– No i co, „szokujący testament” nadal pozostaje w mocy?
– Oczywiście. Testator, „utraciwszy pamięć i zdrowe zmysły”, nie może go zmienić.
– I dokument razem z naszyjnikiem spoczywał w safianowej t-teczce? – Erast Pietrowicz zamyślił się. – Cóż, w takim razie najlepiej będzie chyba pojechać do Bath i spróbować pociągnąć za język pannę Flame.
– Pan też tak uważa? – spytała słabym głosem panna Palmer. – Mój Boże, jak ja bym tego nie chciała! Ale gdybyśmy robili tylko to, co się nam podoba, odmawiali zaś robienia tego, do czego wzywa obowiązek, ludzkość do tej pory siedziałaby na drzewach. Cóż, przejdę obok lamparta i nawet odważę się wsadzić głowę do paszczy tej kobiety.
Piąstka starszej pani dzielnie uderzyła w stół, ale głos lekko się załamał. Fandorin powiedział:
– Pani pozwoli sobie towarzyszyć. Z lampartem jakoś się d-dogadam, a co do panny Flame, to dwie osoby trudniej zrzucić ze schodów.
Propozycja została przyjęta z wdzięcznością.
* * *
Przed dworcem kolei żelaznej, najstarszym w całej Anglii, odbywała się loteria dobroczynna. Pod wymalowanym w jaskrawe kolory afiszem „Pomóżcie Dobru, a Bóg was wynagrodzi! Główna wygrana 500 funtów!!!” stało kilka bębnów z losami.
Fandorin i jego dama zaczęli się przyglądać, jak idzie handel Dobrem – do odjazdu pociągu było jeszcze z górą kwadrans, a i tak nie mieli co robić.
Wkrótce uwagę Erasta Pietrowicza zwrócił jeden z biletów loteryjnych, leżący w bębnie tuż przy szybie. Kartonik ów niczym się nie różnił od pozostałych, a jednak miał w sobie coś szczególnego.
Sprzedawca pokręcił korbką, los się przemieścił, zagubił wśród innych i nagle znów się wynurzył nieco z boku. Fandorin mógłby przysiąc, że to ten sam bilet. On jeden z całej sterty jakby emanował jakąś poświatą.
Erast Pietrowicz skrzywił się i odwrócił. Tego tylko brakowało, żeby się bogacił na dobroczynności.
– Ach, gdyby nie było mi tak żal szylinga – westchnęła panna Palmer. – Złożyłabym datek na rzecz Dobra, a zarazem spróbowałabym szczęścia. Pięćset funtów! Za jednym zamachem rozwiązałoby to wszystkie moje problemy…
– Moim zdaniem czynić dobro, grając na chęci zysku i innych podłych instynktach, to p-profanacja – odrzekł gniewnie Fandorin, jeszcze nie do końca zwalczywszy pokusę. Pięćset funtów jemu także bardzo by się teraz przydało.
– Pozwolę sobie nie zgodzić się z panem, drogi Eraście. – Panna Palmer, która jeszcze w tramwaju spytała, czy może zwracać się do swego rycerza po imieniu, wzięła go pod rękę. – Dobro musi się nauczyć być towarem i zachowywać się zgodnie z prawami rynku. Jeden z największych błędów naszej cywilizacji polega na tym, że wyższość Dobra nad Złem jest dla wszystkich oczywista i nie potrzebuje dowodów. Szatan nie jest nieposłusznym uczniem Boga. Są to dwie jednakowo silne i równoprawne korporacje. Długo już żyję na świecie i doszłam do przekonania, że Dobro przegrywa ze Złem na wszystkich frontach, dlatego że nie potrafi się pokazać – lub, jeśli pan woli, sprzedać. Nikt i nic nie gwarantuje zwycięstwa Boga nad Szatanem i Dobra nad Złem. Liczenie w trudnej sytuacji na boską pomoc to postawa wyjątkowo nieodpowiedzialna i infantylna.
– U nas się mówi: „Módl się do Boga, ale nie siedź z założonymi rękami” – zgodził się Fandorin.
– Naród, który wymyślił taką maksymę – rzekła z aprobatą panna Palmer – ma szanse na wielką przyszłość. Dlaczego bowiem nasz świat jest często taki okropny? Dlaczego jest na nim tak wiele zbrodni? Dlatego, że Zło handluje sobą o wiele lepiej. Człowiek przychodzi na świat i z dwóch stron proponują mu towar do wyboru: możesz być uczciwy albo możesz być oszustem; być wiernym w miłości albo być rozpustnikiem; kierować się w życiu szlachetnością albo podłością. Szatan sprytnie przywabia nabywców, przekonując, że być oszustem i łotrem jest znacznie korzystniej, a rozpustnikiem znacznie przyjemniej. Pora, aby Bóg przestał się chełpić swoją szlachetnością, i nauczył się zasad handlu – jeśli oczywiście nie jest Mu wszystko jedno, co się z nami stanie. Rękojmia zwycięstwa Dobra nad Złem – to mądra reklama, piękne opakowanie i nagrody dla stałych klientów.
