Erast Pietrowicz był kiedyś przedstawiony hrabiemu i nawet odbył z nim arcyciekawą rozmowę o praktycznej możliwości nieśmiertelności, ale jakoś nie miał okazji zbliżyć się z nim bardziej, chociaż sam też interesował się Wschodem i zażywał śnieżnych kąpieli – co prawda bardziej prywatnie.
– Panie Fandorin! – zawołał energicznie Chrucki, zwracając się do Erasta Pietrowicza. – Zjawia się pan w samą porę! Już bitą godzinę opowiadam generałowi o pewnym tajemniczym zdarzeniu, ale on mnie nie słucha. – Hrabia znów odwrócił się do oberpolicmajstra, złapał go za guzik z herbem i wykrzyknął zapalczywie: – Mówię panu, łaskawco, to nie jest zwykłe zabójstwo i grabież! Erast Pietrowicz jest człowiekiem przenikliwym, nie to co pan. Niech on nas rozsądzi.
Generał rzucił Fandorinowi męczeńskie spojrzenie, ostrożnie uwolnił pojmany guzik i zadudnił dobrodusznym basem:
– No i cóż w tym tajemniczego, Lwie Aristarchowiczu. Stuknęli siekierą po łbie handlarza starzyzną. Na Suchariewce takie tajemnice zdarzają się prawie codziennie. To jest zwyczajna policyjna historia, poradzi z tym sobie byle cyrkułowy.
– Jaki handlarz starzyzną? – zapytał Erast Pietrowicz. – Ma pan na myśli antykwariusza Priachina? Czytałem o tym w „Komunikatach policyjnych”. Wygląda na rozbój po pijanemu.
– Bez żadnych wątpliwości. – Baranow kiwnął głową. – Sklepik nędzny, doświadczony bandyta by się na coś takiego nie połaszczył. Zabili właściciela, zrabowali jakąś groszową tandetę…
– Doskonale znałem Priachina! – przerwał mu zapalczywie Chrucki. – Często do niego wpadałem. Skupował różne różności od Chińczyków opiumistów i odkładał dla mnie. Po większej części istotnie była to tandeta, ale czasem trafiało się coś ciekawego. No więc, Eraście Pietrowiczu, trzy dni temu był już jeden napad na ten sklepik. Późnym wieczorem, kiedy pozostał tam tylko subiekt. Uderzyli go od tyłu w głowę, ogłuszyli. Przeryli wszystko i wynieśli się, niczego nie zabierając. No i co pan na to?
– Zaiste dziwne – przyznał Fandorin, zauważywszy kątem oka, że mademoiselle Niemczinowa zbliżyła się do rozmawiających na jakieś trzy sążnie i zatrzymała się niezdecydowana.
Przywołując na twarz wyraz niezwykłego przejęcia, radca dworu odwrócił się do hrabiego i zapytał:
– A zatem niczego nie zabrano?
– Priachin mi mówił, że rabusie przewrócili wszystko do góry nogami, a zabrali tylko wielki kolorowy fajansowy wazon, który mógł kosztować najwyżej pięć rubli. A japońskiego netsuke [13] z agatu, rzeczy najcenniejszej, nie tknęli.
– A czy tym razem coś zginęło?
– Rozmawiałem z Nikiforem, subiektem – powiedział Chrucki. – Znowu rozbebeszyli cały sklep, nawet zerwali podłogę, a wzięli tylko parę tanich hongkońskich chust i miedzianą arabską fajkę. Nie, panowie, to nie był napad rabunkowy. Jestem pewien, że mordercy czegoś szukali.
Erast Pietrowicz ze zdziwieniem uniósł brwi.
– Na jakiej podstawie twierdzi pan, że morderca nie był sam?
– Tak uważa policja – odpowiedział za hrabiego Baranow. – W pojedynkę trudno narobić takich szkód. No, chyba że w napadzie jakiejś szczególnej wściekłości. Tego nieszczęsnego antykwariusza wręcz porąbano na kawałki.
– To w istocie dziwna historia. – Z tyłu dały się słyszeć lekkie kroki i szelest gipiurowej sukni, Fandorin więc przysunął się bliżej do generała, jakby chcąc go poinformować o jakimś wydarzeniu wielkiej wagi państwowej. – Jak na napad na skromny sklepik, w dodatku z wyraźnymi śladami przeszukania. Raczej nie wygląda to na zwykły rabunek po pijanemu.
– Tak pan sądzi? – Oberpolicmajster zawsze odnosił się do opinii urzędnika do specjalnych poruczeń z całą powagą, toteż teraz zaproponował: – A może przekazać tę sprawę z cyrkułu do policji śledczej?
