– OK, Speedbird, zrozumiałem. Wieje dwójka stan morza OK długie gładkie fale bez grzywaczy powinniście się cacy wyrobić zaraz wejdziesz w zasięg radaru będę utrzymywał stały namiar na twojej częstotliwości czeka wielka wódka dla ciebie kajdanki dla tamtych powodzenia over.
– Dziękuję, C jak Charlie. Do poczęstunku dodaj filiżankę herbaty. Mam na pokładzie śliczną dziewczynę. Tu Speedbird. Over i out.
Bond zwolnił przycisk i oddał mikrofon radiooperatorowi.
– Wystrzelą flary i będą bez przerwy nasłuchiwać naszych sygnałów. Wieje dwójka. Fale długie, gładkie, bez grzywaczy. Teraz spokojnie, spróbujmy wyjść z tego cało. Jak tylko siądziemy, odblokuję drzwi. Do tego czasu ktokolwiek przekroczy próg kabiny, zarobi kulkę. Jasne?
Z tyłu rozległ się głos Pussy Galore.
– Chciałam do was wpaść, ale już nie chcę. Nie lubię, jak do mnie strzelają. I wywołaj jeszcze raz tego faceta. Niech przygotuje dwie whisky. Po herbacie mam czkawkę.
– Kotku, wracaj do koszyka, dobrze? – powiedział Bond. Rozejrzał się po kabinie ostatni raz i zamknął za sobą drzwi.
Dwie godziny później Bond leżał w cieplutkiej kabinie pływającej stacji radiolokacyjnej Charlie, słuchając sennie porannego programu radiowego z Kanady. Wszystko go bolało. Tuż przed wodowaniem wycofał się z Pussy na tył samolotu. Kazał jej włożyć kamizelkę ratunkową, uklęknąć, wesprzeć ramiona na fotelu i osłonić nimi głowę. Potem wcisnął się za nią, objął mocno jej kruche ciało i zaparł się plecami o siedzenie fotela z tyłu.
Właśnie zaczęła żartować na temat dwuznaczności tak wyszukanej pozycji, gdy pędzący z szybkością stu mil na godzinę Stratocruiser uderzył w pierwszą górę wody. Maszyna odbiła się raz, a później gruchnęła nosem na fale. Siła uderzenia strzaskała kręgosłup samolotu. Olbrzymi ciężar złota spoczywającego w luku bagażowym rozłamał kadłub na pół, wypluwając Bonda i Pussy w lodowatą wodę oświetloną teraz czerwonymi flarami. Ubrani w żółte kamizelki ratunkowe unosili się na powierzchni i dochodzili powoli do siebie. Wyłowiła ich szalupa. Kiedy łódź do nich dotarła, na wodzie poniewierały się tylko nieliczne szczątki maszyny, a załoga z trzema tonami złota u szyi wędrowała akurat na dno Atlantyku. Szalupa kręciła się tu i tam przez pięć minut, lecz gdy nie zauważyli ani jednego topielca, zaniechali dalszych poszukiwań i powiosłowali w oślepiającą smugę reflektora, ku stalowym burtom błogosławionej fregaty.
Traktowano ich jak coś pośredniego między członkami rodziny królewskiej a ludźmi z Marsa. Bond odpowiedział na kilka najważniejszych, nie cierpiących zwłoki pytań, a potem stwierdził, że to wystarczy, że dalszej rozmowy nie zniesie. Teraz byczył się w luksusowych warunkach, w ciszy, w spokoju i w miłym cieple idącym od rozgrzewającego bourbona. Byczył się i zastanawiał, dlaczego Pussy Galore porzuciła Goldfingera i wybrała jego opiekuńcze skrzydła.
Drzwi łączące jego kabinę z kabiną sąsiednią otworzyły się i weszła Pussy. Miała na sobie tylko prosty rybacki sweter, który nie grzeszył skromnością ledwie na pół cala. Nic poza tym. Podwinęła sobie rękawy i wyglądała jak dziewczyna z obrazu Vertesa.
– Pytają mnie tu, czy chcę się natrzeć spirytusem – powiedziała. – Odpowiadam, że jeśli w ogóle ktoś mnie będzie nacierał, tym kimś będziesz tylko ty. I jeśli będę się czymś nacierała, to nie spirytusem, a… twoim ciałem. No i jestem – zakończyła nieśmiało.
– Zamknij drzwi – odparł Bond zdecydowanym głosem. – Wyskakuj z tego swetra i właź do łóżka. Przeziębisz się.
Zrobiła, jak chciał, niczym posłuszne dziecko.
Ułożyła się w zgięciu jego ramienia i zerknęła do góry.
– Kiedy będę w Sing Singu, napiszesz do mnie? – Takim głosem nie mówią ani gangsterzy, ani lesbijki. Takim głosem szepcze zwyczajna dziewczyna.
Bond spojrzał w jej modre oczy, które nie były już tak władcze, tak harde. Nachylił się i pocałował je leciutko.
– A powiadali, że nie przepadasz za mężczyznami.
– Bo nigdy dotąd prawdziwego mężczyzny nie spotkałam – odrzekła. Jej głos stał się na powrót twardy. – Jestem z południa. Wiesz, co to dziewica według ichniej szych poglądów? To dziewczyna, która potrafi biegać szybciej od swego braciszka. W moim wypadku szybszy był wujek. Miałam wtedy dwanaście lat, James, a to dużo za wcześnie. Powinieneś był się tego domyślać.
Agent uśmiechnął się i popatrzył w jej bladą, śliczną twarzyczkę.
– Wiesz co? Potrzeba ci kuracji „CiM”
– Czego?
– Kuracji „CiM”. Skrót od „Czułości i miłości”. Rozpisują się o tym w gazetach za każdym razem, kiedy jakiś dzieciak trafi do sierocińca.
– Mogę spróbować… – Spojrzała na jego namiętne, trochę okrutne usta o cal nad jej wargami. Wyciągnęła rękę i odgarnęła mały kosmyk czarnych włosów, który opadł na jego brew. Podniosła wzrok. Stalowe oczy Bonda były lekko zwężone. Zobaczyła w nich niepohamowaną namiętność. – Kiedy ją zaczniesz?
Bond wolno przesunął dłonią po jej silnych, jędrnych udach, po płaskim, delikatnym brzuchu, aż dotarł do prawej piersi, która nabrzmiała pożądaniem.
– Teraz – wyszeptał.
Ich usta zwarły się w namiętnym pocałunku.
***