On także nie spał przez całą noc, ale nie wyglądał na zmęczonego. Oczy błyszczały mu gorączkowo, ruchy były energiczne i gwałtowne.
– Cóż, Eraście Pietrowiczu, podsumujmy – rzekł milioner, zacierając ręce, kiedy zostali sami. – Przeprowadzone przez pana śledztwo wyjaśniło przyczynę tajemniczych wydarzeń w Dream Valley. Ukrywająca się w górach szajka odkryła w starej kopalni bogate złoża złota, które można eksploatować jedynie sposobem przemysłowym. Wszystkie późniejsze posunięcia bandytów miały tylko jeden cel: wejść w posiadanie złoża. Myślę, że legenda o napastnikach, nigdy niezdejmujących z twarzy czarnych chust, została wymyślona specjalnie – dla odstraszenia. Obydwa napady na pociągi też wyglądają jak demonstracja: chodziło o to, by narobić szumu i zastraszyć ludzi. Zgadza się pan ze mną?
– Ch-chyba tak. Muszą usunąć z doliny wszystkich postronnych. To raz. Po drugie – zbić cenę „przeklętego miejsca”. Wtedy będą mogli legalnie i niedrogo kupić Dream Valley od Cullighana, a następnie przystąpić do eksploatacji żyły. Czarne Chusty znikną bez śladu, nie będą już potrzebne. Pojawią się za to legalni właściciele, jacyś w najwyższym stopniu szacowni dżentelmeni. Chciałbym wiedzieć, co to za jedni… – Erast Pietrowicz uśmiechnął się. – Pomysłowi panowie, nic dodać, nic ująć. Lękliwych mieszkańców komuny straszyli bandytami, a na nieustraszonych celestian napuścili Jeźdźca bez Głowy. Psycholodzy!
– Jeszcze jacy! – wykrzyknął pułkownik. – Cel przecież osiągnęli. Dolina opustoszała, nikt im więcej nie przeszkadza. Narobiło się tyle szumu i plotek, że teraz nikt nie da za nią nawet dziesięciu dolarów. Cullighan stracił opłaty dzierżawne. Teraz będzie rad uwolnić się od tego ciężaru. Gdyby nie pan, ich plan doskonale by zadziałał. Wspaniale się pan spisał.
– Ale m-mieszkańcy komuny stracili wszystko, co mieli.
Mawrikij Christoforowicz uśmiechnął się dobrodusznie.
– O nich niech się pan nie martwi. Wyszukałem już dla naszych idealistów świetne miejsce w Montanie. Przepiszę na nich prawa własności, wyposażę we wszystko, co niezbędne, zwrócę koszta… Zapomną Dream Yalley jak koszmarny sen.
Tok myśli rozumnego egoisty był jasny.
– R-rozumiem… – Fandorin z niezadowoleniem popatrzył na zakurzony rękaw swego surduta – pod nieobecność Masy nie miał kto go oczyścić. – Teraz nie są panu w dolinie potrzebni. A co pan zrobi z Czarnymi Chustami? Bez artylerii górskiej nie da się ich wykurzyć z gniazda. To niedostępna twierdza.
Pułkownik skrzywił się lekceważąco.
– Ech, głupstwo. Pogadam z gubernatorem. Jeżeli artyleria okaże się potrzebna – to będzie. Po to my, obywatele, płacimy podatki, żeby państwo wszelkimi siłami broniło naszej własności.
– Naszej?
Na twarz Stara wypłynął triumfalny uśmiech.
– Przez całą noc targowałem się z Corkiem Cullighanem. Mówię mu: „Teraz Dream Valley nikomu nie jest potrzebna. Ale ja i tak jestem gotów ją kupić”. On mi na to: „Ja już podałem swoją cenę: sto tysięcy”. No i tu, muszę się przyznać, popełniłem błąd. Powinienem był krzyknąć: „Z bandytami, z duchami?! Jakie sto tysięcy? Bierz pięćset dolarów i jeszcze mi dziękuj”. Pewnie by stanęło na sześciu, siedmiu tysiącach. Ale zgłupiałem. „Okej. Niech będzie sto”. Nie uwierzy pan! Stary szelma najpierw zaniemówił, zamrugał oczami. A potem nagle powiada: „Rozmyśliłem się. Taniej niż za czterysta nie sprzedam”. – Pułkownik wybuchnął śmiechem. – Bezczelny typ, prawda?
– Nie sądziłem, że aż tak mu żal rozstawać się z córką – zauważył Erast Pietrowicz.
Star puścił te słowa mimo uszu i zakończył z triumfem:
– Krótko mówiąc, stanęło na trzystu. Dzisiaj o trzeciej spotykamy się u notariusza w Crooktown. Umyślnie naznaczyłem spotkanie na drugą połowę dnia, żeby mieć już opinię rzeczoznawcy.
