– Jestem Kazbek.
– Kto?
– Chyba ten, co to niedawno przyjechał z Kaukazu z dwudziestoma dżygitami – półgłosem wyjaśnił Oczko, oparty o ścianę i z rękami skrzyżowanymi na piersi. – Mówiłem ci. Zjawili się trzy miesiące temu. Przycisnęli tych z Marinej Roszczy, przejęli dziewczyny i wszystkie sklepy z naftą.
Abrek uśmiechnął się, a raczej drgnął mu kącik ust.
– Wy, Rosjanie, przyszliście w nasze góry i nie chcecie odejść. A ja przyszedłem do was i też szybko nie odejdę. Będziemy sąsiadami, Książę. A sąsiedzi mogą żyć ze sobą różnie. Albo się nawzajem zabijać – to potrafimy – albo zostać kunakami, co po waszemu znaczy: rodzonymi braćmi. Wybór należy do ciebie.
Oczko znów zauważył cicho:
– Książę, z nimi trzeba ostrożnie. Ten tu przyszedł niby sam, ale reszta pewnie czeka w ukryciu. Wystarczy, że Kazbek gwizdnie, a chwycą za kindżały.
– Niech chwytają – wycedził Książę. – Zobaczymy, kto będzie górą. Czegoś się tak nadął, Kazbek? Żartuję. Książę to człowiek wesoły. Skoro tak mówisz, zostańmy kunakami. To co, graba?
Wstał i wyciągnął rękę. Skorik trochę się uspokoił, bo przychodziły mu na myśl różne rzeczy, nawet najgorsze. Jednak abrek nie uścisnął dłoni Księcia.
– U nas w górach podać sobie ręce to za mało. Trzeba dowieść przyjaźni czynem. Kunak kunakowi musi podarować to, co najcenniejsze.
– Tak? – Książę zatoczył łuk ramieniem. – No to proś, o co chcesz. Książę ma szeroki gest. Popatrz. Świecznik ze szczerego złota. Zabrałem wczoraj jednemu kupcowi. Chcesz, to ci podaruję.
Kazbek pokręcił głową w kosmatej papasze.
– A czego byś chciał? Mów.
– Śmierci – cicho, lecz gwałtownie zażądał Kaukazczyk.
– Czyjej śmierci? – spytał zaskoczony Książę.
– Twojej. Podobno jest dla ciebie najcenniejsza ze wszystkiego, co posiadasz. Więc oddaj ją. Wtedy zostaniemy kunakami do grobowej deski.
Skorik pierwszy zorientował się, o czym mowa, i aż oczy zamknął z przerażenia. No, teraz wszystko jasne. Zaraz krew się poleje, to pewne jak amen w pacierzu. Jego też nie oszczędzą. Och, mamusiu kochana, już niedługo na tamtym świecie spotkasz się ze swoim synkiem Sienią.
Oczko też zrozumiał, o co chodzi. Nie ruszył się z miejsca, ale palce jego prawej dłoni powoli wślizgnęły się w lewy rękaw. Tam, w rękawie, kryły się noże w skórzanym mankiecie. Oczko zaraz zacznie nimi rzucać, a wtedy żegnajcie się z życiem, drodzy goście.
Wreszcie sens słów Kazbeka dotarł i do Księcia, który otworzył usta i szarpnął kołnierz koszuli. Widać było, jak żyły nabrzmiały mu na szyi, ale krzyk wciąż się nie wydobywał z gardła – wściekłość zaparła Księciu dech.
Kazbek, jakby nigdy nic, ciągnął:
– Oddaj mi swoją kobietę, Książę. Chcę ją mieć. A tobie przyprowadziłem swoją najlepszą mamzelkę. Jest piękna i zwinna niczym górska kozica. Bierz ją sobie. Daję z serca.
I wypchnął Sieńkę na środek pokoju.
– Aach! – pisnął Sieńka. – Mamusiu!
Ale Książę ryknął tak głośno, że tej żałosnej skargi nikt nie usłyszał.
– Gardło przegryzę! Ścierwo!
Chwycił ze stołu wielki dwuzębny widelec do wyławiania ogórków i chciał się rzucić na bezczelnego abreka, ale w ręku Kaukazczyka zalśnił nagle mały czarny rewolwer.
– Ty! – zwrócił się gość do waleta. – Ręce na ramiona! – nakazał. Do Księcia w ogóle się nie odezwał, tylko błysnął oczyma w jego stronę.
Oczko uniósł brew, oceniając spojrzeniem czarny wylot lufy. Pokazał Kaukazczykowi, że nic nie ma w rękach, i dotknął palcami ramion. Książę zaklął i rzucił widelec na stół. Nie patrzył na rewolwer, tylko w oczy tego, który złożył mu tak obraźliwą propozycję, i z wściekłości gryzł wargi do krwi. Po brodzie spływała mu czerwona strużka.
