Sieńka chciał podejść i przywitać się. Ona też go widziała, ale nie kiwnęła mu głową, nie posłała uśmiechu. Zrobiła okrągłe, wystraszone oczy i pokazała palcem na swoje włosy. Wetknęła w nie kwiatek, widocznie specjalnie przygotowany na takie okazje, czerwony mak, w języku kwiatów – niebezpieczeństwo.
Ale komu ono groziło, jej czy jemu, Sieńce?
W końcu podszedł i już otwierał usta, żeby o to spytać, lecz Taszka zasyczała:
– Spływaj stąd, durniu. On cię szuka.
– Kto?
Wtrącił się klient, przerywając im rozmowę. Tupnął nogą i dalejże miotać pogróżki:
– Czegoś się przyczepił?! – wrzeszczy. – Ktoś ty taki? To mamzelka! Bo ci pysk rozwalę!
Taszka dała mu kuksańca w bok, szepnęła Sieńce:
– W nocy… Przyjdź w nocy, coś ci opowiem… – i powlokła swego kawalera dalej.
Bardzo się to wszystko Skorikowi nie podobało. Taszka z pewnością nie straszyłaby go bez powodu. Widać coś się wydarzyło. Trzeba będzie do niej zajść.
Z początku miał zamiar doczekać nocy na bulwarze, ale potem przyszła mu do głowy lepsza myśl.
Skoro już znalazł się tu, na Chitrowce, mógłby przecież zejść do podziemi Jerochy i zaopatrzyć się w trochę srebra. W tej chwili pięć prętów, zawiniętych w stare kalesony, leżało w walizce. Dobrze by było wziąć parę sztuk na zapas. Kto wie, co go jeszcze czeka. Może będzie musiał na gwałt opuścić dotychczasowe miejsce pobytu?
* * *
Wziął z piwnicy cztery pręty. A więc teraz miał razem dziewięć. Bądź co bądź, spory kapitał. Nieszczęsnego Aszota Aszotycza, świeć Panie nad jego duszą, już nie ma wśród żywych, ale prędzej czy później znajdzie się jakiś inny pośrednik, miał nadzieję Sieńka. Może to i grzech tak myśleć, lecz – z całym szacunkiem dla zmarłych – żywi także muszą się o siebie zatroszczyć.
Wylazłszy z kryjówki na powrót do piwnicznego pomieszczenia z przyporami (eleganciej będzie powiedzieć: kolumnami), Sieńka zasunął na miejsce wyjęte kamienie, wziął po dwa pręty w każdą rękę i ruszył w ciemności do wyjścia na zaułek Podkołokolny.
Miał przed sobą jeszcze dwa załomy korytarza, kiedy raptem stało się coś strasznego.
Poczuł nagle silne uderzenie w kark i runął twarzą na ziemię, nawet pisnąć nie zdążył. Jeszcze dobrze nie zrozumiał, co to za ciężar się na niego zwalił, kiedy został przygwożdżony do podłogi – ktoś postawił mu na plecach nogę w podkutym buciorze.
Skorik poruszył się, chwytając ustami powietrze. Z lewej ręki wypadły mu pręty i z głuchym brzękiem potoczyły się po kamiennych płytach.
– Aaa! – wrzasnął nieszczęsny Sieńka, a czyjeś stalowe palce chwyciły go za włosy i szarpnęły jego głowę do tyłu tak mocno, że aż kręgi chrupnęły.
Powodowany nie odwagą, lecz zwierzęcym strachem, machnął w górę prawą ręką, w której trzymał pręty. Trafił w coś nad plecami i uderzył jeszcze raz, z całej siły. Znowu udało się trafić. Coś zaryczało głucho, niedźwiedzia łapa, wciąż wczepiona we włosy Sieńki, rozwarła się, a bucior zsunął z jego pleców.
Skorik odtoczył się na bok, stanął na czworakach i pojękując, dał nura w ciemność. Wpadł na ścianę i szarpnął się w tył.
Po stopniach wydostał się na ciemną już ulicę i biegł do samej Łubianki. Tam koło cembrowiny fontanny padł na kolana, zanurzył twarz w wodzie, ochłonął trochę i dopiero wtedy zorientował się, że wypuścił pręty również z prawej ręki.
Ale Bóg z nimi. Grunt, że żyje.
* * *
– Gdzie pana nosiło, Skorikow? – zapytał Nameless, otwierając drzwi mieszkania. I zaraz wziął Sieńkę za rękę i podprowadził bliżej lampy. – Kto pana tak urządził? Co się stało?
