Agent wracał niespiesznie tą samą, znaną już sobie drogą, dotarł do holu bez przygód.
Spojrzał na zegarek. Zostało jeszcze dziesięć minut. Teraz pierwsze piętro. Sekrety domu odkrywa się w jego sypialniach i łazienkach. Są to miejsca osobiste, a apteczki, toaletki oraz szafki nocne mogą odsłonić najintymniejsze tajemnice i słabostki. Bond dostał bólu głowy. Poszedł szukać aspiryny. Odegrał pantonimę dla nieobecnej publiczności, pomasował skronie, zerknął ku antresoli, ruszył zdecydowanie przed siebie i wspiął się na schody. Antresola kończyła się jasno oświetlonym korytarzykiem. Agent szedł nim, otwierając kolejne drzwi, i zaglądał do środka. Lecz kryły się za nimi tylko gościnne sypialnie z łóżkami bez pościeli, a we wszystkich pokojach unosił się zapach pleśni i stęchlizny. Nie wiadomo skąd zjawił się nagle wielki, rudy kocur. Szedł za Bondem, miaucząc i ocierając mu się o nogawki. Ostatnie pomieszczenie. To jest to! Agent wszedł, przymknął drzwi, pozostawiając w nich maleńką szparę.
Wewnątrz paliły się wszystkie światła, musiał tu niedawno być ktoś ze służby. Ruszył odważnie do sąsiedniego pomieszczenia. Światło jeszcze silniejsze, ale w środku nikogo. To był duży pokój, kiedyś pewnie wolny, który przerobiono na łazienkę. Oprócz wanny i muszli klozetowej stały tu różne urządzenia do ćwiczeń wyrabiających sprawność fizyczną: „wioślarka”, rower umocowany do podłogi, ciężkie maczugi gimnastyczne i elektryczne pasy do masażu ciała. Apteczka nie zawierała niczego poza środkami na przeczyszczenie wszelkiej maści. Były tam i strączki senesu, i kora szakłaku amerykańskiego, i Calsalettes, i Enos, tudzież przyrządy służące wiadomym celom. Bond nie znalazł w niej żadnego innego lekarstwa, nie znalazł też aspiryny. Wrócił do pokoju, ale i tu szczęście mu nie dopisało. Oglądał typowo męski, wygodny pokój służący i do pracy, i do spania, z mnóstwem wbudowanych w ściany szafek. Nawet pachniało tu zwyczajnie. Przy łóżku stała niewielka półka, a na niej książki – wyłącznie historyczne lub biograficzne, tylko po angielsku. Szuflada nocnego stolika zdradziła jeden, jedyny sekret – leżał w niej żółto oprawiony egzemplarz Tajemnego oblicza miłości wydany przez Palladium Publications w Paryżu.
Bond rzucił okiem na zegarek. Jeszcze pięć minut. Czas wracać. Rozejrzał się po pokoju ostatni raz i ruszył do drzwi. Naraz stanął jak wryty. Odkąd tu wszedł, cały czas miał wrażenie, że coś się tu nie zgadza. Coś go nieustannie dręczyło, coś, co podświadomie rejestrował, lecz czego nie dostrzegał. Co to jest…? Wytężył wszystkie zmysły. Jakiś kolor? Przedmiot? Zapach? Dźwięk? Dźwięk! Dźwięk! Z miejsca, gdzie stał, słyszał cichutki, cichuteńki szmerek, niczym brzęczenie komara. Był to dźwięk tak wysoki, że niemal na granicy słyszalności. Skąd dochodził? Jakie jest jego źródło? W pokoju pojawiło się nagle coś jeszcze, coś, co Bond znał aż nazbyt dobrze: niebezpieczeństwo.
Agent podszedł w napięciu do szafy obok drzwi i ostrożnie ją otworzył. Tak, dźwięk dochodził z jej wnętrza, zza rzędu sportowych marynarek, których poły sięgały trzech szuflad poniżej. Bond gwałtownym ruchem rozsunął ubrania. Na widok, jaki ujrzał, zacisnął z wściekłości szczęki.
