– Carmen w porównaniu ze Śmiercią to ohydna stara ropucha – oświadczył Skorik i splunął, by przydać swoim słowom więcej wagi.
Na rogu Pokrowskiego i bulwaru Jauzańskiego Sieńka wyjrzał na chwilę z dorożki i zaraz znów opadł na siedzenie, dosłownie się w nie wciskając.
– To jej dom – szepnął. – Ale teraz nie możemy do niej iść. Kręcą się tam ci dwaj, widzi pan? To Drągal i Dziób z talii Wampira. Jak mnie zobaczą, nieszczęście gotowe.
Erast Pietrowicz pochylił się i dotknął ramienia woźnicy.
– Niech pan skręci za róg i stanie na Solance. – Po czym zwrócił się do Sieńki: – Chyba dzieje się coś interesującego. Warto by z-zobaczyć.
Kiedy minęli członków talii Wampira, Skorik znów się wyprostował na siedzeniu.
– Zobaczyć? Lepiej nie, ale podsłuchać można.
I podwórkami poprowadził Erasta Pietrowicza do domu Śmierci.
Beczka, którą kiedyś podtoczył pod okno, wciąż jeszcze stała, nikt jej od tamtego czasu nie ruszał.
– Da pan radę tędy wejść? – Skorik wskazał na otwarty lufcik waterklozetu.
Pan Nameless, odbijając się z miejsca, bez rozbiegu, wskoczył na beczkę, następnie podskoczył jeszcze raz, podciągnął się na rękach i bez najmniejszego wysiłku, niczym w zabawie, wsunął się w niewielki kwadratowy otwór okienka – tylko błysnął obcasami. Sieńka poszedł w jego ślady, chociaż nie tak zwinnie, i po chwili on także znalazł się w wygódce.
– Dziwny sposób składania wizyt d-damie – szepnął Erast Pietrowicz, pomagając Sieńce zleźć na podłogę. – Co jest za drzwiami?
– Pokój – również szeptem poinformował Sieńka. – To znaczy salon. Można zrobić małą szparę w drzwiach, o, tyci-tyci je uchylić.
– Hmm. Widzę, że metoda prowadzenia obserwacji jest już opatentowana.
Na tym przerwali rozmowę.
Erast Pietrowicz uchylił drzwi dosłownie na włos i wyjrzał przez szczelinę. Skorik chwilę się wiercił, szukając sposobu, dzięki któremu i on mógłby coś zobaczyć, aż wreszcie ukucnął i przywarł głową do biodra Erasta Pietrowicza, opierając się jednocześnie czołem o futrynę. Słowem, zajął miejsce na parterze. Tak więc i jego ciekawość została zaspokojona.
Ujrzał coś takiego, że przez chwilę nie był pewien, czy wzrok go nie myli.
Na środku pokoju stali objęci Śmierć i Wampir – i ten oślizgły ślimak o wypomadowanych włosach głaskał ją po ramieniu!
Sieńka ni to zaszlochał, ni to pociągnął nosem – sam dobrze nie wiedział, co to było – ale Nameless natychmiast go uciszył, trzepnąwszy po głowie.
– Królewno ty moja – zamruczał Wampir oleistym basem. – Pocieszyłaś mnie, osłodziłaś mi życie. Oczywiście ja to nie Książę, nie mogę cię obsypać klejnotami, ale przyniosę ci jedwabną chustkę, indyjską. Naprawdę piękną!
– Daj ją swojej manie – powiedziała Śmierć, odsuwając się.
Wampir wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Zazdrosna jesteś? A moja Mańka wcale. Ja tu jestem u ciebie, a ona za rogiem stoi na świecy.
– No to jej podaruj za fatygę. Ja twoich prezentów nie potrzebuję. Nie za to cię kocham.
– A za co? – Wampir uśmiechnął się jeszcze szerzej. (Sieńka aż się skrzywił na widok jego żółtych, spróchniałych zębów). – Z Księcia niby chłop na schwał, ale wychodzi na to, że ja lepszy?
Śmierć zaśmiała się krótko, nieprzyjemnie.
– Według mnie nie ma lepszego od ciebie.
Wampir spojrzał na nią zmrużonymi oczyma.
– Nie rozumiem cię… Żeby babę zrozumieć, głowa mała… Chwycił ją za ramiona i zaczął całować. Sieńka z rozpaczy głośno walnął czołem o futrynę. Erast Pietrowicz znów trzepnął go po potylicy, ale już było za późno.
Wampir odwrócił się gwałtownie i wyszarpnął rewolwer.
– Kto jest u ciebie?!
– Aleś ty narwany! I to ma być złodziej! – Śmierć z obrzydzeniem wycierała usta rękawem. – Przeciąg hula po domu, to i drzwi trzaskają.
