Właścicielka domu natychmiast podniosła czynsz za mieszkanie. To trzy.
Za oknem, z nosami spłaszczonymi o szybę, stale tkwiły dwie, trzy chłopięce buzie. To cztery.
No i pięć: tydzień temu, kiedy Fandorin wypróbowywał nowego benza velo [26], właśnie dostarczonego z fabryki w Mannheimie, na stromym zboczu hamulce nagle odmówiły posłuszeństwa. Ocalał tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności: zdążył wyskoczyć w ostatniej chwili, zanim cud niemieckiej techniki runął do rzeki. Pierwsze pozdrowienie od doktora Linda. Było jasne, że na drugie nie trzeba będzie długo czekać. No i chyba właśnie nadeszło – w błyskach strzałów z ciemności.
Zlecenie od Pinkertona pojawiło się więc raczej w złym momencie. Erast Pietrowicz musiał poważnie zająć się doktorem – i tak nie da spokoju, lepiej więc samemu przejść do działania.
Ale czek został wzięty, i to na niebagatelną sumę. Tutaj, w Stanach, sława momentalnie odbija się na honorariach. Wypada przynajmniej stawić się u zleceniodawcy i wysłuchać go. Nic więcej Erast Pietrowicz na razie nie obiecał.
Z Narodową Agencją Detektywistyczną współpracował wielokrotnie, ale nigdy jeszcze nie wzywano go z Bostonu pilną depeszą do samego Roberta Pinkertona, szefa nowojorskiego oddziału korporacji. Jego ojciec, wielki Allan Pinkerton, przeżył życie pełne niebezpieczeństw i przygód: ścigał szpiegów, morderców i bandytów, raz nawet ocalił życie prezydentowi Lincolnowi; stworzył i doprowadził do doskonałości imperium detektywistyczne, jakiego dotąd nie było na świecie. Największą zaś zaletą owego stróża cudzych tajemnic była umiejętność bronienia interesów klientów. Jego śmierć przed dziesięciu laty była symboliczna: Allan potknął się na ulicy, upadł i ugryzł się w język – i to tak nieszczęśliwie, że wywiązała się gangrena. Koniec najbardziej odpowiedni dla człowieka, który jak nikt inny potrafił trzymać język za zębami.
Interes odziedziczyli dwaj synowie: William stanął na czele Filii Zachodniej z siedzibą w Chicago, Robert został dyrektorem Filii Wschodniej, nowojorskiej. Bracia zatrudniali dwa tysiące etatowych agentów i kilka tysięcy „rezerwowych”, rozrzuconych nie tylko po wszystkich stanach, ale i po kluczowych miastach planety.
Kiedy Fandorin przybył do sztabu agencji, zajmującego solidny czteropiętrowy budynek na Broadwayu, natychmiast zaprowadzono go do wielkiego człowieka.
Robert Pinkerton, wąsaty mężczyzna o ciężkim, spokojnym spojrzeniu, podniósł się na powitanie wchodzącego – widoma oznaka szacunku. Mocno uścisnął Erastowi Pietrowiczowi rękę, próbując (niezbyt udatnie) przywołać na kamienną twarz uśmiech, co w ogóle było czymś niesłychanym.
Moje akcje chyba mocno poszły w górę, pomyślał Erast Pietrowicz, siadając w fotelu dla honorowych gości i przyjmując cygaro. Ze ściany, ze złotych ram, gapiło się na niego Bezsenne Oko, emblemat agencji; pod nim widniała dewiza: „Nigdy nie śpimy”.
Oczy dyrektora rzeczywiście były czerwone i podpuchnięte. Niestrawność, bezsenność, wyrzuty sumienia, niesnaski w rodzinie plus chore płuca, z przyzwyczajenia zdiagnozował Fandorin, który wcześniej widział wielkiego męża jedynie z daleka.
Powód tak pilnego wezwania mógł być tylko jeden: jakieś nowe knowania doktora Linda.
Pinkerton wszakże miał mu do powiedzenia coś innego.
– Mister Fandorin, wiem, że szef dywizji, obsługującej szczególnie ważnych klientów, proponował już panu stałą pracę, ale pan odmówił.
Erast Pietrowicz odrzekł z szacunkiem:
– Służyłem kiedyś w dużej… organizacji – nie od razu dobrał właściwe słowo. – Ale t-teraz wiem z całą pewnością, że bardziej odpowiada mi życie „wolnego strzelca”. Poza tym główną sferą moich zainteresowań jest nie kryminalistyka, ale mechanika inżynieryjna.
Dyrektor zajrzał w leżące przed nim papiery.
– Przygotowano mi dossier. Był pan brygadierem policji i otrzymywał roczne wynagrodzenie, które w dolarach wygląda tak.
