Ton, jakim zostały powiedziane te słowa, a może wzmianka o profesjonalizmie podziałały na petersburżanina uspokajająco.
– Fandorin? Przypominam sobie mętnie to nazwisko, coś o panu słyszałem – powiedział Zosim Prokofjewicz, wziąwszy się w garść, również w dosłownym sensie: krzyżując ręce na piersi i obejmując się za ramiona. – Cóż, proszę przedstawić swoją wersję. Słuchamy.
– Dz-dziękuję. Od samego początku powziąłem przekonanie, że Siergiej Leonardowicz von Mack jest niewinny. Pan, czcigodny kolego, w swym dochodzeniu kierował się sprawdzoną maksymą „szukaj tego, kto na tym korzysta”. Ja również od tego zacząłem. Założenie, że motywem spadkobiercy była chęć zysku – pragnienie, by jak najszybciej przejąć interes, jest kompletnym nonsensem. Śmierć Leonarda von Macka pozbawiła kompanię gigantycznego kontraktu. Gdyby Siergiej Leonardowicz miał co do ojca zbrodnicze zamiary, powinien był zaczekać dwa, trzy tygodnie do ogłoszenia wyników przetargu. A tak okazuje się, że spadkobierca popełnił straszną zbrodnię na własną szkodę i z korzyścią dla głównego konkurenta – „Towarzystwa Parochodowego”.
– To opinia kupca, a nie detektywa. – Waniuchin nie mógł sobie odmówić złośliwości. – Wobec tego skąd, według pana, wziął się truciciel? Wlazł przez lufcik, po czym zniknął bez śladu? A może w ogóle nie było żadnego morderstwa? Może prezes i sekretarz sami ze sobą skończyli? Czytałem, że takie zwyczaje panują u was w Japonii, nazywa się to „podwójne samobójstwo zakochanych”.
Z tych ostatnich słów można było wnosić, że Waniuchin wcale nie „mętnie sobie przypomina” nazwisko Erasta Pietrowicza, ale że sporo wie o moskiewskim detektywie.
– Morderstwo było – jak gdyby nie dostrzegając ironii, rzekł Fandorin. – I to bardzo sprytnie obmyślone. Tyle że za punkt wyjścia należało przyjąć nie cui prodest , lecz zupełnie inną maksymę.
– I któż, według pana, jest mordercą? – Waniuchin uśmiechnął się ironicznie. – A może pańska wersja ma na celu jedynie wybielenie pana von Macka?
Tu Erast Pietrowicz postanowił się popisać, czego nie najbłahszą przyczyną było to, że czuł na sobie spojrzenie ładnej panny. Rzucił nonszalancko, jak coś zupełnie oczywistego:
– Mordercą jest ten człowiek. – I wskazał na Landrynowa. Przez pokój przebiegło drżące westchnienie, a remingtonista zerwał się, przewracając krzesło.
– Oszalałeś pan? – krzyknął.
– Sam się pan zdradził – odparł Erast Pietrowicz. – Po cóż było oczerniać Siergieja Leonardowicza? Pan Waniuchin, któremu bardzo zależało na potwierdzeniu jego wersji, przyjął pańskie świadectwo na wiarę. A ja dziś rano porozmawiałem sobie z telegrafistami, którzy mieli dyżur szóstego września. Siergiej Leonardowicz ich nie zapamiętał, ale „maluczcy” wszystko świetnie pamiętają. Jak państwu wiadomo, z punktu telegraficznego widać całe schody – i w górę, i w dół. Siergiej Leonardowicz wszedł w palcie, zobaczył ojca przy telegrafie, porozmawiał z nim i odjechał. Na górę nie wchodził. I wówczas zadałem sobie pytanie: dlaczego Landrynow skłamał?
– To ty łżesz, lalusiu! – krzyknął z wściekłością remingtonista. – Wkręcił się tu podstępem, udawał studenta, siedział, pozował, a żaden z niego student! Widzi pani teraz, Mawro Łukiniszno, komu pani uwierzyła!
Sądząc jednak po płonących oczach artystki, utkwionych w Fandorinie, ta wcale nie miała do niego pretensji.
Erast Pietrowicz, lekko odwracając twarz, by widzieć pannę, ale też nie spuszczać z oka remingtonisty zapytał retorycznie:
– Może Landrynow zrobił to z nienawiści? Raczej nie. Ten człowiek nienawidzi całego świata, ale nabrać jakiejś szczególnej antypatii do prezesa po prostu nie zdążył. Siergiej Leonardowicz zajął gabinet szefa zaledwie kilka dni temu. Miałem co prawda drobne podejrzenie, związane z pewnym wyjazdem do Paryża, ale to podejrzenie się rozwiało. – Asesor kolegialny zerknął na Mawrę. – Landrynow o tym nie wiedział, w przeciwnym bowiem razie wczorajsza kula skierowana byłaby nie we mnie, lecz w kogo innego.