– Na razie nie. Jutro zajrzę na miejsce p-przestępstwa i zobaczę, co i jak. Wtedy podejmiemy decyzję. Kto tam jest cyrkułowym? Niebaba?
– Tak, Makar Niebaba. – Generał uśmiechnął się. – Śmieszne nazwisko. Istotnie, do baby wcale nie jest podobny. Pudowe łapska, wszyscy kloszardzi z Suchariewki trzęsą przed nim portkami. Straszny z niego szelma, ale porządku pilnuje dobrze.
Tu spojrzenie jego ekscelencji pobiegło gdzieś za plecy Erasta Pietrowicza, twarz przybrała wyraz udawanego zachwytu, a podkręcone wąsy nastroszyły się z galanterią, z czego można było wywnioskować, że Peggy ruszyła do szturmu.
Fandorin usłyszał lekki stuk, któremu towarzyszyło melodyjne „ach!”. Westchnąwszy z rezygnacją, odwrócił się i podniósł upuszczony wachlarz. Kadryl był nie do uniknięcia.
– O której, mówicie, to się stało? – zapytał Fandorin, kucając i z uwagą oglądając zamek w drzwiach.
– Tak jakoś o dziewiątej albo dziesiątej wieczór – odparł cyrkułowy, znany na całej Suchariewce Makar Niłowicz Niebaba, żylasty, długoręki, o grubo ciosanej ponurej twarzy. – Sklep był już zamknięty, ale gospodarz jeszcze coś tam robił. Pewnikiem obliczał utarg. A tego w sklepie nie było.
Policjant wskazał na „tego” – subiekta Nikifora Klujewa, nerwowego przygarbionego chłopinę około czterdziestki. Głowa subiekta obwiązana była niezbyt czystą szmatką – podczas poprzedniego napadu Klujew otrzymał od nieznanych sprawców porządny cios w ciemię.
– Od tamtego dnia leżałem całkiem bez sił – poskarżył się Klujew. – I do dzisiaj telepie mnie na boki. Dochtór powiedzieli, cud boski, że mi czerep nie pękł na dwoje. Bóg strzegł. A jakbym tu był pozawczoraj, toby i mnie, jak Siłantija Michałycza… – Przeżegnał się i pochwyciwszy surowe spojrzenie cyrkułowego, jął pośpiesznie odwijać szmatę. – O proszę, Makarze Niłyczu, raczy pan spojrzeć. Nie guz, ale prawdziwa gruszka diuszesa.
Klujew pochylił łysą gruzłowatą głowę i zademonstrował dowód przeżytych cierpień. Guz istotnie był imponujący: sinopurpurowy, nabrzmiały, może nie gruszka diuszesa, ale porządna śliwka.
– Między dziewiątą a dziesiątą? – powtórzył radca dworu i zabębnił palcami w drzwi.
Cyrkułowy nachylił się ku niemu i zaszeptał głośno, delikatnie zakrywając usta olbrzymią dłonią, ale i tak zaleciało czosnkiem i okowitą – Erast Pietrowicz lekko zmarszczył nos.
– Sam się zdziwiłem. Taka późna pora, Priachin powinien był już dawno zamknąć drzwi na zasuwę. Sam pan rozumie, wasza wielmożność, to Suchariewka. A śladów włamania nie ma – znaczy, zabity sam otworzył. Może to był ktoś znajomy?
– Zdziwiliście się? – Erast Pietrowicz spojrzał z ukosa na policjanta. – To czemu nie napisaliście tego w raporcie?
– Moja wina…
Twarz Niebaby w jednej chwili przybrała tępy, twardy wyraz, oczy nabrały szczególnego blasku, właściwego jedynie starym policyjnym wygom. Fandorin tylko westchnął: cyrkułowy z Suchariewki nie chciał, żeby po jego terytorium myszkowali panowie z policji śledczej, więc zataił podejrzaną okoliczność. Zwyczajna praktyka.
Urzędnik zwrócił się do subiekta:
– Niech no pan opowie, Klujew, szczegółowo, jak się pan dorobił takiej ozdoby na g-głowie. Kiedy to się stało? Cztery dni temu?
– Opowiem wszystko z najdrobniejszymi detalami – odrzekł z gotowością poszkodowany, wyprostował wąskie ramiona, odkaszlnął i zaczął: – Zapadał wieczór. Srożyła się burza, nieboskłon rozdzierały błyskawice i deszcz lał jak z cebra. Siłantij Michałycz, przyjąwszy krople rzepakowe na hemoroidy i życzywszy mi kojących snów, oddalił się, by zażyć zasłużonego wypoczynku po pracowitym dniu, a ja wychyliłem filiżaneczkę herbaty i przygotowałem się do zamknięcia rzeczonego sklepu. Wyszedłem na ulicę, zaciągniętą mglistą oponą deszczu…
Читать дальше