– I tak cię zabiję! – krzyknął ochryple. – W Marinej Roszczy też cię znajdę! Wszystkie flaki z ciebie wypuszczę i przerobię cię na kiełbasę!
Kazbek tylko cmoknął.
– Wy, Rosjanie, jesteście jak baby. Mężczyzna nie krzyczy, mówi cicho.
– Więc ona z tobą też?… Z tobą?… – Do rozsierdzonego Księcia nie docierało, co się wokół dzieje. Strącił z policzka łzę wściekłości i zazgrzytał zębami. – Ścierwo, suka, dłużej tego nie zniosę!
– Przyszedłem do ciebie jak do mężczyzny, honorowo. – Abrek ściągnął gęste czarne brwi, niebieskie oczy błysnęły zimnym płomieniem. – Mogłem ją wykraść, ale Kazbek nie jest złodziejem. Mówię ci po dobremu: daj sam. Jak nie dasz, wezmę siłą. I najpierw dobrze pomyśl. Nie chcę jej za darmo…
Wskazał na wystraszonego Sieńkę.
Książę odepchnął Bogu ducha winnego Skorika z taką siłą, że chłopak poleciał aż pod ścianę i upadł.
– A na cholerę mi twoja wymalowana łachudra!
Mimo że Sieńka mocno się uderzył w ramię i przeraził, te słowa, choć obraźliwe, brzmiały dla niego niczym najsłodsza muzyka. Książę go nie chce. Chwała Ci, Boże!
– Mamzelkę daję ci tylko tak, jako dodatek, żebyś nie został bez baby. – Dżygit roześmiał się. – A najcenniejsze, co posiadam i co chcę ci ofiarować, to srebro, dużo srebra. Nigdy dotąd tyle nie miałeś…
– Wepchnę ci to srebro do gardła, ty parszywy pogański psie! – przerwał mu Książę, po czym jeszcze długo miotał przekleństwa i złorzeczenia.
– „Dużo” to znaczy ile, szanowny? – zapytał Oczko, kiedy Książę, zachłysnąwszy się nienawistnymi słowami, wreszcie umilkł.
– Jeden wóz nie wystarczy, żeby je załadować. Wiem, że od dawna tego srebra szukacie, ale znalazłem je ja. I oddam całe, tyle że za Śmierć.
Książę już znowu chciał wrzasnąć, kiedy Oczko podniósł palec na znak, żeby milczał.
– Mówisz o skarbie pisarza z Jerochy? – zapytał walet. – A więc jednak znalazłeś? Och, spryciarz z ciebie, prawdziwy syn Kaukazu – dodał przypochlebnie.
– Tak, teraz skarb należy do mnie. Ale jeżeli zechcecie, będzie wasz.
Książę gwałtownie szarpnął głową, niczym byk oganiający się od gza.
– Śmierci nie oddam! Za całe srebro i złoto świata! Nie oddam! Nigdy nie będzie twoja, psie!
– Już jest moja. – Kaukazczyk wolną ręką pogładził kruczą brodę. – Jak chcesz, Książę. Przyszedłem z uczciwą propozycją, a ty nazwałeś mnie psem. Wiem już, że u was, w Moskwie, dozwolone są wszelkie przekleństwa, ale za „psa” noże idą w ruch. Będziemy walczyć. Mam więcej kompanów niż ty, a każdy z nich to prawdziwy orzeł.
Cofnął się ku drzwiom, wciąż trzymając rewolwer w pogotowiu. Sieńka zerwał się na nogi i przywarł ramieniem do czerkieski Kazbeka.
– Dokąd, gadzino? – wrzasnął Książę. – Żywy stąd nie wyjdziesz! No już, strzelaj! Moje wilki cię rozszarpią!
Do pokoju wsunął się jeden z bliźniaków.
– Książę, mówiłeś coś? Wołałeś nas?
Ani na chwilę nie spuszczając z oczu Księcia i Oczka, abrek chwycił Ryzyka-Fizyka lewą ręką za szyję, potrzymał tak parę sekund i puścił. Chłopak osunął się i zwalił na bok niczym na wpół pusty worek.
– Poczekaj, szanowny! – odezwał się Oczko. – Nie odchodź. Książę, człowiek przyszedł do ciebie po dobremu, w uczciwych zamiarach. Jedna baba mniej, jedna więcej – co za różnica? Wiesz, że ferajna właśnie tak myśli. – I dodał wierszem: – „Gadka owa jest prawdziwa, znam ten dziw i wszystko zrobię, by się móc przysłużyć tobie” *.
Aha, przypomniał sobie Sieńka, znam to. Łabędzica mówiła tak do księcia Gwidona: spokojnie, nie gorączkuj się, wszystko urządzę jak najlepiej.
Читать дальше