Z trzech podłużnych otworów wywierconych na górze cal po calu sączyły się trzy niezależne od siebie wstęgi szesnastomilimetrowego filmu. Opadały w dół, do pojemnika stojącego za zmyślnie skonstruowanymi szufladami. Pojemniki były już w połowę wypełnione lśniącymi, poskręcanymi zwojami. Oczy Bonda zwęziły się w napięciu. Patrzył, jak dowody świadczące przeciwko niemu zwijają się wolno w nieustannie rosnący stos i myślał: Więc to tak… Kamery, trzy kamery z Bóg wie gdzie ukrytymi obiektywami – mogły być ukryte wszędzie: w holu, na podjeździe do garażu, tutaj, w sypialni – obserwowały każdy mój ruch po ruchu, gdy Goldfinger wyszedł z domu, uruchomiwszy tuż przedtem całą aparaturę i, rzecz jasna, włączywszy oślepiające światła. Dlaczego zlekceważyłem te światła? Dlaczego nie pomyślałem? Przecież nie trzeba było wielkiej wyobraźni, żeby dostrzec pułapkę, żeby ją zwietrzyć! Moje bajeczki dla Goldfingera! Boże! Co z nich teraz za pożytek?! Teraz, kiedy zmarnowałem pół godziny, węsząc po całym domu, nie znajdując w dodatku niczego! Niczego! Żadnych tajemnic, sekretów – niczego! Kretyńsko straciłem czas. W dodatku Goldfinger mnie przyskrzynił. Przyskrzynił mnie tak, że jestem skończony, kompletnie spalony. Szukać jakiegoś sposobu, żeby ocalić choć cokolwiek z totalnej katastrofy? Bond stał, wbijając wzrok w opadające zwoje filmu.
Skup się! Skup! Jego umysł pracował gorączkowo, rozważając możliwości ratunku, szukając wiarygodnych pretekstów, odrzucając jeden po drugim. Kiedy otworzył drzwi szafy, prześwietlił najwyżej ułożone zwoje, to już coś. Dlaczegoż by więc nie prześwietlić wszystkiego?! Dlaczego nie, tylko jak…? Bo kto mógł otworzyć szafę, jeśli nie Bond? No kto? Zza nie domkniętych drzwi sypialni dobiegło ciche miauczenie. Kot! Kot? Może kot? Dlaczego nie kot? Trochę to dęte, ale dawało choć cień alibi. Bond otworzył drzwi, chwycił kota i podszedł do szafy, głaszcząc go natarczywie. Kot mruczał głośno. Agent nachylił się, zanurzył w pojemniku rękę i uniósł ją tak, by prześwietlić jak najwięcej taśmy. Później, kiedy doszedł do wniosku, że film jest już kompletnie do niczego, włożył go na powrót do pojemnika, a na wierzch rzucił kota. Kot nie wydostanie się stąd tak łatwo, myślał. Przy odrobinie szczęścia zrobi sobie na zwojach legowisko i uśnie. Bond zostawił drzwi szafy uchylone na trzy cale, żeby zepsuć nieustannie snującą się taśmę, podobnie postąpił z drzwiami do sypialni i zbiegł na dół. W ziejącym przestrzenią salonie nie było nikogo. Agent podszedł do kominka, dolał do szklaneczki i otworzył czasopismo The Field. Znalazł w nim komentarz o golfie Bernarda Darwina, przeczytał go po łebkach, żeby wiedzieć, o czym Darwin pisze, usiadł w fotelu i zapalił papierosa.
I czego się niby dowiedział? Co też mógł zaliczyć do swoich zdobyczy? Dowiedział się tylko tego, że Goldfinger cierpi na zatwardzenie, że ma włochate myśli i że chciał poddać agenta prymitywnemu testowi. Zrobił to fachowo, jak zawodowiec. Technika, której użył, była techniką często stosowaną przez SMIERSZ, a Goldfinger opanował ją z mistrzostwem człowieka mającego wiele do ukrycia. I co teraz? Żeby historyjka z kotem była prawdopodobna, Goldfinger musiałby zapomnieć zamknąć aż dwie pary drzwi, w tym drzwi do sypialni. Kot, zaintrygowany szumem pracujących kamer, wszedł tam i narozrabiał. Nie do uwierzenia, zupełnie niewiarygodne. Złotnik będzie na dziewięćdziesiąt procent przekonany, że to Bond. Ale tylko na dziewięćdziesiąt procent. Do stu zabraknie mu tych dziesięciu procent niepewności. Czy dowie się czegoś więcej ponad to, o czym wiedział wcześniej? Wie już, że Bond jest facetem przebiegłym i zaradnym, teraz odkryje, że również wścibskim. Może więc jest złodziejem? Na pewno odgadnie, że agent był w sypialni, lecz gdzie jeszcze myszkował? Tego się nie dowie, bo naświetlona klisza nie zdradzi już żadnego sekretu.
Bond wstał, chwycił w garść kilka czasopism rzucił je obok fotela. Pozostało mu tylko nadrabiać bezczelnością i zapamiętać na przyszłość – jeśli w ogóle czeka go jakaś przyszłość – że najpierw trzeba dobrze pomyśleć, by później uniknąć katastrofy. Na świecie nie ma tylu rudych kotów, żeby ratowały go ze wszystkich opresji, w jakich przyjdzie mu się jeszcze znaleźć.
Читать дальше