Nagle rozległ się gwizd. Gdzieś blisko, chyba w przedsionku. Czyjś syczący głos (z pewnością Dzioba, który miał zapadnięty nos) powiedział:
– Mańka dała znać, że idzie prystaw z Podkołokolnego. Z kwiatami. Przypadkiem nie tu?
– Przyszedł na Chitrowkę? Sam? – zdziwił się Wampir. – Bez swoich psów? Widzisz go, jaki bohater!
– Jest z nim Budnik.
Wampira nagle jakby wiatr zdmuchnął. Krzyknął, chyba już z sieni:
– Dobrze, kochana, pogadamy później. Kłaniaj się ode mnie temu rogaczowi Księciu!
Trzasnęły drzwi i zrobiło się cicho.
Śmierć nalała sobie z karafki brązowego płynu (Sieńka już wiedział – to rum z Jamajki), upiła łyk, ale go nie połknęła, tylko przepłukała usta i wypluła trunek z powrotem do szklanki. Potem wyjęła z kieszeni złożony papierek, rozwinęła go i podniosła do nosa. Dopiero kiedy wciągnęła w nozdrza biały proszek, odprężyła się trochę i westchnęła parę razy.
Ale Skorik nie miał narkotyku, więc nadal siedział zmartwiały. Aż zlodowaciał z urazy. A więc uczciwego młodzieńca o ramionach gładkich i białych jak z cukru i z fryzurą mon ange Śmierć ma za nic? Woli tego obleśnego padalca?
Sieńka poruszył się – i znów palce inżyniera Namelessa zabębniły ostrzegawczo po czubku jego głowy: siedź cicho, jeszcze za wcześnie się zdradzać.
Więc jak to, Boże kochany? Wychodzi, że Erast Pietrowicz miał rację – Śmierć jest amoralną, nic niewartą dziwką…
Ale to był dopiero przedsmak wstrząsów, jakich Sieńka miał jeszcze doznać.
Nie minęła minuta, może dwie, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
Śmierć zachwiała się, ściągnęła szal na piersiach, po czym zawołała dźwięcznym głosem:
– Otwarte!
Zabrzęczały ostrogi i dziarski oficerski głos powiedział:
– Mademoiselle Morte, to ja. Obiecałem, że punktualnie o piątej zgłoszę się po odpowiedź, i jako człowiek honoru dotrzymałem słowa. Proszę zdecydować: albo bukiet fiołków, albo nakaz aresztowania. Proszę wybierać.
Skorik nie zrozumiał, co mają do tego fiołki, pułkownik Sołncew zaś – głos należał do niego – ciągnął dalej:
– Jak już mówiłem, dane agenturalne, które posiadam, wiarygodnie potwierdzają, że pozostaje pani w przestępczym związku z bandytą i mordercą Dronem Wiesiołowem, pseudo „Książę”.
– I po co to szastać bez potrzeby państwowymi pieniędzmi i opłacać agentów? O mnie i o Księciu i tak wszyscy wiedzą – rzuciła od niechcenia, znudzonym głosem Śmierć.
– Co innego „wiedzą”, a co innego niepodważalne, udokumentowane zeznania świadków oraz zdjęcia wykonane z ukrycia, najnowszą metodą. To, fräulein Tod, od razu dwa paragrafy kodeksu karnego. Sześć lat zsyłki. Wytrawny oskarżyciel dorzuci do tego jeszcze współudział w rozboju i zabójstwie. Wówczas będzie to siedem lat katorgi. O tym, na co wobec pani, dziewczyny niskiego stanu, będą sobie pozwalać konwojenci i strażnicy, jeśli tylko przyjdzie im ochota, strach nawet pomyśleć. Szkoda pani urody. Po odbyciu wyroku będzie pani ruiną człowieka.
W szczelinie ukazał się teraz sam pułkownik – mężczyzna jeszcze dosyć młody, z lśniącym przedziałkiem. W jednej ręce naprawdę trzymał bukiet fiołków parmeńskich (w mowie kwiatów oznaczających podstęp), a w drugiej jakiś papier.
– No więc czego pan chce? – zapytała Śmierć, biorąc się pod boki, co naprawdę uczyniło ją podobną do Hiszpanki z operowej sceny. – Żebym panu wydała swego kochanka?
– A po diabła mi twój Książę?! – wykrzyknął prystaw. – Kiedy przyjdzie na to czas, i tak go złapią! Dobrze wiesz, czego od ciebie chcę. Przedtem prosiłem, a teraz żądam. Albo będziesz moja, albo pójdziesz na katorgę! Słowo oficera!
Читать дальше