Zapewne tu mieszka sam herszt, oddzielnie od swoich zabijaków, pomyślał Erast Pietrowicz i nagle spostrzegł, że drzwi komory w najdalszej części jaskini są zamknięte z zewnątrz na zasuwę.
– Nastia! Jest pani tam? – zawołał, odsuwając metalową sztabę.
– Tak, tak! Kto to? – dobiegł z drugiej strony łagodny kobiecy głos.
Fandorin szarpnął drzwi, jednocześnie wyciągając z kieszeni elektryczną latarkę, by oświetlić ciemnicę. Tyle że to wcale nie była ciemnica.
W dość obszernym pokoju paliła się lampa naftowa z płóciennym abażurem. Na podłodze leżało kilka bizonich skór. Była tu i szafa z lustrem, i dość porządny stół, i kilka krzeseł. Sama branka siedziała nie na stercie zgniłej słomy, ale na dużym metalowym łóżku, pośród miękkich poduszek.
Trudno też powiedzieć, by porwana Nastia wyglądała na męczennicę.
Co prawda, ucieszyła się na widok wybawcy. Zerwała się z łoża, pisnęła radośnie, a nawet rzuciła się Erastowi Pietrowiczowi na szyję i głośno go wycałowała.
– Nic pani n-nie jest? – zapytał na wszelki wypadek, choć i tak było widać, że dziewczyna jest zdrowa jak rydz. – A więc szybko. Musimy uciekać. Lada chwila zjawią się tu bandyci.
Jakby na potwierdzenie tych słów od strony wejścia dobiegł strzał, potem jeszcze jeden. Masa zaklął po japońsku – widocznie chybił.
– A dokądże pójdziemy?
Piękna panna nie ruszała się z miejsca, czule spoglądając na zatroskaną twarz Erasta Pietrowicza.
– Gdzieś tutaj musi być korytarz. Pani nie w-wie?
Nastia wzruszyła ramionami.
– W głębi pieczary widziałam jakąś galerię. Ale ja tam nie pójdę. Na pewno jest tam brudno. Nietoperze i różne inne obrzydlistwa.
Fandorin patrzył na nią osłupiały.
– Ależ my ich długo nie zatrzymamy! Mój p-pomocnik ma mało amunicji!
– No to nie zatrzymujcie. Uciekajcie. Ale ja dziękuję.
– Dlaczego?!
Nastia skrzywiła ładną buzię i rzekła przeciągle:
– Znowu do towarzyszy z komuny? Za nic. Tu jest weselej. I bardziej interesujący kawalerowie.
Przeciągnęła się rozkosznie, bardzo teraz podobna do wdzięczącej się kotki.
Oto płody socjalistycznego wychowania, pomyślał, wzdrygając się, Erast Pietrowicz. Dopiero teraz spostrzegł na stole butelkę wina, paterę z owocami i bombonierkę czekoladek.
– Chłopcy są co prawda trochę nieokrzesani – ciągnęła w zadumie wyzwolona dziewica. – Ale to nic. Można ich wytresować. Mądra kobieta, kiedy znajdzie się sama wśród mężczyzn, zawsze potrafi się dobrze urządzić. Jeśli nie straci ducha. Proszę spojrzeć, co mi podarowali! – Wyciągnęła zza sukni złoty samorodek na łańcuszku. – Gdzież się z tym równać koronkowej bieliźnie od Kuźmy Kuźmicza.
Znów huknął wystrzał.
– Panie! Zostały mi trzy naboje! – krzyknął Masa. – Jeżeli dziewczyna nie może iść, weź ją na ręce i uciekajmy!
– Jeszcze chwilę! – zawołał Erast Pietrowicz. -…Wszelako, Nastiu, co będzie z panią d-dalej? Zastanowiła się pani?
– Oczywiście. – Dziewczyna uśmiechnęła się uroczo. – Nazbieram więcej prezentów takich jak ten. Jest tu dwóch, trzech bardzo miłych młodych ludzi. Wybiorę jednego, najsympatyczniejszego. I ucieknę z nim. Życie jest takie interesujące!
Erast Pietrowicz patrzył ze wstrętem na wyrachowaną kokietkę. I jak się ma do tego sen Wiery Pawłowny? [46]Jakże daleko upadło jabłko od idealistycznej jabłoni. Dla ratowania tej drapieżnej latawicy poświęcono tyle wysiłku, straciło życie kilku ludzi, w tym biedny Scott, który już nigdy nie dotrze do błogosławionych miejsc, gdzie ludzie chodzą po ulicach bez kabury u pasa.