Napisał na kartce sumę z trzema zerami i pokazał rozmówcy. Informacje pana Pinkertona były dokładne.
– Po pierwsze, proponuję panu tyle. – Ołówek dopisał z prawej strony jeszcze jedno zero. – Po drugie zaś, stanowisko człowieka, który nie potrafił pana skaptować. To jest, zostanie pan zwierzchnikiem jednej z czołowych dywizji – czyli generałem dywizji.
– Dzięki za pochlebną propozycję, ale nie. – Fandorin skłonił się. – Bardziej sobie cenię swobodę.
Pinkerton nie tracił czasu na przekonywanie – popatrzył badawczo na gościa, westchnął i przysunął sobie drugi arkusik, z herbem w kształcie promienistej pięcioramiennej gwiazdy.
– Szkoda. Wobec tego po prostu przekażę panu ten list. Postąpi pan, jak uzna za stosowne.
Z wyraźnym żalem dyrektor wręczył arkusik Erastowi Pietrowiczowi.
List był bardzo krótki. Fandorin przebiegł tekst oczyma, na krótko zatrzymując wzrok na zamaszystym podpisie, i spojrzał pytająco na swego gospodarza.
– Napisano tu „w pewnej delikatnej i zagadkowej sprawie”. O co konkretnie chodzi?
– Nie mam pojęcia. Ale w kopercie jest bilet kolejowy pierwszej klasy i czek na pańskie nazwisko. – Pinkerton podał gościowi oba papierki. – Moim zdaniem to niezła forsa za komfortową podróż do Cheyenne i po prostu wysłuchanie tego dżentelmena. Powiem tylko, że pułkownik Maurice Star jest jednym z najbogatszych właścicieli kopalń na Zachodzie. Może pan zażądać za swoje usługi dowolnej sumy. Do-wol-nej. Rozumie pan?
– Czemu p-poprosił o odszukanie właśnie mnie, a nie zwrócił się do pańskiej agencji?
– Sam chciałbym to wiedzieć – rzekł kwaśno dyrektor. – Rozumiem, szum w gazetach, ale wszak piszą o panu zaledwie od miesiąca, a my wydajemy kupę forsy na reklamę już od czterdziestu lat.
Nagle w oczach Pinkertona mignęła jakaś iskierka.
– Mister Fandorin, słyszałem o pańskich niezwykłych zdolnościach, ale proszę mi powiedzieć, czy był pan kiedykolwiek na naszym Zachodzie? Tam jest zupełnie inaczej niż tutaj. Człowiek z miasta nie poradzi sobie bez pomocy miejscowego specjalisty. W tamtych stronach również mamy swoich przedstawicieli, doskonale znających Zachód. Każdy z nich z chęcią panu pomoże…
– Sir, zdarzało mi się prowadzić dochodzenia i na zachodzie, i na wschodzie, i we wszystkich innych częściach świata – zapewnił rozmówcę Erast Pietrowicz.
– Niemniej proszę wziąć ten oto list polecający. Jeśli będzie panu potrzebna pomoc lub konsultacja specjalisty niech pan się zwróci do któregokolwiek z naszych oddziałów. Jako mojego dobrego znajomego obsłużą pana według taryfy ulgowej.
Przy drugiej próbie panu Pinkertonowi udało się jako tako uśmiechnąć. Odprowadził gościa aż do drzwi.
Mimo wszystko przyjemnie być gwiazdą.
Białe ubranie
Do czasu przybycia na dworzec w Cheyenne Fandorin gotów byłby się założyć, że jeśli chodzi o komunikację lądową, nie ma i być nie może środka lokomocji bardziej komfortowego niż wagon pulmanowski. Grzeczna i nienatarczywa obsługa; mięciutkie siedzenia, na noc zamieniające się w łóżka; osobna kabina toaletowa; palarnia; i wreszcie całkiem niezła restauracja. Nawet w Rosji, kraju dalekobieżnych kolei, nie spotkał się z takim luksusem.
W Cheyenne jednak, stolicy powstałego niedawno stanu Wyoming, musiał zmienić swoje wyobrażenie o tym, co to jest prawdziwy przepych na kołach.
Pułkownik Star, którego podpis widniał na liście i czeku, nie mógł powitać detektywa, gdyż zatrzymały go jakieś pilne sprawy, przysłał wszakże swojego osobistego stewarda z tysiącem przeprosin i prośbą, by mister Fandorin raczył się przesiąść do lokalnego pociągu, który dowiezie go wraz z jego pomocnikiem do Crooktown, głównego miasta hrabstwa Crook – tam właśnie mieściło się główne biuro magnata.
Читать дальше