Zobaczył guza na czole i spuchnięty nos, którym Skorik uderzył w kamienną podłogę.
– Książę chciał mnie zabić – ponuro odparł Sieńka. – O mało mi nie skręcił karku.
I opowiedział, co się wydarzyło. Dokąd poszedł i po co, oczywiście pominął. Napomknął tylko, że wstąpił w pewnej sprawie do piwnic noclegowni Jeroszenki i tam doszło do tego pożałowania godnego precedentu.
– Incydentu – poprawił go odruchowo Erast Pietrowicz. Jego czoło przecięła pozioma zmarszczka. – Dobrze się pan przyjrzał Księciu?
– A po co miałbym mu się przyglądać? – Skorik posępnie badał w lustrze swoją fizjonomię. Nos wyglądał jak pieczony kartofel. – A kto inny chciałby mnie załatwić? Biedota z Jerochy nie jest taka skora do bitki, a ten zaatakował bez uprzedzenia i bił, żeby zabić. To albo Książę, albo ktoś z talii. Na pewno nie Oczko, bo on od razu by dziabnął nożem albo wbił sztylet w oko. A gdzież to sensei Masa?
– Na randce. – Pan Nameless ujął Sieńkę pod brodę i obracał jego twarz na wszystkie strony, sycąc oczy efektownym widokiem. – Trzeba by przyłożyć kompres. A tu posmarować maścią. To nie boli?
– Boli! – wrzasnął Sieńka, gdyż Erast Pietrowicz mocno ścisnął mu palcami nos.
– No nic, do wesela się zagoi. Nie jest z-złamany.
Pan Nameless był w długim jedwabnym szlafroku, a jego włosy okrywała cienka siatka, która chroniła fryzurę. Sieńka też miał taką. Nazywała się garde-façon.
Ciekawe, jak mu poszło ze Śmiercią, pomyślał Skorik, zerkając spode łba na gładką twarz inżyniera. Cóż, wiadomo jak. Taki przystojniak zawsze dopnie swego.
– A więc tak, herr Szopenhauer – oznajmił Erast Pietrowicz, kończąc smarować gębę Sieńki jakimś pachnącym świństwem – od dziś ma się pan nie ruszać na krok beze mnie i Masy. Zrozumiano?
– A co tu jest do rozumienia…
– Doskonale. Teraz proszę się położyć i rzucić w objęcia Morfeusza.
Sieńka, owszem, położył się, ale z Morfeuszem jakoś długo mu nie wychodziło. Albo zaczynał szczękać zębami, albo trzęsły nim dreszcze, w żaden sposób nie mógł się rozgrzać. Nic dziwnego! O mało nie zginął, śmierć go musnęła swoim lodowatym tchnieniem.
Sieńka przypomniał sobie, że miał wstąpić do Taszki. Przecież chciała mu coś powiedzieć, o czymś go uprzedzić. Powinien się do niej wybrać, ale na samą myśl o tym, że miałby znowu znaleźć się na Chitrowce, zaczął jeszcze bardziej dygotać.
Lepiej poczekać do rana. Może jutro wszystko wyda się mniej straszne.
Z tą nadzieją zasnął.
* * *
Jednak nazajutrz wciąż bardzo się bał. Pojutrze również. Trwało to długo, cały tydzień. Rano i za dnia było jako tako: dzisiaj, myślał Sieńka, kiedy się ściemni, na pewno przezwyciężę strach, ale pod wieczór było już gorzej, a nogi za nic nie chciały go zanieść na Chitrowkę.
Jednakże w ciągu tych dni Sieńka nie tylko się bał. Miał wiele różnych rzeczy do roboty, i to takich, przy których można zapomnieć o bożym świecie.
Zaczęło się od tego, że Erast Pietrowicz zaproponował:
– Może chcesz obejrzeć mój Latający Dywan?
Niedługo przedtem mieli rozmowę. Sieńka zaklinał gospodarza na wszystkie świętości, żeby nie zwracał się do niego per „pan” i „Skorikow”, bo to go obraża.
– Obraża? – zdumiał się Nameless. – Że mówię per „pan”? Pan przecież, chyba się nie mylę, uważa się za dorosłego. Między dorosłymi ludźmi zwracanie się do siebie na „ty” musi być obustronne, a ja na razie nie jestem g-gotów przejść w stosunkach z panem na tę formę.
– Ależ ja bym w życiu nie mógł panu powiedzieć „ty”! – wystraszył się Skorik. – Niech Bóg broni. Ale Masie mówi pan „ty”, robi mu pan ten zaszczyt. A ja to już dla pana w ogóle nie jestem człowiekiem.
Читать дальше