W nodze Erasta Pietrowicza – Sieńka to poczuł pod policzkiem – drgnął stalowy mięsień, a i jemu samemu dłonie zacisnęły się w pięści. Ależ gnida z tego policaja!
Śmierć tylko się roześmiała.
– Wytworny z pana kawaler! Zdobywa pan w ten sposób serca wszystkich panien?
– Niczyich i nigdy. – Głos Sołncewa zadrżał z namiętności. – Inne z własnej woli za mną biegają. Ale ty… doprowadziłaś mnie do szaleństwa! Na co ci ten kryminalista? Nie dziś, to jutro skończy gdzieś w kanale rzecznym, podziurawiony policyjnymi kulami. A ja ci zapewnię wszystko – utrzymanie, ochronę przed dotychczasowym towarzystwem, godną szacunku pozycję. Ożenić się z tobą nie mogę – nie będę kłamał, zresztą i tak byś nie uwierzyła. Ale miłość i małżeństwo to dwie różne rzeczy. Kiedy przyjdzie czas na ożenek, wybiorę narzeczoną nie piękną, lecz bogatą, a moje serce wciąż będzie należało do ciebie. O, mam wielkie plany! Bądź moja, a wzniosę cię na niebywałe wyżyny! Nadejdzie dzień, kiedy staniesz się niekoronowaną królową Moskwy, ba, może nawet kimś więcej! Co ty na to?
Śmierć milczała. Przechyliła głowę na bok i patrzyła na Sołncewa niby na jakieś dziwo.
– Powiedz jeszcze coś – poprosiła. – Bo ani rusz nie mogę się zdecydować.
– Ach, tak! – Prystaw rzucił bukiet na podłogę. – W miłości i na wojnie wszystkie środki są dozwolone! Zobaczysz, mało, że wsadzę cię do kryminału, to jeszcze ten przytułek dla sierot, które dożywiasz, rozpędzę na cztery wiatry. Utrzymuje się za zrabowane pieniądze i wychowuje nowych złodziei! Wiedz, że zawsze dotrzymuję słowa!
– O, teraz dobrze! – Śmierć uśmiechnęła się. – Teraz mnie przekonałeś. Zgadzam się. Mów, Innokientiju Romanowiczu, jakie są twoje warunki.
Pułkownik, wyraźnie zaskoczony nagłym zwrotem w usposobieniu Śmierci, cofnął się o krok, tak że Sieńka i Erast Pietrewicz stracili go z pola widzenia.
Jednakże szybko się opanował. Skrzypnęły oficerskie buty, dłoń w białej rękawiczce sięgnęła do bukietu i podniosła go z podłogi.
– Nie rozumiem pani, signora Morte, ale passom, nieważne. Tylko proszę pamiętać: jestem człowiekiem ambitnym i nie pozwolę robić z siebie pośmiewiska. Jeżeli zamierza pani stroić sobie żarty… – Ręka ścisnęła fiołki tak mocno, że złamały się łodyżki. – Czy to jasne?
– Jasne, jasne. Mów o konkretach.
– Dobrze. – Sołncew znów ukazał się w szczelinie. Chciał wręczyć Śmierci bukiet, ale zauważył, że główki kwiatów zwisają bez życia, i rzucił go na stół. – Póki nie złapią Księcia, zostaniesz tutaj. Będę przychodził potajemnie, nocą. I masz być miła! Nie znoszę oziębłości u kobiet!
Zdjął rękawiczki, także cisnął je na stół i wyciągnął ręce do kobiety.
– A nie będziesz się bał do mnie przychodzić? – zapytała Śmierć. – Strach cię nie obleci?
Ręce prystawa opadły.
– Nie. Będę zabierał ze sobą Budnikowa. Książę nie odważy się przy nim na żadne wyskoki.
– Nie mówię o Księciu – cicho powiedziała kobieta, przysunąwszy się do Sołncewa. – Czy nie boisz się igrać ze Śmiercią? Słyszałeś, co spotyka moich kochanków?
Prystaw parsknął śmiechem.
– Bzdury. W sam raz dla ciemnych półgłówków.
Śmierć także się zaśmiała, ale tak, że Sieńce mrówki przebiegły po grzbiecie.
– Ach, pan, Innokientiju Romanowiczu, jest materialistą. To dobrze, lubię materialistów. No cóż, chodźmy do sypialni, skoro pan taki odważny. Przyhołubię pana, jak umiem.
Sieńka niemal jęknął, słysząc te słowa – cichutko oczywiście, zduszonym głosem, ale przez to jeszcze boleśniej. Słusznie Żorż mawiał o babach: „Wszystkie one w istocie, mon cher, służą jedynie za materac. Kto jest brutalniejszy w obejściu, temu najszybciej ulegają”.
