– K-kapitan ma rację. Staruszek nic nie powie – zauważył Erast Pietrowicz.
– Bo nie wie, gdzie jest kolia – dodała panna Palmer.
Butler popatrzył na oboje.
– Chcecie państwo powiedzieć, że kolię wyciągnięto z teczki, kiedy jego lordowska mość spał w grobowcu?
– Chcemy powiedzieć, że naszyjnika w teczce nie było. – Panna Palmer odeszła od okna. – Nie mogę patrzeć, jak oni dręczą biednego Geoffreya. Niech pan lepiej powie, panie Parsley, czy zwolniony lokaj Jim wyniósł się już ze stróżówki?
– Nie, pozwoliłem mu zostać do soboty. Oczywiście bardzo zawinił, ale to grzech kopać leżącego. Ten bałwan nie ma dokąd pójść, nie ma ani grosza. W sobotę przyjedzie po niego brat i zabierze go do siebie do kuźni. Po tym, co się stało, Jim i tak nie dostałby dobrego miejsca.
– Skoro nie ma pracy, to znaczy, że nie musi wcześnie wstawać – podsumowała panna Palmer. – Czy nie zechciałby pan, drogi Eraście, obudzić Jima i porozmawiać z nim?
– Zamierzałem to zrobić trochę p-później. Ale ma pani rację. Tutaj niczego interesującego już nie zobaczymy.
Erast Pietrowicz odwrócił się i wyszedł, a panna Palmer zaproponowała swemu przyjacielowi coś absolutnie ekscentrycznego: aby napili się herbaty o drugiej w nocy. Trzeba było jakoś zabić czas.
Nie zdążyli dopić nawet pierwszej filiżanki, kiedy Fandorin wrócił.
Na dziedzińcu nie było już nikogo, niepoczytalnego earla rodzina zdołała jednak zaciągnąć do domu, ale Berkeley House nie pogrążył się we śnie – w oknach dużego salonu paliło się światło. Najwyraźniej odbywała się tam ważna narada rodzinna.
– No, który? – żywo spytała panna Palmer wchodzącego Erasta Pietrowicza.
– Bez niespodzianek – odparł, przysuwając sobie krzesło.
– Szkoda. A miałam taką nadzieję, że to będzie średni – zmartwiła się panna Palmer. – Geoffrey ma rację – jest najwstrętniejszy ze wszystkich.
Osłupiały butler kręcił głową, próbując coś zrozumieć z tej zagadkowej wymiany zdań.
– Nie, nie, proszę nie opowiadać! – powstrzymała Fandorina starsza pani. – Sama zgadnę. Wysłał Jima z jakimś poleceniem, tak?
– To by było z-zbyt oczywiste. Niby przypadkowo zderzył się z lokajem, kiedy ten niósł earlowi wieczorną szklankę mleka. Zanim Jim się przebrał, zanim w kuchni podgrzano nowe mleko, minęło około pół godziny. To zupełnie wystarczyło.
– Do czego wystarczyło? – wykrzyknął ostatecznie zdezorientowany pan Parsley. – Ja nic nie rozumiem! O kim państwo mówicie?
– O kapitanie, a o kimże innym? – Panna Palmer nalała Fandorinowi herbaty. – Podejrzewałam go od samego początku. Przyjechać na urodziny ojca, u którego z pewnością by się nie obłowił? Taka bezinteresowność to zupełnie nie w stylu Tobiasa. A poza tym mnóstwo przegrał i po uszy tonie w długach.
Łyżeczka w ręku lokaja zadzwoniła o filiżankę.
– Kapitan Lynn okradł własną rodzinę? Ależ to niemożliwe!
– A to czemu? – Panna Palmer odebrała butlerowi łyżeczkę i odłożyła na obrus. – Na pewno wiedział, gdzie leży klucz od sekretery. Wyjął teczkę, ukrył naszyjnik. Pozbył się służącego. Odpiął ojca od fotela i wyprowadził go do ogrodu. Pewnie szepnął mu coś w rodzaju: „Czeka na ciebie Molly” – no i biedaczek wyruszył na schadzkę. I to, sądząc po świadectwie chłopaka ze sklepiku, „bardzo żwawo”. A wsunąć staruszkowi pod pachę teczkę było łatwo – przez długie lata pracy w banku Geoffrey przywykł do noszenia teczki.
– Nie! Myli się pani! – Pan Parsley zerwał się od stołu, omal nie przewracając krzesła. – Zawsze się z panią zgadzam, ale tu się pani myli! Gdyby w kradzież istotnie był zamieszany ktoś z rodziny, to przede wszystkim zatroszczyłby się o zniszczenie haniebnego testamentu. A testament ocalał!
