Wszystko układa się bardzo zgrabnie i logicznie, ale on, urzędnik do specjalnych poruczeń przy generale-gubernatorze, strasznie się zbłaźnił. Żeby się tak pomylić co do charakterystyki psychologicznej!
– Sprzątnij ze stołu – powiedział kwaśno Erast Pietrowicz, podpierając głowę rękami. – Nie będę jadł, odechciało mi się. I w ogóle idź sobie. Muszę się zastanowić.
Studium w szkarłacie i fiolecie
– …O tu mi świsnęła kula. Cud, że jeszcze żyję. – Tymi słowy „praktykant” zakończył swoją relację. – Za żadne skarby nie pójdę zaułkiem Olchowskim po ciemku.
Straszliwa historia nikogo nie pozostawiła obojętnym. Kucharka, która słuchała, zatykając sobie ręką usta, przeżegnała się i jęknęła:
– O Jezusie mój kochany, okropieństwo. Łuka Lwowicz aż się wzdrygnął.
– A cóż to za czasy! Dawniej rabusie przynajmniej uczciwie mówili: „Pieniądze albo życie”, ale żeby od razu strzelać? Dokąd ten świat zmierza?
Jego córka, która właśnie rozstawiała sztalugi, znieruchomiała gwałtownie i zawołała:
– Ja bym też za nic nie oddała sakiewki, niechby mnie zabili. Pomierancew, prawdziwy z pana bohater!
– Też mi bohater, dał drapaka jak zając – zareplikował zazdrośnie Landrynow.
Lis-demon Tasieńka lamentował współczująco, a Fiedota Fiedotowicza w tym czasie jeszcze w kantorze nie było. Dopiero co rozpoczęło się urzędowanie.
Jeszcze przez chwilę obecni ze zgrozą omawiali okropne zdarzenie, po czym każdy zajął się swoimi sprawami: kanceliści zaskrzypieli piórami, remingtonista jął przygotowywać swój cud techniki, Musia wyszła do kuchni, a malarka przystąpiła do wykańczania portretu. Jej pędzel migał z oszałamiającą wprawą. Być może „Maurice’a Sieurduca” naprawdę oczekiwała w Paryżu wspaniała kariera.
– Szkoda, że jest pan dzisiaj w surducie – poskarżyła się Mawra. – Chciałam jeszcze namalować bliki na mundurowych guzikach.
Dziś jednak Fandorin absolutnie nie mógł przyjść jako student. Czekała go generalna batalia, a uważał, że nie uchodzi przystępować do niej w przebraniu.
– Panno Mawro – szepnął Erast Pietrowicz bardzo cicho. – Czy pieniądze na podróż dał pani baron? Dobrze zgaduję?
Dziewczyna przytaknęła.
– Przez pamięć o moim narzeczonym.
– Czy oprócz mnie mówiła to pani jeszcze komuś?
Pokręciła głową i położyła palec na ustach, bo Tasieńka już zastrzygł uszami, a i Landrynow zaczął się wiercić na krześle.
No, teraz wszystkie części układanki do siebie pasują, pomyślał Fandorin. Pozostaje tylko czekać.
Czekali wszyscy. Przeczucie jakiegoś ciężkiego, nieuchronnie nadciągającego wydarzenia było wręcz namacalne. Nikt o tym nie mówił, ale wyraźnie się to czuło – w tym, jak krótko omawiano bandycką napaść, w zapadłym nagle milczeniu, w szybkich spojrzeniach, które każdy co chwila rzucał w stronę pustego gabinetu albo drzwi wejściowych.
Kiedy wszedł prezes w towarzystwie kamerdynera, wszyscy ze zdwojoną pilnością pogrążyli się w pracy, a z Siergiejem Leonardowiczem przywitała się tylko Mawra i znów, jak poprzedniego dnia, spłonęła rumieńcem. Teraz było jasne dlaczego – z wdzięczności.
– Dzień dobry – odpowiedział jej von Mack, podchodząc do sztalug.
Ale to nie dziewczyna go interesowała ani tym bardziej sztalugi. Rozpalone bezsennością oczy patrzyły tylko na Fandorina, niespokojnie i pytająco.
Erast Pietrowicz odpowiedział najpierw ledwie dostrzegalnym kiwnięciem, a potem równie krótkim potrząśnięciem głowy. Ta mała pantomima oznaczała: „Tak, wiem wszystko. Nie, nie teraz”.
Baron wszystko świetnie zrozumiał, trudno jednak powiedzieć, czy ta wiadomość go uspokoiła, czy przeciwnie, jeszcze bardziej zdenerwowała.
Zawahawszy się chwilę, wszedł do gabinetu, a za nim udał się Fiedot Fiedotowicz.