Średniowieczny samuraj rozrąbałby rozpustnicę na dwoje i jeszcze by uważał, że dokonał chwalebnego czynu. Fandorin poprzestał na zrobieniu kroku w tył.
Nastia zrozumiała ten ruch opacznie.
– Ale zmienię plany jeśli pan obieca wziąć mnie ze sobą – zamruczała. – Z takim mężczyzną jak pan pójdę na koniec świata. Wlezę nawet do podziemia z nietoperzami.
– Ach nie, proszę zostać. – Zająknął się. – Życzę pani… ciekawego życia, madame.
Masa już niecierpliwie sapał za drzwiami.
– Gdzie panna? – zapytał. – Trzeba ją będzie nieść na rękach.
– Nie trzeba b-będzie. Idziemy sami.
Fandorin ruszył szybko w głąb pieczary, gdzie wedle słów Nasti miała się znajdować galeria. To, co za sobą usłyszał, sprawiło jednak, że się zatrzymał.
– To dobrze, panie. Bo dwie osoby to za duży ciężar nawet dla tak wytrzymałego człowieka jak ty.
Japończyk stał, opierając się o ścianę i trzymając w powietrzu zranioną nogę. Był bardzo blady i chwiał się nieco.
– Przykro mi, panie, ale zupełnie nie czuję nogi. Pozwól, że oprę się na twym ramieniu.
Erast Pietrowicz zawrócił, objął Masę w pasie i obaj, na pół kulejąc, na pół skacząc, zagłębili się w ciemne czeluście kopalni.
Niezbyt długi, słabo oświetlony korytarz doprowadził ich do szybu, wiodącego pionowo w dół. O jego ścianę oparta była solidna drewniana drabina. Wzdłuż niej przeciągnięto dwie liny, zamocowane na krążkach. Podziemne urządzenie, pozostałe z dawnych czasów?
Masa poweselał.
– Dobrze się składa, panie. Będę mógł iść sam.
Przelazł między szczeblami, znalazł się pod drabiną i zawisł na rękach, po czym szybko, z małpią zręcznością chwytając się szczebli, zaczął się zsuwać w dół. Erast Pietrowicz, schodzący normalnie, to jest na nogach, od razu został w tyle.
Drabina kończyła się pomostem z desek, pod którym zaczynał się nowy szyb.
Nie było ciemno. Na ścianach szybu w jednakowych odstępach wisiały lampy olejowe, dające słabe, ale równe światło.
Fandorin zszedł jeszcze o kilka szczebli, zatrzymał się i jął nasłuchiwać dochodzących z góry odgłosów. Sądząc po głuchym echu, bandyci dotarli już do górnej pieczary.
– Panie, schodź szybciej! – dobiegło z dołu. – Tu jest tak pięknie!
Pod jakim względem? Erast Pietrowicz zajrzał do szybu, ale nie zobaczył nic prócz niknących w dole szczebli.
Ruszył dalej i pokonawszy jeszcze trzy ciągi drabin, wreszcie dotknął stopą kamiennej podłogi.
Masa stał na jednej nodze, świecąc na wszystkie strony zdjętą z haka lampą.
– Patrz, panie, patrz! – powtarzał.
Dość obszerna komora, sądząc po świeżych śladach oskarda, została wyrąbana całkiem niedawno. Uwagę Fandorina przyciągnęły jednak nie szczerby na skale i nie zwały odłupanego kamienia.
Przez całą wysokość jednej z kwarcowych ścian ciągnął się dziwny, migotliwy, krzaczasty deseń – jakby ktoś ułożył z metalowej folii krzew gorejący.
Wzdłuż ścian ciągnęły się ustawione jedna na drugiej skrzynie – jedne wysokie, inne płaskie.
Masa zdjął wieko z płaskiej skrzyni i wykrzyknął radośnie:
– Dynamit! Dużo!
Wsadził do kieszeni kilka lasek, nie zapomniał też wziąć lontów, powtarzając z zadowoleniem:
– To dobrze, to się nam przyda.
Fandorin pochylił się nad jedną z wysokich skrzyń, niezabitą gwoździami. Nie było tam dynamitu, tylko płócienne woreczki – nieduże, ale zaskakująco ciężkie.
Drabina na górze alarmująco załomotała – schodzili po niej ludzie, wielu ludzi.
– Ile nabojów zostało w twoim małym rewolwerze, panie? – zapytał Masa.
Erast Pietrowicz otworzył bęben i policzył.
– Tylko trzy.
– To nam nie wystarczy. Ja wcale nie mam broni. A bić się mogę, tylko jeżeli podejdą do mnie blisko. Szukajmy co prędzej wyjścia, panie. Jeśli w ogóle jest.
Читать дальше