Czy zameldować, że Dupalin coś wywąchał i przysłał dziewczynę na przeszpiegi? Kiedy Jeżów to usłyszy, wystraszy się i w te pędy poleci do Dupalina błagać o przebaczenie.
A może zameldować, że dziewczyna wyniuchała, co i jak, i zgarnęła walizkę z modułem kontroli łączności?
Albo że eszelon ze skazanymi na śmierć, który już się znajdował na terenie jednostki specjalnej, został przez dziewczynę uprowadzony i uległ katastrofie, przy czym połowa więźniów zbiegła?
Nie, nic z tego. Trzeba po prostu jak najszybciej dokonać przewrotu. A do Jeżowa wysłać szyfrogram: pociąg ze skazanymi na śmierć wykoleił się i rozbił przed wjazdem na teren jednostki specjalnej, w nim znajdowała się szczególnie niebezpieczna.
XIV
Do naczelników Zarządów NKWD w Jarosławiu, Kostromie, Gorkiem, Saratowie, Penzie, Stalingradzie, Permie, Kirowie.
…Oczy duże niebieskie, twarz owalna. Rozstrzelać na miejscu. Jeżow.
XV
Towarzysz Stalin studiuje materiały dotyczące moskiewskich plotek. Wszystkie na jeden temat: na Syberii pojawiła się czterdziestoosobowa banda morderców z wyrokami śmierci, strzelających bez pardonu do wszystkiego, co się rusza. Banda nazywa się “Ptak śmierci”. Na jej czele stoi dziewczyna przecudnej urody, o ogromnych niebieskich oczach. Banda przedziera się w kierunku Moskwy, ale NKWD nie zasypia gruszek w popiele. Wszystkie mosty na Wołdze zostały zablokowane, łodzie sprawdzone, na każdej przystani zasadzka, wszędzie patrole z psami. Towarzysz Stalin wziął do ręki słuchawkę telefonu.
— Towarzyszu Jeżow, co to, nie możecie unieszkodliwić bandy?
— Towarzyszu Stalin, postawiliśmy na nogi całe NKWD i wojsko. Ma się rozumieć, że ich schwytamy i rozwalimy na miejscu. Wydaliśmy specjalne rozporządzenie dotyczące przywódczyni bandy. Wkrótce rozwiążemy ten problem, towarzyszu Stalin.
XVI
Mknie Nastia przez atramentową ciemność. Strach ją ogarnia. Słyszała, że szczupaki w Wołdze groźniejsze od rekinów. Mają po dwa metry długości. Ile to musi zeżreć! Odgryzie człowiekowi nogę na kolację. Opowiadano też o sumach-ludojadach, które kryją się w jamach i rozpadlinach. Nocą wypływają pod powierzchnię i zjadają pływaków. Mierzą i po pięć metrów, ważą ze trzysta kilo. Są też w Wołdze bieługi. Też mają około pięć metrów, a ważą tonę. Żyją sto lat i dłużej. Te to żrą. Różnica między nimi a szczupakami taka, że bieługi odgryzają od razu obie nogi.
XVII
Starszy major bezpieczeństwa państwowego Boczarow jest wściekły na siebie: już był tak bliski sukcesu! Trzeba było pierwszego wieczoru wziąć tę dziewczynę ze sobą. Taka ładna, elegancka. Widać, że urodzona tancerka. Tylko tłumi w sobie ten instynkt. Gdyby zabrał ją ze sobą, tańczyłaby do upadłego i zapomniała o tych bzdurnych zadaniach specjalnych. Opowiedziałaby, po co Stalin ją przysłał. Ależ Boczarow pokpił sprawę! No i dziewczyna zniknęła z walizeczką i teczkami Dupalina i Gryfa. Jak wpadła na to, gdzie je przechowuje? Jak otworzyła sejf? I kiedy? A potem jakby się zapadła pod ziemię. Albo pod wodę.
Boczarow otrzymuje meldunek: rybacy znaleźli plecak zagranicznego pochodzenia. Na plecaku, którego wartość przewyższa cenę rybackiej łodzi, widnieją jakieś wraże napisy. Personel jednostki rozpoznał go. Z takim plecakiem pojawiła się w tych okolicach Nastia.
Boczarow w lot zrozumiał, że nastąpiła swoista równowaga. Dziewczyna utonęła. Walizeczka z modułem poszła na dno jak kamień. Jak złoty kamień. Stalin nie może teraz kontrolować systemu łączności. I Boczarow też nie może. No to, gramy dalej.