Nie minął nawet kwadrans, kiedy na schodach rozległy się ciężkie kroki i pobrzękiwanie – na piętro wchodziła cała grupa ludzi.
Wszyscy w pokoju gwałtownie się wyprostowali, nie udając dłużej, że są skupieni na pracy. Z kuchni wyjrzała Musia. Drzwi otworzyły się szeroko.
Pierwszy wkroczył uroczyście Zosim Prokofjewicz z jakimś papierem w ręku.
Za nim, brzęcząc ostrogami i szablami, weszli komisarz okręgu Basmanna, podpułkownik Lachow, dwaj podoficerowie policji oraz znany w całej Moskwie dziennikarz Steinchen z gazety „Moskiewski Pielgrzym”, której czytanie uważano w dobrym towarzystwie za przejaw złego smaku, co nie przeszkadzało, że bulwarówka sprzedawała się codziennie w stu tysiącach egzemplarzy.
Erast Pietrowicz skrzywił się na widok pismaka skandalisty. Tego Waniuchin absolutnie nie powinien był robić. Teraz, jakkolwiek zakończyłaby się ta historia, narobi to szumu na całe imperium.
– A więc jestem – zagrzmiał petersburżanin. – Pewnie nie mogliście się państwo doczekać? A oto obiecany dokument.
Potrząsnął papierem.
Słysząc hałas, z gabinetu wyjrzał Siergiej Leonardowicz i zrobił się bardzo blady. Zza ramienia prezesa wychylała się głowa kamerdynera.
– Łaskawy panie – zwrócił się śledczy do barona. – Przybywam, aby pana aresztować. Oto nakaz prokuratora.
Von Mack milczał. Waniuchin polecił komisarzowi:
– Czyń pan swoją powinność.
Dziennikarz z zapałem bazgrał w notesie. Erast Pietrowicz wstał i cicho stąpając, ruszył naprzód. Mimochodem zajrzał do notesu i przeczytał: „Na obrzmiałej, naznaczonej zepsuciem twarzy ojcobójcy odbiło się nieopisane przerażenie”.
Komisarz odchrząknął uroczyście i podszedł do prezesa.
– Zgodnie z rozporządzeniem Aktu o aresztowaniach i zatrzymaniach administracyjnych jest pan…
– Chwileczkę, Lachow! – powiedział głośno Fandorin. Wszyscy się obejrzeli.
– Erast Pietrowicz! – zdumiał się podpułkownik, który miał już okazję spotkać się z Fandorinem służbowo.
– Fandorin! – jęknął Steinchen (ten w ogóle wszystkich znał i o wszystkim wiedział). – Ajajaj!
Pozostali po prostu wlepili oczy w zuchwalca, który ośmielił się rozkazywać przedstawicielowi prawa.
– Urzędnik do specjalnych poruczeń przy moskiewskim generale-gubernatorze, Fandorin – przedstawił się Erast Pietrowicz nie tyle Waniuchinowi, ile swym chwilowym kolegom. – Przepraszam za tę konieczną m-maskaradę. Prowadzę niezależne śledztwo na polecenie księcia Władimira Andriejewicza.
Ostatnie słowa były już adresowane do petersburżanina, patrzącego na młodego człowieka wytrzeszczonymi oczami.
– Intryga? Spisek? – krzyknął Zosim Prokofjewicz. – Zamelduję dyrektorowi departamentu! Ministrowi! Sprawę powierzono mnie i nie chcę o niczym słyszeć! Dalej, brać go! Cóż to, ogłuchł pan? – warknął na komisarza, wskazując barona.
Podniesienie głosu na Lachowa, oficera zasłużonego i drażliwego, było wielkim błędem. Podpułkownik spurpurowiał.
– Pana Fandorina znamy, wasza ekscelencjo, i to nie od dziś. A z panem jeszcze nie miałem zaszczytu współpracować.
– Ach, rozumiem. – Waniuchin uśmiechnął się złowieszczo. – Niejedno słyszałem o moskiewskich zwyczajach! Przekupstwo? Jak to dobrze, że wziąłem ze sobą przedstawiciela prasy. Niech pan pisze, redaktorze, niech pan pisze!
Ale przedstawiciel prasy przestał pisać i nawet zamknął notesik. Za nic nie chciał się narazić generałowi-gubernatorowi.
– Ekscelencjo, i pan, i ja jesteśmy wszak przedstawicielami p-prawa, a nie diwami operetkowymi – rzekł Erast Pietrowicz, marszcząc brwi. – Jeśli łaska, przejdźmy do rzeczy. Pan ma jedną wersję wydarzeń, a ja panu przedstawię drugą. Jako doświadczony profesjonalista zorientuje się pan, która jest bardziej przekonująca.
Читать дальше