– Sądząc z pańskiego uśmiechu i żartobliwego tonu, nie wszystko w życiu k-komuny jest takie idealne – zauważył Fandorin. Patrzył na opowiadającego w lustrze, a sługa golił go zręcznie ostrym japońskim nożem.
– Widzi pan, okazało się, że stosunki pieniężne o wiele łatwiej wyrugować niż męsko-damskie. Kto by pomyślał? – Star przybrał prostodusznie zdumioną minę. – Idea koegzystencji bezrodzinnej przyniosła dość dziwne plony. Początkowo kobiety jako równoprawni towarzysze też chciały uprawiać rolę. Ale miały mniej siły, za słabe rączki. Trzeba było zatem zrewidować system. Kobiety otrzymały status „prowadzących dom”. Mężczyźni mieszkają wszyscy razem, w bursie, a panie otrzymały po domu, w których są gospodyniami, same je urządzają i gotują jedzenie. Pracownicy mają wolny wybór, w którym domu się stołować i wypoczywać. Im więcej mężczyzn bywa u jakiejś gospodyni, tym większy dla niej honor i poważanie. System nie zakładał oczywiście żadnej frywolności. Ale życie jest życiem. Bardzo szybko zamiast zdrowej rywalizacji między kobietami wytworzyło się współzawodnictwo całkiem innego rodzaju. Zresztą i mężczyźni wybierali gospodynie, kierując się nie tylko potrzebami żołądka… Wszyscy przecież byli młodzi, a komuna to nie klasztor. Krótko mówiąc, po jakimś czasie „Promień Światła” stał się czymś w rodzaju królestwa pszczół. Każdy ul, to jest dom, ma własną królową, a wokół niej kilku dochodzących małżonków. Kobiet w dolinie zawsze było mniej niż mężczyzn.
Masa, który dotychczas nie zdradzał zainteresowania opowieścią, nadstawił uszu.
– Cekawe – powiedział, znieruchomiawszy z namydlonym pędzlem w dłoni. – I wsyscy zacęri się zabijać?
– O dziwo, nie. Wszak to ludzie świadomi, postępowi. Sami Lebieziatnikowowie, jeśli pamięta pan tę postać ze Zbrodni i kary. Zazdrość i monogamia są w komunie surowo zabronione jako zjawiska społecznie szkodliwe. Para, która nie chce się dzielić swoją miłością z towarzyszami, zostaje usunięta z komuny i musi na zawsze opuścić dolinę. Dzieci wychowuje się wspólnie. Znana jest matka dziecka, a wszystkich mężczyzn uważa się za jego ojców lub braci, w zależności od wieku.
Co się dzieje, kiedy dzieci dorastają? – zapytał Erast Pietrowicz. – Nie chcą się wyrwać w szeroki świat z tego… k-kolektywu?
– Niektórzy chcą. Ale bardzo szybko prawie wszyscy wracają. W szerokim świecie jest samotnie i strach tam żyć, jeśli się przywykło do życia wśród swoich.
– A ilu mieszkańców liczy k-komuna?
– Pięćdziesięcioro dorosłych i ze dwadzieścioro dzieci. Chociaż ci dorośli to też dzieci. Niepraktyczne, niezdolne o siebie walczyć. Zwróciłem się do pana, ponieważ „Promień Światła” potrzebuje obrońcy. Mieszkańców komuny terroryzują bandyci. Ta sama szajka, która próbowała porwać pociąg – Czarne Chusty. Banda pojawiła się niedawno, nikt nie wie o niej nic bliższego. Jakiś czas temu obrabowali wagon pocztowy. A dziś znowu napadli na pociąg. Przypuszczalnie mają kryjówkę w Dream Valley, ale nie jest to pewne.
Erast Pietrowicz zadarł brodę, by ułatwić Masie zawiązanie krawata.
– Nie rozumiem. Do czego potrzebny panu detektyw? Czemu nie zwróci się pan po prostu do policji?
– To nie Boston czy Nowy Jork. Policji jako takiej nie ma. W sąsiadującym z doliną miasteczku Splitstone jest szeryf, ale ten nie potrafi zaprowadzić porządku nawet na własnym terenie. W hrabstwie Crook jest szeryf federalny, ale i on nic nie zrobi, póki nie będzie miał dowodów.
– Dowodów na co?
– Że banda rzeczywiście ulokowała się w Dream Valley. I tu jest pewien szkopuł. – Star skrzywił się z irytacją i strzelił długimi palcami. – Nikt nie wierzy, że Czarne Chusty ukrywają się w dolinie. Rosjanie nie cieszą się zaufaniem władz, uważa się ich tu za bezbożników i podejrzanych oryginałów. Sytuacja w samej rzeczy jest dziwaczna. Musi pan bowiem wiedzieć, że w Dream Valley mieszkają też inni dzierżawcy, wspólnota mormonów. Ci nie tylko nie widzieli tam bandytów, ale utrzymują, że żadnych Czarnych Chust w dolinie być nie może.
