Obiecał sobie w myśli, że pójdzie włożyć karteczkę z podziękowaniem w szczelinę Ściany Płaczu, jeśli Bóg sprawi, że wszystko odbędzie się zgodnie z jego planem.
Szimon Gazer szedł już prawie od godziny w zupełnych ciemnościach, ponieważ niebo było zakryte chmurami.
W Gazie nie było godziny policyjnej, jednak Palestyńczycy nigdy nie podróżowali w nocy.
Za wyjątkiem małych grup tanzim, przy gotowujących zamachy na osiedla izraelskie.
To ryzyko trzeba było podjąć.
Na tejno-man s-land, gdzie drzewa ścięto do samej ziemi, a wysadzone w powietrze domy zamieniono w sterty kamieni, człowiek był widoczny z bardzo daleka.
Zatrzymał się, żeby posłuchać i odpocząć.
Wokół panowała kompletna cisza.
Z tyłu osada Kfar Da rom świeciła wszystkimi światłami.
Chcąc dodać sobie odwagi, pomyślał, że jego koledzy z Tsahal mogą śledzić jego wędrówkę przez lornetki z noktowizorami.
Jednak poza tym wsparciem, wyłącznie moralnym, był sam.
Na terytorium więcej niż wrogim.
Ruszył znowu w drogę, w kierunku małej wioski al Muntar, odległej jeszcze o kilometr, a położonej przy dużej drodze przecinającej Strefę Gazy z północy na południe, która biegła wzdłuż dawnej trasy linii kolejowej z Kairu do Bejrutu, nieużywanej od wielu lat.
Gdyby dotarł do al Muntar, miałby za sobą najtrudniejszą część drogi.
O świcie mógłby się łatwo wmieszać w tłum Palestyńczyków czekających na taksówkę — mikrobus, albo idących piechotą do pracy.
Na szczęście, ponieważ gdyby został rozpoznany w strefie A, znajdującej się pod kontrolą palestyńską, oznaczałoby to prawie na pewno śmierć, do tego w wyjątkowo nieprzyjemnych okolicznościach.
Jednak Szimon Gazer nie różnił się od mieszkańców Strefy Gazy.
Był irakijskim Żydem, który wyemigrował z rodzicami do Izraela, gdy miał dwanaście lat.
Mówił po arabsku i umiał się zachowywać jak Palestyńczycy.
Znał ich zwyczaje, ich sposób mówienia, a irakijski akcent można było doskonale wytłumaczyć: wielu Palestyńczyków mieszkało w Iraku.
Szin Bet zwerbował go, gdy wychodził z uniwersytetu w Tel Awiwie.
Jako kawaler był przydatny do zadań najbardziej niebezpiecznych: można go było wysłać na terytorium palestyńskie.
Jego praca była bardzo urozmaicona.
Często musiał rozpoznawać przywódców manifestacji, śledzić ich, a potem identyfikować.
Rzucał setkami kamieni w swoich kolegów w mundurach, stojących na posterunku na blokadach, by w ten sposób stworzyć swoją „legendę”.
Innym razem musiał przeniknąć do grupy terrorystycznej, a potem zorganizować specjalną akcję, skierowaną przeciwko jej członkom.
To właśnie Szymon Gazer założył ładunek wybuchowy w telefonie „inżyniera” Jehia Ajasze, szefa pirotechników Hamasu, kiedy udało mu się nawiązać z nim kontakt…
Zaopatrzono go w prawdziwe dokumenty palestyńskie, nie miał też przy sobie niczego, co by wskazywało, że jest Izraelczykiem, lecz gdyby został rozpoznany, nic nie ocaliłoby go przed linczem…
Zajmował się także werbowaniem palestyńskich „kretów”.
Byli to przede wszystkim robotnicy, przyjeżdżający do Izraela, by poprawić swoje warunki materialne.
Blokada Terytoriów Okupowanych bardzo utrudniła mu pracę, ponieważ jego „klienci” nie mogli już wyjeżdżać do państwa żydowskiego i musiał ich rozpracowywać na miejscu.
Potem przyszła pora na zadania bardziej niebezpieczne, takie jak to, które właśnie wykonywał.
Jeżeli niefortunnie pozwoliłby się schwytać policji palestyńskiej, z tym, co ma przy sobie, miałby wyjątkowo po nure perspektywy na przyszłość.
Palestyńczycy chcieliby wie dzieć.