Skorik myślał, że prystaw rzuci się w te pędy do sypialni, ale on tylko trzasnął kopertą od zegarka i rzekł z westchnieniem:
– Płonę z namiętności, lecz nie mogę jej teraz ugasić. Na wpół do siódmej zostałem wezwany do policmajstra, muszę mu złożyć raport. Zajrzę późnym wieczorem. Tylko pamiętaj: żadnych sztuczek.
Poklepał, bezczelny pies, Śmierć po policzku i brzęcząc ostrogami, skierował się do wyjścia.
Kobieta, zostawszy sama, wyjęła chusteczkę i podniosła ją do twarzy, jakby chciała się wytrzeć. Ale nie zrobiła tego. Usiadła przy stole i położyła głowę na rękach. Gdyby zapłakała, Sieńka wszystko by jej wybaczył, lecz ona nie płakała – ramiona jej nie drżały i nie było słychać szlochów. Po prostu siedziała w milczeniu.
Skorik podniósł głowę i popatrzył na Erasta Pietrowicza. Miał pan rację. Jestem ostatnim durniem, mówiły jego oczy.
Pan Nameless, zadumany, ledwie poruszył wargami, a Sieńka nie tyle usłyszał, ile domyślił się jego słów:
– Interesująca osoba…
Potem Erast Pietrowicz nagle mrugnął do niego – że niby co tam, nie spuszczaj nosa na kwintę – i dał dyskretny znak ręką. Widać nadszedł czas, by przystąpić do działania.
Ale wtedy znowu rozległy się kroki – nie wyraźnie wybijane, jak prystawa, lecz ciężkie, szurające, jakby ktoś powłóczył nogami.
– Proszę wybaczyć… – zahuczał głęboki bas. Budnikow! Sieńka chwycił pana Namelessa za kolano: teraz nie wolno wychodzić!
– Jego wielmożność zapomnieli rękawiczek. I mnie po nie przysłali, sami nie raczyli się wrócić.
Śmierć podniosła głowę. Nie, na jej twarzy nie było ani śladu łez, tylko oczy płonęły jaśniej niż zazwyczaj.
– Ano pewnie! – Uśmiechnęła się. – Innokientij Romanowicz odszedł z takim szykiem! Gdyby wrócił po rękawiczki, zepsułby cały efekt. Proszę je wziąć, Iwanie Fiedotyczu.
Wzięła ze stołu rękawiczki i rzuciła mu. Ale Budnik nie wyszedł od razu.
– Ech, dziewczyno, dziewczyno, co ty ze sobą wyprawiasz? Dał ci Bóg taką urodę, a ty ją nurzasz w błocie, szydzisz z daru bożego. Mój naczelnik wyszedł od ciebie dumny jak paw, cały aż błyszczał niczym dobrze wyglansowany but. Znaczy, że i jemu nie odmówiłaś. A przecież to kawał drania. Nie paw, tylko zmokły kurczak. I Książę, twój gach, też jest jak zropiały wrzód. Przydusić go, to pęknie. To takiego chłopa ci trzeba? W głowie masz ciemność, a w duszy zamęt. Powinnaś mieć mężczyznę silnego, dobrego, bogatego, żebyś się mogła do niego przywiązać, odpocząć, stanąć wreszcie mocno na ziemi.
Śmierć, zdziwiona, uniosła brwi.
– Co pan, Iwanie Fiedotyczu? Na stare lata został pan swatem? Ciekawe, kogo pan mi chce podsunąć? Co to za bogacz?
Raptem gdzieś z sieni dobiegł gniewny głos:
– Budników, gamoniu jeden, co tam jeszcze robisz?
I policjant dokończył szybko swoją przemowę:
– Ja ci życzę jak najlepiej, głupia bidulo. Mam na oku jednego człowieka, który byłby ci i opoką, i ratunkiem. Wstąpię później, to pogadamy.
Śmierć znowu została w salonie sama, ale nie usiadła już przy stole. Odeszła w najdalszy kąt pokoju, gdzie wisiało pęknięte lustro, stanęła przed nim i zaczęła się sobie przyglądać. Kiwała przy tym głową i chyba coś sama do siebie mówiła, ale słów nie było słychać.
– Taak, Siemionie Skorikow – szepnął pan Nameless. – To, przepraszam za wulgarne wyrażenie, po prostu jakieś psie wesele. A więc ja też się przyłączę, popróbuję szczęścia. Idę o zakład, że moje entrée będzie jeszcze efektowniejsze niż wyjście pułkownika Sołncewa. – A pan niech się wydostanie na zewnątrz, nic tu po panu. Marsz przez okno na dwór. – I pokazał gestem, żeby Sieńka niezwłocznie opuścił wygódkę.
Читать дальше