I Nastia natychmiast zapomniała sformułowaną we śnie myśl. Znalazła niezbędne usprawiedliwienie, uspokoiła się i nigdy więcej nie śniła o rozstrzeliwaniu.
XXII
Ciało zasnęło, ale mózg czuwał. Nadal pracował. Tyle, że mózg człowieka śpiącego jest nieskrępowany. Kołyszą się barki na Wołdze. Deszcz bębni po brezencie.
XXIII
Obudziła ją jasność. Nastia wyjrzała spod brezentu. Zimno. Wilgotno. Obrzydliwie. Holownik klepie wodę monotonnie. Fale walą o burty. Nastię wszystko boli, łamie w kościach. Całe ciało pali jak ogień. Jest ranek. Na prawym brzegu powinno być widać Góry Żygulowskie. A widać pola, zarośla i wąwozy. Nie mógł przecież holownik dociągnąć tak daleko. A może Nastia przespała noc i dobę?
I
Nie ma gorszego bólu niż ból powrotu do życia.
Nastia leży twarzą do ziemi. Cała, do najdrobniejszego włókienka, jest jednym wielkim bólem. Przepełnia ją radosne oczekiwanie śmierci — wyzwolicielki. Śmierć zaraz nadejdzie i zabierze Nastię ze sobą.
Nastia zna już to słodkie oczekiwanie — ziemia… ziemia coraz bliżej i… trzepot spadochronu nad głową… i…
Wtedy śmierć nie przyszła. Nie przyszła i teraz. Zamiast niej wraca życie. I to jest najstraszniejsze.
Podobnie bywa z narodami. Przez tysiąc lat wspinają się z mozołem w górę. Aż wreszcie mają dość. Są zmęczone. Zatrzymują się w drodze. A wiadomo, że chcąc utrzymać się na szczycie, trzeba się wspinać bez przerwy. Tymczasem naród stanął w miejscu. Stracił równowagę i runął w dół.
Dobrze jest spadać, bez żadnego wysiłku, napięcia. Nic, tylko spadanie i pęd powietrza. Nie trzeba o niczym myśleć, o nic się troszczyć, i wszyscy widzą, że naród nie stoi w miejscu. Że jest w ruchu. Nabiera przyspieszenia. Aż w uszach gwiżdże.
A potem następuje upadek.
Dla niektórych narodów śmiertelny.
Dlatego narody giną. Te jednak, które utrzymują się przy życiu, czują straszliwy ból, ból gorszy od śmierci, przepełniający ich duszę i ciało. Ból połamanych rąk i nóg, kręgosłupa i karku. Ból i nic, tylko ból. I krew. Rozlegają się głosy: jak dobrze było padać! A przecież każdy upadek można przedłużać w nieskończoność…
Straszny był powrót Nasti do życia… Lepiej, żeby go nie doświadczyła. W głowie huczy rozkołysany dzwon, stalowe młoty miażdżą kręgosłup. Nastia poruszyła palcami i krzyknęła. Przeklinała życie, do którego przywrócił ją złośliwy los. Przysięgła sobie, że nigdy nie będzie żałowała życia. Ani swojego, ani cudzego. Przyrzekła sobie solennie, że śmierć powita miłym uśmiechem, kiedykolwiek ta nadejdzie i jakakolwiek będzie — czy rozszarpią Nastię wilki, czy kula w piwnicy wysypanej trocinami.
Im wcześniej, tym lepiej. A najlepiej zaraz.
Śmierć szalała tak blisko, ale Nasti nie zauważyła. Gdzieś obok pociąg przewrócił się do góry kołami. Tam teraz śmierć zbiera żniwo. Tam, gdzie czekiści z psami dobijają tych, którym udało się wypełznąć spod zgruchotanych wagonów.
Ale tak naprawdę szukają Nasti. A właściwie nie jej, tylko walizeczki z modułem. Nie wiedzą, po co. Taki dostali rozkaz. Od Boczarowa. Dla niego ta walizeczka to sprawa życia i śmierci. Także dla Jeżowa. Dla Frynowskiego. Dla Bermana. A więc nie tylko nad Nastia krąży śmierć. Również dla towarzysza Stalina wyrwanie bezcennej walizeczki z łap NKWD jest sprawą życia i śmierci. Pozbawić Stalina łączności — to pozbawić go władzy.
Niepojęte, dlaczego śmierć nie przychodzi. Czy tak trudno Boczarowowi się domyślić, że Nastia wyskoczyła z pociągu wcześniej i leży teraz pod nasypem? Czy tak trudno ją odnaleźć i dobić?
Nastia z całym spokojem oczekuje śmierci. Pragnie jej. A na to wezwanie śmierć odpowiada ujadaniem psów na nasypie.
