Próbował nam usługiwać – nalał wina do kieliszków, rozstawił nakrycia, było jednak widać, że nie przywykł do takich zajęć. Wino rozlał, widelec upuścił pod stół, pogniótł serwetki. Nikt nie zaofiarował mu pomocy. Obaj detektywi siedzieli zamyśleni, a my z panem Sibatą byliśmy zbyt głodni, by myśleć o nakrywaniu stołu.
Przepełniała mnie żądza działania. Na samą myśl o nieszczęśnicy uwięzionej w wieży zaczynałem kipieć z gniewu.
Ponieważ obaj detektywi milczeli, przejąłem inicjatywę.
– Najważniejsze pytanie: skąd Lupin dowiedział się o istnieniu skrytki, w której można ukryć bombę. Trzeba wezwać wszystkich służących, którzy pracowali w zamku od czasów pańskiego ojca, i każdego z nich dokładnie przesłuchać.
Gospodarz rozłożył ręce.
– Myślałem o tym. Kucharka gotująca dla służby i jeden z koniuchów przeżyli tu niemal pół wieku. Ale nie sposób zapamiętać wszystkich, którzy zwolnili się w ciągu minionych czterdziestu lat! Przecież to może być człowiek, który pracował w Vau-Garni Bóg wie kiedy…
– I bardzo możliwe, że Lupin poznał sekret od osób trzecich – zauważył Holmes.
Fandorin zaś dodał:
– Nie zapominajmy o m-murarzach i cieślach, których des Essarts senior zatrudnił do wykonania swoich skrytek. Tego rodzaju ciekawostki często się opowiada rodzinie i przyjaciołom – ludzie uwielbiają historyjki o dziwactwach bogaczy.
Wszyscy trzej mieli rację. Przygasiło to mój zapał, ale nie na długo.
– No to niech któryś z nas pojedzie na policję. Pan des Essarts na pewno zna komendanta.
Gospodarz przytaknął, podjąłem więc:
– Trzeba dyskretnie, by nie zaniepokoić Lupina, posadzić przy centralce bystrego inspektora. Kiedy przestępca zadzwoni do pana Bosco, będzie można ustalić, z jakiego aparatu korzystał, i wysłać tam żandarmów. Pamiętasz, Holmesie, jak w taki właśnie sposób polowaliśmy na Szantażystę z Kensington?
– Nie bądź naiwny, Watsonie – odrzekł dość szorstko Holms. – Arsène Lupin nie jest jakimś żałosnym dyletantem. Nie będzie żadnego telefonu. To tylko podstęp, żeby skierować naszą uwagę w inną stronę. Po cóż Lupin miałby dzwonić? Wszystko wyłożył jasno w swoim liście.
Rosjanin kiwnął głową – zgadzał się z opinią Holmesa.
– No dobrze! – nie poddawałem się. – Podejdźmy do sprawy z innej strony. Nie szukajmy dojścia do Lupina. Skoncentrujmy się na poszukiwaniach piekielnej machiny. Mamy kod, a więc skupmy się na nim. I nie zapominajmy, że czas ucieka.
Wszyscy, nie umawiając się, spojrzeli na zegar. Wskazywał pięć po drugiej. Do eksplozji pozostawało dziesięć godzin.
Zapadła cisza, tylko Japończyk zgrzytał nożem, krojąc szynkę.
– Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, sir, zaproponowałbym następujący plan – uprzejmie zwrócił się do Rosjanina Holmes, jak gdyby do tej pory nikt nie powiedział ani słowa. – Znam pańskie metody pracy, a pan, jak rozumiem, zna moje.
Fandorin przytaknął.
– Działajmy zatem oddzielnie – ciągnął mój przyjaciel. – Pan po swojemu i ja po swojemu. Sądzę, że w tym wypadku będzie to bardziej efektywne niż połączenie wysiłków. Zobaczymy, kto pierwszy rozwiąże zagadkę.
– Wspaniale! – ożywił się piękniś. – Sam chciałem to p-panu zaproponować!
Biedak! Chyba na serio zamierzał rywalizować z Sherlockiem Holmesem!
Ostre rysy twarzy Holmesa rozjaśnił uśmiech.
– No cóż, teraz możemy się posilić – oznajmił wesoło, przysuwając sobie półmisek z wieprzowiną. – Watsonie, przyjacielu, nalej mi burgunda.
Des Essarts chyba też był zadowolony, że wszystko tak pomyślnie się ułożyło.
– Po obiedzie zaprowadzę panów do pokoi gościnnych, gdzie będziecie się mogli umyć i, jeśli wola, przebrać. Punktualnie o trzeciej zapraszam tu, do jadalni. Przystąpimy do zwiedzania domu. Może panowie zauważycie coś, co uciekło, to jest umknęło mojej uwadze.
