacja nie udała się ze względów technicznych.
Читать дальше