Fandorin roześmiał się i pocałował starszą panią w rękę. Panna Palmer coraz bardziej mu się podobała.
– Ch-chodźmy. Już czas.
Wsiedli do wagonu drugiej klasy i czterdzieści minut później znaleźli się w Bath.
* * *
Dom, w którym mieszkała dawna ukochana lorda Berkeleya, stał w zaułku, słabo oświetlonym mętnym blaskiem jedynej gazowej latarni.
Obejrzawszy ślepe ściany sąsiednich domów, panna Palmer zauważyła:
– Na miejscu pana Parsleya nie polegałabym zbytnio na słowach sąsiadów. Geoffrey spokojnie mógł przejść niezauważony, zwłaszcza jeśli to było po ciemku, przed świtem. – Potrząsnęła głową, podniosła wyżej parasolkę (kropił deszczyk) i mężnie ruszyła naprzód, starając się nie poślizgnąć na mokrym bruku. – A zatem do boju!
Jak można było wnosić z samego wyglądu domu, panna Flame nie miała służby i drzwi otworzyła sama.
W progu stanęła wysoka, tęga postać ze źle uczesanymi szpakowatymi włosami i przyjrzała się groźnie nieproszonym gościom. Za nią widać było wąskie, strome schody, wiodące na piętro.
– O co chodzi? – spytała grubym głosem przerażająca osoba.
Zapewne kiedyś panna Flame była ładną, rumianą dziewczyną w typie Fragonarda, z wiekiem jednak powabna pulchność przeszła w korpulentność, a pikantny puszek nad górną wargą zamienił się w coś w rodzaju wąsów. Nietrudno było sobie wyobrazić, jak ta barczysta amazonka spycha biednego pana Parsleya ze schodów swymi potężnymi łapskami. Dziwne, że w ogóle pozwoliła mu wejść na górę.
– A, wiem, wiem! – Panna Flame wzięła się pod boki. – Znowu w sprawie tego starego bałwana Geoffa? Drugi raz mnie nie nabierzecie! „Dwa słowa w cztery oczy w ważnej kwestii, bezpośrednio pani dotyczącej” – tak powiedział stary orangutan z bokobrodami. A figę! Nie dam się wplątać w wasze kłótnie! Wynoście się do wszystkich diabłów! Drugi raz nie będę powtarzać.
Było widać, że słowo tej kobiety idzie w parze z czynem, i Erastowi Pietrowiczowi pozostało tylko jedno: znów, jak w przypadku lamparta, uciec się do energii ki . Nie będzie się wszak bić z przedstawicielką słabej płci.
Popatrzył jej prosto w oczy, starając się skoncentrować we wzroku całą wewnętrzną siłę, zarazem zaś, jako że była to bądź co bądź dama, uśmiechnął się lekko i zastosował perswazję słowną.
– Łaskawa pani, bardzo przepraszamy za wtargnięcie. Ale panna Palmer odbyła długą drogę, zmęczyła się i zmokła. Może pozwoli jej pani nieco odpocząć, zanim odejdziemy?
Może zadziałała tu energia ki , może gospodyni była mniej groźna, niż się wydawało na pierwszy rzut oka, może też był jakiś inny powód, w każdym razie panna Flame, również nie odrywając wzroku od Erasta Pietrowicza, nagle powiedziała:
– No dobra. Możecie na chwilę wejść. Dostaniecie szklaneczkę grogu, ale na nic więcej nie liczcie.
I z łomotem ruszyła pierwsza na górę.
Pannie Palmer wejście zajęło znacznie więcej czasu. Niewykluczone, że starsza pani umyślnie udawała słabość.
– Jak dobrze zrobiłam, biorąc pana ze sobą – szepnęła po drodze. – Kobietom tego pokroju zawsze się podobają bruneci o niebieskich oczach.
Wreszcie wdrapali się na piętro i znaleźli się w małej bawialni. Samej panny Flame tam nie zastali – widocznie poszła po grog, dzięki czemu goście mieli czas się rozejrzeć. Wszystkie ściany były zawieszone starymi afiszami i plakatami, przedstawiającymi pannę Flame w różnych sytuacjach: galopującą na koniu, idącą po linie, wkładającą głowę do paszczy lwa i nawet wylatującą z armaty. Był tam też zły, ale za to bardzo jaskrawy portret olejny – nie tyle w stylu Fragonarda, ile Rubensa. W każdym razie panna Flame została na nim wyobrażona w pozie (i stroju) Bat-szeby. Bujność jej kształtów, jeśli nawet artysta nieco przesadził, była doprawdy imponująca.
Читать дальше