– A duża ta dolina?
– O to właśnie chodzi, że mała. Szerokości trzech, czterech mil. Więc ktoś tu kłamie – albo Rosjanie, albo mormoni. W jakim celu, nie wiadomo. No i właśnie chcę, żeby pan rozwiązał tę zagadkę. Jeżeli banda istotnie terroryzuje naszych socjalistów, trzeba ją uspokoić. Jeśli nie uda się po dobroci – to siłą.
Erast Pietrowicz chwilę się zastanawiał.
– W jakich stosunkach są mormoni z Rosjanami?
– W złych. A raczej w żadnych. Mieszkańcy komuny uważają sąsiadów za ciemnych wsteczników. A mormoni ich – za sługi Szatana. I jeszcze należy do tego dodać wieczne waśnie o sporne działki ziemi.
Sprawa wydała się Fandorinowi na tyle przejrzysta, że tylko pokręcił głową. Też mi „zagadka”. Prymitywne równanie z jedną niewiadomą. Chciał spytać kąśliwie: „A nie przyszło panu do głowy, że obwiązać sobie twarz czarną chustą może każdy?”. Zadał jednak inne pytanie:
– Mawrikiju Christoforowiczu, jaki ma pan interes w tym, by się mieszać w te k-kłótnie? Nie jest pan przecież altruistą, tylko rozumnym egoistą.
Star odchrząknął zmieszany.
– Ano tak, jestem egoistą. Troszczę się o własny spokój. Kuźma Kuźmicz, przewodniczący, to strasznie natrętny typ. Zamęcza mnie utyskiwaniami, nie daje spokoju. Niech pan pomoże, niech pan ratuje, w panu cała nadzieja. W pewnym sensie ma rację. Wszak to ja znalazłem dla nich tę dolinę, pomogłem się zagospodarować. Ponoszę więc odpowiedzialność. A oni są nie na żarty wystraszeni, chcą stamtąd uciekać… Ech, nie powinienem był wtedy słuchać tych nawiedzonych, trzeba było wykupić dolinę na swoje nazwisko, i niechby sobie tam żyli. Teraz już za późno. Kiedy niedawno wspomniałem o tym właścicielowi, Corkowi Cullighanowi, przeklęty Irlandczyk zażądał horrendalnej sumy. Cały teren, razem z połową mormonów, nie jest wart nawet dziesięciu tysięcy, a on zaśpiewał sto. Uspokajać swoje sumienie za sto tysięcy dolarów to już, wybaczy pan, egoizm zdecydowanie nierozumny. Za taką sumę można wykupić wszystkie górskie doliny w Wyoming. Kto by się na nie połaszczył? Ale porzucić w biedzie nieszczęsnych rodaków też nie mogę. Ostatni raz ich ratuję, słowo honoru! Oczywiście, jeżeli podejmie się pan tej zagmatwanej sprawy. A jeśli się pan nie podejmie – trudno, poślę ich do diabła. Niech robią, co chcą. Mam ich dość.
Popatrzył na Erasta Pietrowicza, tak niezręcznie udając brak serca, że Fandorin się uśmiechnął.
– Dobrze, spróbuję zbadać tę sprawę. Myślę, że nie zabierze to wiele czasu.
– Naprawdę?! Drogi, kochany panie! Zdejmie mi pan kamień z serca.
Mawrikij Christoforowicz niezwykle się ucieszył i zaczął nadskakiwać detektywowi, jakby się bał, że ten się rozmyśli. Podbiegł do Fandorina, pomógł mu wsunąć rękę w rękaw surduta i niemal popychając, pociągnął do drzwi.
– Tamten czek proszę zatrzymać. Jest to, jak wspomniałem, rekompensata za trud. Że zgodził się pan przyjechać. A oto jeszcze jeden czek – zaliczka i koszta – wsunął papier Erastowi Pietrowiczowi do kieszeni. – A kiedy zamknie pan sprawę, dokonamy ostatecznych rozliczeń, nie będzie pan stratny, słowo Maurice’a Stara. Proszę jechać do Splitstone, będzie pan tam musiał kupić konie, inaczej nie da się dojechać do Dream Valley. Ja tu zostanę – mam dużo roboty, a zresztą jaki miałby pan ze mnie pożytek? Ale do Splitstone dojedzie pan komfortowo, pożyczę panu swoją karetę podróżną. Wspaniały środek lokomocji, sam pan zobaczy! Chodźmy, chodźmy, a tymczasem opowiem panu o właścicielu doliny…
Читать дальше