A osobiście się nie zjawia.
II
Przerażająca jest wściekłość starszego majora bezpieczeństwa państwowego Boczarowa. Gdyby kark miał porośnięty sierścią, zjeżyłaby mu się teraz jak u dzikiej bestii. Patrzy w tył, przez ramię, jakby chciał znienacka wpić się w gardło jakiejś niewidzialnej istocie stojącej za plecami. Wyczuwa się w nim ten pełen napięcia, groźny spokój. Mają go w sobie szczególnie groźne psy. Stoją chwilę w bezruchu, patrzą nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jakie mordercze myśli mają we łbie, nim wściekle zaatakują.
III
Nastia nie ma pojęcia, jak długo tak leży nieruchomo. Może minutę. Może godzinę. Może dzień. Mózg pracuje jasno i sprawnie. Jak zawsze. Ale straciła poczucie czasu. Jakby czas nie istniał. Czy raczej jakby to ona istniała poza czasem. Nie można powiedzieć: Nastia żyje. Nie to, że żyje. Raczej błąka się między bólem a wiecznością.
Jeszcze raz przeklęła życie i przysięgła sobie go nie żałować, kiedy będą rozstrzeliwać. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby umrzeć naturalną śmiercią. Zawsze wiedziała, że zarabiają siekierą, zakłują nożem albo strzelą w tył głowy. Innej możliwości nie potrafiła sobie wyobrazić. Czuła się dzięki temu jakby młodszą siostrą Stalina. On też nie miał prawa umrzeć śmiercią naturalną. W snach Nastia widziała ohydną mordę terrorysty, który strzela do towarzysza Stalina, rękę najbliższego przyjaciela, który wsypuje truciznę do szklanki z wodą.
Zrozumiała, dlaczego śmierć nie nadchodzi. Pęd powietrza odrzucił ją od kamiennego nasypu i cisnął w rozmiękłe błocko na skraju lasu. Leży w wilgotnym, zimnym zagłębieniu. Wyciągnęła rękę, zanurzyła dłoń w chłodnej, czystej wodzie leśnego jeziora. Chlusnęła sobie w twarz. I jeszcze raz. Podczołgała się bliżej wody. Zanurzyła twarz. Napiła się. Gdzie walizeczka? Jest. W plecaku. Czy nic się walizeczce nie stało? Ale skąd. Można by ją zrzucić z samolotu. Zresztą chyba walizeczka uratowała jej życie, chroniąc plecy niczym stalowy pancerz.
Spróbowała wstać. Nie dała rady. Zaczęła pełzać. Jeszcze bliżej wody. Woda w październiku parzyła jak pokrzywa. Taka lodowata. Ale Nastia wytrenowana. W wodzie lepiej. Jak z okładem z lodu. Udało się nawet trochę przepłynąć. Zanurkować. W głowie się przejaśniło. Wynurzyła się.
Jezioro jest płytkie. Woda po pierś, po szyję. Pod nogami muł, korzenie. Brzeg zarastają szuwary. Po nasypie biegną rozsypani w tyralierę czekiści. Z psami. Przeczesują teren.
Wielki czarny wilczur zatrzymał się dokładnie tam, gdzie Nastia była jeszcze przed chwilą. Węszy. Rozgląda się na boki. Wokół półmrok. Nastia nie wie, przed zmierzchem, czy przed świtem. Pies wciąga powietrze w nozdrza. Już, już ma ruszyć za nią, ale zawraca i biegnie w swoją stronę.
IV
Podwładni Boczarowa schodzą mu z oczu. Byleby się nie nawinąć. Rozstrzela jak nic. Musi kogoś teraz rozwalić. Ale ktoś musi iść do niego z raportem. Trudno. Jak mus, to mus.
V
Taktyka to najprostsza z nauk. Wystarczy tylko postawić się na miejscu przeciwnika i pomyśleć, jakiego postępowania się po nas spodziewa. A potem zrobić dokładnie na odwrót. Ot i cała taktyka. Nastia czuje się okropnie. Próbuje nie myśleć o bólu. Więc zaczyna myśleć o Boczarowie. Usiłuje sobie wyobrazić siebie na jego miejscu.
VI
Zameldowano Boczarowowi, że maszynista pociągu jest ranny. Zeznał, że do parowozu wdarła się dziewczyna z pistoletem i z zagranicznym plecakiem. Paliła jakieś teczki pod kotłem. Ile? Jakieś dziesięć, piętnaście. I strzelała, ścierwo, na oślep, gdzie popadło. Jakby się wściekła. Oczy miała jak wiedźma.
Читать дальше