A więc sto tysięcy nie są warte szczęścia córki, ale trzysta to już co innego, pomyślał Fandorin. Rudowłosa Ashleen spełni jednak swoje marzenie, wyjdzie na Teda Grzechotnika. Biedna dziewczyna.
Pułkownik nie mógł usiedzieć na miejscu. Wyjął zegarek, szczęknął wieczkiem.
– Chyba czas jechać. Żeby tylko Cullighan nie wywąchał… Z naszym Murzynem się dogadałem. Obiecałem łapserdakowi pięć tysięcy, żeby trzymał gębę na kłódkę. Zapłata – po notarialnym uwierzytelnieniu transakcji.
Nagle urwał i popatrzył na rozmówcę z dziwnym wyrazem twarzy który strasznie się Fandorinowi nie spodobał.
– Hm, Eraście Pietrowiczu – powiedział zaczerwieniony i z jakimś dziwnym pośpiechem. – Nie omówiliśmy jeszcze pańskiego honorarium. Zaliczka wynosiła tysiąc dolarów. Za doprowadzenie śledztwa do końca raczy pan przyjąć jeszcze cztery. – Wyjął z kieszeni wypełniony czek. – A oto pięćset za leczenie dla pańskiego Chińczyka. A właśnie, jak on się czuje?
– D-dziękuję. Mój Japończyk czuje się lepiej.
Fandorin patrzył pytająco na Mawrikija Christoforowicza, czując, że ten dopiero przechodzi do rzeczy.
– Dziwi pana zapewne skromność honorarium w zestawieniu z… zaistniałymi okolicznościami? – Star uśmiechnął się ze zrozumieniem i dalej mówił już bez zmieszania: – Za kopalnię otrzyma pan specjalną premię. Dwadzieścia tysięcy! – Podniósł palec dla podkreślenia wysokości sumy. – Natychmiast po podpisaniu kontraktu z Cullighanem. Umowa stoi?
Uścisnął wyciągniętą bez entuzjazmu dłoń rozmówcy i zerwał się.
– To już wszystko, jadę. Hotel jest cały do pańskiej dyspozycji – na jak długo pan chce. Niech pański sługa spokojnie wraca do zdrowia. Jeśli będzie trzeba, przyślę swojego osobistego lekarza, wszelkie medykamenty…
– Nie ma potrzeby, na Masie wszystko się goi jak na p-psie. Znam go. Prześpi dwie doby, potem porządnie się naje i będzie zdrowy jak ryba.
– To świetnie, to świetnie! – dobiegło już z korytarza.
Na dole trzasnęły drzwi. Pułkownik rączo jak chłopiec wypadł na ulicę, wbiegł po schodkach swego wspaniałego ekwipażu, na tył wskoczyli dwaj słudzy z winchesterami w rękach i kareta, wzbijając tumany kurzu, odjechała, przeprowadzana zachwyconymi spojrzeniami splitstończyków.
Zostawszy sam, Erast Pietrowicz wyjął cygaro, potrzymał je i odłożył. Palenie tytoniu, jeśli nie jest to szkodliwy nawyk, lecz sposób medytacji, wymaga określonego nastroju. Najlepiej – całkowitego wewnętrznego spokoju.
W hotelu było cicho. Masa spał pod opieką miejscowego lekarza. Geolog rzeczoznawca też zapewne odpoczywał po nocnym trudzie. Ale sama cisza nie jest gwarancją spokoju duszy. A Fandorinowi było na duszy dość paskudnie.
Podniecenie, w jakie wprawiło rozumnego egoistę złoto, pozostawiło niesmak. To raz.
Fandorin był dotknięty zastrzeżeniem, że dwadzieścia tysięcy nagrody otrzyma dopiero po podpisaniu kontraktu. Czy dlatego, by nie podkusiło go zdradzić sekret Cullighanowi? W gruncie rzeczy pułkownik potraktował detektywa na równi z „łapserdakiem” Washem, obiecując mu zapłacić za milczenie. To dwa.
No i wreszcie trzecia sprawa, najbardziej przykra. Czy nie wynika z tego, że on, Fandorin, bierze udział w oszustwie? Przecież Cork Cullighan nawet nie podejrzewa, jaka jest prawdziwa wartość Dream Valley. W porównaniu z przewidywanymi dziesięcioma tonami złota trzysta tysięcy dolarów to tyle co nic. A jeśli wziąć pod uwagę fakt, że dolina to posag Ashleen, wniosek jest taki, że prawdziwą ofiarą wątpliwej transakcji jest właśnie ona. Teraz oczywiście ze szczęścia jest w siódmym niebie, ale wkrótce prawda wypłynie na wierzch, to nieuniknione. Co pomyśli panna Cullighan o rosyjskim dżentelmenie, który dał słowo honoru, że nie będzie „grać przeciwko niej”?
Читать дальше