Napięcie nieco opadło.
Zadzwoniły sztućce, do kielichów polało się rubinowe wino.
Byłem już syty i wyjąłem cygaro. Natomiast mój sąsiad, pan Sibata, nadal z apetytem pochłaniał jedzenie.
Energicznie pracując szczękami, odwrócił się do mnie i zapytał:
– Jest pan pomośnikiem i pisazem?
Domyśliwszy się, że oznacza to: „Jest pan pomocnikiem (oczywiście Holmesa) i pisarzem?”, odpowiedziałem twierdząco.
Japończyk uściślił:
– Pise pan o sukcesach swojego masuta?
Musiałem się chwilę zastanowić, zanim odgadłem, że pan Sibata tak wymawia słowo master. Roześmiałem się.
– Tak, piszę. Ale Holmes nie jest moim panem. Jest moim przyjacielem.
Ale nasze stosunki z Holmesem chyba Japończyka nie interesowały. Przysunął się bliżej i patrząc na mnie w skupieniu swymi wąskimi oczkami, zapytał:
– Pan pise i pracą panu pieniądze? Duzo?
Krótka, ale piękna droga
trzech mądrych
(Z zapisków Masahiro Sibaty)
(…) Przejrzałem napisany tekst i uznałem, że jest dobry. Opowieść o przygodach moich i mojego pana w mieście Paryżu i opisy przyrody w rozdziale o podróży koleją udały mi się świetnie. Kiedy zaś czytałem ponownie wzruszającą scenę z przykutą do podłogi żółtowłosą dziewicą, łzy strumieniem płynęły mi z oczu.
Zanim jednak podejmę prawdziwą opowieść o eleganckiej tanka, jaką ułożyłem w zamku Vau-Garni, z poczucia wdzięczności poświęcę kilka słów Watsonowi-sensei, który natchnął mnie, bym chwycił za pędzelek, oraz udzielił mi kilku bezcennych rad dotyczących rzemiosła pisarskiego.
Kiedy usłyszałem, że ten czcigodny mąż zarabia swoimi utworami znacznie więcej pieniędzy niż jego druh swoimi śledztwami, spłynęło na mnie satori. Pojąłem, że mogę robić to samo! Fandorin-dono ani na jotę nie ustępuje rozumem i dzielnością Sherlockowi Holmesowi, wola mojego pana jest silna, a Droga jasna i prosta. Postanowiłem zatem: niech on nadal prowadzi walkę z ziemskimi łotrami, ja będę mu w dalszym ciągu pomagać w miarę swych mizernych sił, ale od dziś zacznę wszystko zapisywać. Wydam cudowną książkę, która rozsławi nas obu na cały świat i przyniesie tyle pieniędzy, że będziemy mogli zaniechać pracy i pozostawić ziemskich łotrów ich własnej karmie.
Ale Watson-sensei powiedział, że dygresje nie powinny być zbyt obszerne, bo czytelnik się znudzi, powracam zatem do rozmowy przy obiedzie, której opisowi poświęciłem poprzedni rozdział.
Poruszony delikatnością mojego pana, który przedstawił mnie zebranym nie jako swego sługę, ale przyjaciela, tak się rozczuliłem, że prawie straciłem apetyt, niemniej przysłuchiwałem się rozmowom bardzo uważnie, szczęściem bowiem toczyły się one po angielsku, a język ten przez lata pobytu w Ameryce opanowałem doskonale.
– Czy to prawda, że wiele pan podróżował po Wschodzie i nawet mieszkał w Tybecie? – zapytał Fandorin-dono haczykowatonosego Holmesa.
– Tak. I poczyniłem tam sporo ważnych odkryć. Najważniejsze polega na tym, że nasza dusza i ciało są o wiele silniejsze, niż sądzą ludzie Zachodu. Trzeba tylko znaleźć w sobie klucz do źródła siły – powiedział angielski detektyw i od razu zrozumiałem, że mam przed sobą człowieka wielkiej mądrości. – O, jakąż książkę mógłbym o tym napisać, gdybym posiadał talent Watsona!
Z przyjemnością słuchałbym go dalej, ale tu wtrącił się pan zamku (pisałem już, że z twarzy jest on dziwnie podobny do ryżowego placka, a głos ma piskliwy jak kot):
– Arsène Lupin też ma własnego pisarza, monsieur Leblanca. Ja bym takich pisarzy powsadzał do więzienia! Jeśli się wie, gdzie ukrywa się zbrodniarz, trzeba zawiadomić policję.
Читать дальше