– Jaki Paryż? Jaka kula? Czemu pan mówisz zagadkami? – burknął Waniuchin. – Cała ta pańska hipoteza jest zbudowana na piasku. Młody pan jest, kolego, i zafascynowała pana brytyjska „szkoła psychologiczna”. W śledztwie niezbędne są fakty. Skoro nie cui prodest , to co?
– Drugim bardzo częstym motywem zbrodni jest cherchez la femme . Tu mamy do czynienia ze zbrodnią w afekcie. Landrynow jest do szaleństwa zakochany w… pewnej osobie, to widać gołym okiem.
Wszyscy popatrzyli na Mawrę, która spłonęła rumieńcem i spuściła oczy.
Siergiej Leonardowicz, który do tej pory nie odezwał się ani słowem, wykrzyknął:
– Jak pan mógł pomyśleć coś takiego o moim ojcu! Nie znał go pan, to był człowiek głęboko moralny! Zajmowały go jedynie sprawy kompanii!
– W rzeczy samej, nieładnie – skarcił Fandorina petersburżanin. – Nieboszczyk był czcigodnym starcem i nie interesowały go młode kobiety, wszyscy o tym wiedzą.
– Co ma tu do rzeczy cz-czcigodny starzec? – Erast Pietrowicz westchął, zirytowany niedomyślnością słuchaczy. – Landrynow chciał zabić nie prezesa, ale swego szczęśliwego rywala, narzeczonego Mawry Łukiniszny. Baron został zamordowany jedynie dla zatarcia śladów.
– Baron von Mack? Dla zatarcia śladów? – zdębiał Waniuchin. – Z powodu sekretarzyny?!
Również Siergiej Leonardowicz zatrząsł głową.
– Co za dziwaczny pomysł!
Fandorin rozłożył ręce:
– Odwieczny błąd silnych tego świata: że ważni są tylko oni, a „maluczcy” to jedynie statyści, i wszystko, co ich dotyczy, jest maleńkie – namiętności, knowania, niegodziwości. Pan śledczy powiedział niedawno: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. A tu wszystko odbyło się odwrotnie: dla wióra nie pożałowano całego lasu. Ja osobiście żadnego człowieka nie uważam za wiór (za las zresztą również nie), ale plan zbrodniarza był b-bezbłędny. Baron niewątpliwie poczęstuje sekretarza herbatą. Zginą obaj, ale śmierć Sterna pozostanie w cieniu. Nikomu wszak nie przyjdzie do głowy, że celem był nie tytan rosyjskiej industrii, lecz drobny urzędnik. Nieszczęsny sprzątacz zaś zginął w ogóle za nic, przypadkiem. Ale to chyba niezbyt pana zmartwiło? – zwrócił się do Landrynowa i zrobił kilka kroków w stronę kąta, w którym stała maszyna do pisania.
Remingtonista skrzywił się pogardliwie, ale ręka, którą trzymał na oparciu krzesła, wyraźnie drżała. Landrynow schował ją do kieszeni.
– Czekam na dowody – przypomniał Waniuchin. – A pan wciąż prezentuje same psychologizmy.
– Zaraz dojdziemy i do faktów, wasza ekscelencjo. Najpierw jednak kilka słów o hipotezie Siergieja Leonardowicza – jakoby zabójstwa dokonał tajny agent „Towarzystwa Parochodowego”. Ma pan rację jedynie w połowie – zwrócił się asesor kolegialny do von Macka. – Istotnie jest tutaj szpieg z konkurencyjnej kompanii, ale nie zabił pańskiego ojca.
– Kto to jest? – zapytał żywo baron.
Fandorin odparł, nie patrząc na Tasieńkę:
– Powiem to panu jutro. Jeśli on sam się nie zwolni. Wróćmy jednak do zabójstwa. Czy nie wydało się panu dziwne, Zosimie Prokofjewiczu, że milionera otruto specyfikiem za parę kopiejek?
Waniuchin wzruszył ramionami.
– Już o tym mówiłem. Cała rzecz w tym, że arszenik jest łatwo dostępny. Fakt zdobycia cyjanku czy innej „arystokratycznej” trucizny nietrudno wyśledzić, przesłuchując aptekarzy. Ale spróbuj się pan dowiedzieć, ile osób kupowało ostatnio trutkę na szczury. Żaden aptekarz tego nie spamięta.
Читать дальше