XVIII
Nasti zdaje się, że wąsaty sum płynie tuż pod nią. Więc co sił pracuje rękami. Nie czuje zimna, jest wytrenowana. Żeby tylko jakaś stalowa klatka dzieliła ją od tych cholernych ryb. Albo żeby umiała ślizgać się po powierzchni wody, jak niektóre pająki o długich nogach. Nastia płynie przytrzymując się kawałka jakiejś belki. Inaczej walizeczka ściągnęłaby ją na dno. Utrzymuje kierunek. Na białą boję, która błyszczy jak gwiazda. Plan jest prosty: dopłynąć do boi i czekać na transport barek. Wołgą często płynie sześć, osiem połączonych barek ciągniętych przez holownik. Wyładowane przeważnie posuwają się pod prąd powoli. Zanurzenie wtedy jest duże, łatwo można dostać się na pokład. Trzeba będzie jakoś się zorientować w ciemności, czy barki płyną załadowane, czy nie. Jeśli puste, to nic z tego. I jeszcze jedno: najbezpieczniej podpłynąć do ostatniej.
Ale to tylko teoria. W ciemnościach i tak nic nie widać. Jedyne co pozostaje, to wierzyć w szczęście. A więc plan jest taki: wypłynąć na środek szlaku wodnego, wdrapać się na burtę ostatniej barki w konwoju i przebyć dwieście kilometrów w górę rzeki. Tam skoczyć do wody, przepłynąć na prawy brzeg i zejść w dół rzeki do Mostu Aleksandrowskiego. Do rozjazdu na 913 kilometrze.
XIX
Przepłynął statek pasażerski. W dół rzeki. Usłyszała głośną muzykę. Walc “Fale Amuru”. Tu, nad Wołgą. Na pokładach nikogo. Pewnie połowa kajut też pusta. Sezon się kończy. Statek wzburzył nurt. Nastia siedzi okrakiem na boi. W górę rzeki wolno płynie konwój złożony z sześciu barek. Nastia ruszyła za nim, wypłynęła daleko na farwater, ale wróciła. Zapach benzyny czuć było na kilometr. Jakieś ropopochodne świństwo. Pewnie z Morza Kaspijskiego przez Astrachań, a teraz Wołgą na północ. Na takiej barce nie ma się jak ukryć. Przepłynął kolejny statek pasażerski. Tym razem w górę rzeki. Z niego też dobiegły Nastię dźwięki muzyki — tym razem “Pożegnanie Słowianki”. Ale pasażerski odpada.
O, znów holownik. W dobrym kierunku. Nastia ześliznęła się z boi i wypłynęła na farwater. Holownik sunie wolno, ale ona musi zdążyć dopłynąć na środek toru wodnego, zanim konwój ją minie. Trzeba znaleźć się tuż za nim. Wyprzedzać barek też nie ma sensu, bo można dostać się pod koła napędowe. Fale rzucają Nastią. Spada na nią deszcz wodnego pyłu. Ależ nurt jest wzburzony! Nie ma pojęcia, jak daleko dopłynęła. Ma wrażenie, że trwa to całe wieki. A jak odwróci głowę, wydaje się, że boja tuż-tuż, a Nastia wcale się nie posuwa.
Jednak miała szczęście. To prawda, co mówią, że dobremu człowiekowi lepiej się wiedzie. A czy ona, Nastia, jest zła? Chwyciła się szorstkiej burty, podciągnęła i wdrapała na barkę.
XX
Co wiezie ta barka? Aha, zboże. Pszenica znad Donu do stalingradzkich elewatorów. Stamtąd w górę Wołgi, na północ. Kanałami i rzekami aż do samej Moskwy, do Pitra, Murmańska, Archangielska. Dała nura pod brezent. Duszno, gorąco.
Najpierw zajęła się pistoletem. Strząsnęła z niego wodę. Warto by wytrzeć, ale nie ma czym. Ubranie nasiąkło kilogramami wody. Wyżęła je i rozłożyła na ziarnie pod brezentowym daszkiem. Wylała wodę z butów i włożyła je z powrotem. Muszą wyschnąć na nogach, bo inaczej skurczą się i ich nie wzuje. Zaczęła przygotowywać sobie posłanie. Zagarniała gorące, przesycone słońcem ziarno. Umościła się wygodnie. I przysypała ziarnem.
Drży cała, szczęka zębami. Ciągnie holownik sześć barek, klepie łopatkami po wodzie, fale uderzają o burty. Deszczyk kropi, krople stukają po brezencie. Nastia wciąż nie może się rozgrzać. Wiatr coraz silniejszy, fale z każdą chwilą walą mocniej. Szczęście, że zdążyła! I akurat barka z ziarnem. A nie na przykład z cegłami, albo szynami. Nastia przestaje drżeć.
Boczarowowi na pewno nie przyjdzie do głowy, że wpław, nocą, w październiku, nie zauważona przez nikogo dostała się na przepływający statek i wyruszyła nim w górę Wołgi na północ. Nie, na to Boczarow nigdy nie wpadnie. I Nastia uśmiechnęła się do siebie.
Читать дальше