– Proszę nie rozbijać mebli, Peter. Takich krzeseł już się teraz nie robi. Jaki sens niszczyć testament, skoro u notariusza jest kopia?
Lokaj usiadł ciężko, jakby wypuszczono zeń całe powietrze.
– Mój Boże, co za czasy… – powiedział głucho. – Różne rzeczy zdarzały się w tej rodzinie, ale żeby kraść familijną relikwię i rzucać podejrzenie na ojca… Dokąd zmierzasz, Anglio? A najgorsze to, że przestępca pozostanie bezkarny. Gdzie teraz szukać „Drogi Mlecznej”? Wszak szlachetnie urodzony Tobias Lynn sam tego nie powie…
Panna Palmer pogładziła starego przyjaciela po ręku.
– Proszę się nie martwić. Naszyjnik się znajdzie. Wszak od wczoraj kapitan nie ruszał się z domu, prawda? Myślę, że „Droga Mleczna” jest ukryta w jedynym miejscu, do którego nikt poza Tobiasem się nie zapuści. – Odwróciła się do Fandorina z apetytem jedzącego biszkopt. Te kawałki przesuszonego ciasta, o dziwo, zaczynały mu smakować. – Drogi Eraście, boję się, że to zadanie ponad moje siły. Tu potrzebna jest odwaga Lancelota i siła Heraklesa.
– Nie było potrzebne ani jedno, ani drugie – odrzekł Fandorin, wycierając usta serwetką. – Wystarczyło podrapać Scalpera za uchem i chętnie p-pozwolił zdjąć sobie obrożę. Miała pani absolutną rację. Naszyjnik był ukryty w środku.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni mieniącą się tęczowo wstęgę i położył ją na stole.
– Odwiedziłem mego p-przyjaciela po drodze ze stróżówki.
W cieniu imbryka, gdzie nie sięgało światło lampy, kolia nie robiła szczególnego wrażenia. Kamienie nie jarzyły się, nie migotały i wyglądały jak szlifowane szkiełka.
– Niech pan im powie, że w-właśnie znalazł pan to w trawie koło Żelaznej Altany – poradził Fandorin, przesuwając naszyjnik w stronę butlera. – Że pewnie kolia wypadła z teczki, kiedy lord Berkeley czmychał przez ogród. Zresztą nie będą się dopytywać – będą zbyt ucieszeni, że zguba się znalazła. Oczywista, oprócz k-kapitana, który pomyśli, że niedokładnie zapiął obrożę. Ale późno już. Panna Palmer jest z pewnością bardzo zmęczona. A i ja bym się p-położył…
* * *
Nazajutrz, kiedy panna Palmer i jej lokator jedli śniadanie (nieco później niż zwykle), zjawił się butler z oficjalną wizytą: w paradnej liberii, pierogu i białych rękawiczkach.
– Wszystko przebiegło dokładnie tak, jak pan zapowiadał, sir. A najgłośniej się radował pan Tobiasz Lynn. Oznajmiono mi – całkiem niezasłużenie – że ocaliłem honor rodziny i wręczono czek na tysiąc funtów, który mam zaszczyt przekazać tej… to jest temu… – Tu pan Parsley lekko się zająknął. – Krótko mówiąc, osobie, której się on prawnie należy. Czek jest na okaziciela.
Z ukłonem położył na stole wąski pasek papieru ze znakami wodnymi.
– Nagroda bez żadnych wątpliwości należy się pannie Palmer – rzekł dotknięty Erast Pietrowicz. – To ona rozwiązała zagadkę, ja byłem jedynie wykonawcą.
Tu okazało się, że starsza pani potrafi się wspaniale złościć.
– Co za głupstwa! – krzyknęła zaczerwieniona. – To panu udało się pociągnąć za język pannę Flame. I o grobowcu sam się pan domyślił. A co do naszyjnika, to miał go pan, zanim przedstawiłam swoje rozwiązanie! Jeśli chce mnie pan obrazić swoją filantropią, to niech pan sobie zapamięta: przeżyłam całe życie, licząc tylko na siebie i nigdy tego nie żałowałam!
Przeciwnicy patrzyli na siebie, nie odrywając wzroku i było widać, że żadne z nich nie ustąpi.
– Czasem mądrzy ludzie są gorsi od prostaczków – rzekł z westchnieniem pan Parsley – i wtedy bez prostego człowieka sobie nie poradzą. Wezmę tę rolę na siebie. Podzielcie państwo te pieniądze na pół i sprawa załatwiona. Pięćset funtów, panno Palmer, wystarczy pani aż nadto, by kupić domek nad morzem. A pan, sir, niech się tak nie kryguje – zarobił pan te pieniądze uczciwie.
Читать дальше