I nie cofnęliby się przed niczym, by go zmusić do przy znania się do winy.
Starał się o tym nie myśleć, by się skoncentrować na chwili obecnej.
Zwolnił, bo wszedł właśnie między pierwsze domy al Mun tar.
Wokół nie było żywego ducha.
Minął kilka domów, budząc koguta i skrył się w czymś w rodzaju częściowo zburzonej stodoły.
Tam, skulony za murem, czekał na początek dnia, by złapać taksówkę — mikrobus do Gazy.
Na szczęście wielu Palestyńczyków, by zarobić trochę pie niędzy, nie zważając na ryzyko, nadal pracowało w osiedlach izraelskich w Strefie Gazy.
W razie komplikacji, gdyby został schwytany na ziemi niczyjej, mógłby twierdzić, że jest jednym z nich.
Gorączkowa atmosfera panowała wokół al Muntada, „bun kra” Jasera Arafata, gdzie Fajsal Balaui chciał koniecznie za brać Malko, by przedstawić go szefowi protokołu palestyńskiego przywódcy.
O świcie dwa izraelskie helikoptery apache przeleciały tuż nad budynkiem, w którym znajdowało się biuro raisa, więc cała Force 17 została postawiona w stan pogotowia.
Dwa dni wcześniej atak rakietowy zamienił w stertę okopconych kamieni jedne z koszar Force 17, położone w odległości stu kilometrów od kwatery głównej.
Bilans: trzech zabitych i czternastu rannych.
Opancerzone apache, wyposażone w elektroniczny system bezpieczeństwa, nie bały się nikogo oprócz Boga i przypominały Palestyńczykom, że Tsahal może uderzyć gdzie zechce.
Funkcjonariusze służby bezpieczeństwa byli zdenerwowani, kontrolowali dziennikarzy i z niepokojem przyglądali się obcym twarzom.
Jaser Arafat był w swoim biurze i dwa białe rangę rovery jeździły we wszystkie strony po alejach jego „posiadłości”, na pełnym gazie, jakby chciały uniknąć ewentualnego ataku.
Malko długo czekał na Fajsala, który poszedł pertraktować z szefem protokołu, domniemanym organizatorem hipotetycznego spotkania.
Nagle usłyszał kobiecy głos, wołający go po imieniu.
Odwrócił się i rozpoznał Kyley Cam, młodą australijską dziennikarkę, którą spotkał w al Deira, w towarzystwie zniewieściałego blond kamerzysty.
Razem z innymi dziennikarzami czyhała na wyjście Arafata.
Malko podszedł do niej.
— Pan także pracuje — zwróciła się do niego.
— Tak — uśmiechnął się Malko, nie precyzując, że nie jest to taka sama praca.
Kyley Cam westchnęła.
— Mam tego po dziurki w nosie.
Mój szef każe mi kolekcjonować spotkania z Arafatem lecz zawsze jest tak samo!
Widzimy go przez trzydzieści sekund, a potem znika w swoim opancerzonym mercedesie.
Ma ich cały zbiór, cztery albo pięć.
Przerwała: wśród wielkiego gwaru wynurzył się z budynku Jaser Arafat, otoczony przez brodatych mężczyzn, o dwadzieścia centymetrów wyższych niż on sam, co sprawiało, że widać było tylko jego słynną chustę.
Natychmiast zniknął w czarnym mercedesie 600 z rejestracją 0004, który błyskawicznie odjechał, otoczony innymi samochodami, na północ.
Po chwili pojawił się Fajsal Balaui.
— Widziałem się z szefem protokołu Abu Amara.
Obiecał, że spróbuje załatwić panu spotkanie z raisem.
Lecz to nic pewnego.
Idziemy stąd?
— Idziemy — powiedział Malko, podchodząc do australijskiej dziennikarki, żeby się z nią pożegnać.
— Mam nadzieję, że się znowu spotkamy — powiedziała.
— Proszę przyjść na kolację do al Deira.
Może dziś wieczorem?
— Myślę, że tak — powiedział Malko.
— Zawiadomię panią.
Wrócili do forda galaxy, którego zostawili poza obrębem strefy bezpieczeństwa i odjechali.
Fajsal zatrzymał się przed biurem swojej agencji zaparkował samochód jak zwykle na małym parkingu pod gołym niebem, gdzie ford spędzał noc między dwoma budynkami.
W Gazie nie było kradzieży samochodów.
— Wracam do hotelu — powiedział Malko.
Читать дальше