– Wspaniały egzemplarz salonowego pozytonu – rzekł z miną znawcy Holmes; z lubością powiódł dłonią po lakierowanym wieku, po czym podniósł je i przebiegł palcami po klawiszach. Dźwięk był brzękliwy, rozstrojony, ale akustyka wspaniała – dopiero teraz spostrzegłem, że w pokoju w ogóle nie ma okien.
– Ja nie umiem grać, ale tata był prawdziwym melomanem – wyjaśnił des Essarts. – Zamykał się tu czasem i grał, grał. Pomieszczenie jest całkowicie dźwiękoszczelne, gdyż mamusia cierpiała na migreny. A co, przypuszcza pan, że skrytka może się znajdować tutaj?
Zadawał to pytanie za każdym razem, kiedy któryś z nas gdzieś się zatrzymywał.
Spróbowałem przesunąć instrument, ale był wbudowany w ścianę na amen.
Na ścianie wisiał w złotych ramach sztych, przedstawiający Mefistofelesa z szyderczym uśmiechem na twarzy. Zajrzałem pod obrazek, obmacałem hak, na którym go zawieszono.
Pozostali ruszyli już dalej, tylko pan Sibata malował jakieś znaki na rulonie ryżowego papieru.
– Boję się, ze o cymś zapomnę – wyjaśnił mi.
Za pokojem organowym mieściła się piwnica z winami – jakiż francuski dom mógłby się bez niej obejść?
– Tam też jest wino? – Fandorin wskazał dębowe beczki, ułożone pod ścianą w głębi.
– Są puste. Bosco do nich zaglądał. Uważa pan, że należało je odtoczyć? Ale pokrywa je nietknięta warstwa kurzu!
Obejrzeliśmy dokładnie kotłownię, oświetlając od środka piec centralnego ogrzewania.
Zbadaliśmy kuchnię, w której niegdyś zainstalowany był podnośnik hydrauliczny, przewożący potrawy na górę, do jadalni. Teraz mechanizm („duma taty”) nie działał.
Szliśmy dalej, przez coraz bardziej zapuszczone pomieszczenia.
W jednym zgromadzono zniszczone meble. W drugim – dziwne kukły wzrostu człowieka, z wąsami z pakuł i oczami z guzików. Były wypchane watą, a zamiast nóg miały drewniane podstawki.
Podniosłem jedną – okazała się bardzo lekka.
– To manekiny z garderoby taty. Lubił, żeby surduty i fraki były bez najmniejszych zagnieceń. Przypuszcza pan, że te kukły mogą mieć coś wspólnego z szyfrem?
Kurz wywołał u mnie atak kichania.
– Raczej nie – odpowiedział za mnie Holmes. – No, chodźmy, chodźmy.
Dalej była komórka, gdzie zwalono na stertę klatki i wnyki, a na haczykach wisiało mnóstwo siatek o nieznanym przeznaczeniu.
– To wszystko, co pozostało po zwierzyńcu taty – rzekł ze smutkiem des Essarts. – Już panom opowiadałem. W parku był kiedyś niewielki ogród zoologiczny ze zwierzętami, które tata osobiście schwytał.
Fandorin podniósł z podłogi skomplikowane sidła z cienkich jedwabnych nici, które z łatwością mieściły mu się w dłoni.
– W-wspaniała pułapka na dziki. A ta druga na wilki.
– Zna się pan na sprzęcie łowieckim? – zapytał żywo Holmes.
Ach, jak dobrze znałem tę zazdrosną intonację! Wiedziałem, że mój przyjaciel nie cierpi polowania i wszystkiego, co się z nim wiąże, ale nie mógł znieść nawet myśli o tym, że są dziedziny, w których ktoś orientuje się lepiej od niego. Sądzę, że właśnie w tym należy upatrywać przyczynę jego tak wielostronnej, choć fragmentarycznej erudycji.
– Trochę – odparł Rosjanin. – Kiedyś brałem udział w wyprawie na tygrysy ussuryjskie i nauczyłem się tego i owego od syberyjskich myśliwych.
W oczach Holmesa błysnęła nieskrywana zawiść. Nie zdołałem powstrzymać uśmiechu.
– Myśli pan, że klucza należy szukać tutaj? – Des Essarts obserwował w napięciu, jak palce Fandorina zręcznie przesuwają oczka jedwabnej sieci.
Rosjanin jednak pokręcił głową i ruszyliśmy dalej. Dogonił nas na kolejnym zakręcie – w progu dużego pokoju, niegdyś najwyraźniej urządzonego z przepychem. Na podłodze leżał stary dywan, w kącie zaś dożywała swych lat wytarta otomana.
– Tutaj tata palił opium. – Gospodarz uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem. – W jego czasach nie potępiano tego nałogu. Pamiętacie, panowie – hrabia Monte Christo, piękna Hayde i tak dalej. Proszę spojrzeć, tu jest cała kolekcja fajek.
Zerknąłem na Holmesa, który z zainteresowaniem oglądał szklaną gablotę. Poprosiwszy o pozwolenie, otworzył ją, wziął do ręki perską fajkę z gujańskiego fustiku.
– To do specjalnego gatunku haszyszu, widziałem takie w Kandaharze – mruknął.
– Zna się pan na substancjach narkotycznych? – zapytał z zainteresowaniem Fandorin, z czego wywnioskowałem, że nie czytał mojego Studium w szkarłacie, gdzie wspominam o zgubnym nałogu, od którego mój przyjaciel później z takim trudem się uwolnił.
Des Essarts natomiast wykrzyknął:
– Aha, ten pokój też wydaje się panu podejrzany! Zbadałem go cal po calu, ale niczego nie znalazłem!
Holmes jednak nie odpowiedział i ruszyliśmy dalej.
Nadal zwracałem szczególną uwagę na ściany i sufit, zwłaszcza że w piwnicach był on niski. Muszę dodać, że na schodach i korytarzach ściany były pobielone, toteż co jakiś czas musiałem wycierać palce chusteczką. Niejednokrotnie jednak łowiłem na sobie pełne aprobaty spojrzenie Holmesa, co pobudzało mnie do kontynuowania poszukiwań ze zdwojoną starannością. On sam także od czasu do czasu badał fragmenty ściany przez lupę.
Nasz obchód trwał bardzo długo i, niestety, niczego nie dał. Od powolnego chodzenia rozbolały mnie nogi, a nasz pulchny gospodarz w ogóle był u kresu sił.
Kiedy weszliśmy na parter, okazało się, że krótki zimowy dzień dobiegł końca – za oknami było zupełnie ciemno i des Essarts, przekręcając główny kontakt, zapalił światło w całym domu.
– O Boże, już po szóstej! – jęknął. – Opuszczę was teraz, panowie. Mam nadzieję, że rozwiążecie tę przeklętą szaradę, ale nie mogę ryzykować życia córki. Pojadę do dyrektora banku po pieniądze. Czeka na mnie. Z pewnością w taki wieczór chciałby jak najszybciej znaleźć się w rodzinnym kółku. Proszę robić, co panowie uznacie za stosowne. Wiecie, jak wezwać monsieur Bosca.
* * *
Gdy tylko des Essarts wyjechał, rozdzieliliśmy się z naszymi sojusznikami (albo raczej „rywalami”). Fandorin i Japończyk udali się na górę do swojego pokoju – niewątpliwie po to, by omówić plan działania. Mnie Holmes przytrzymał za rękaw i pozostaliśmy na schodach.
– Ty też pójdziesz na górę, ale trochę później – powiedział mój przyjaciel, oglądając ściany i sufit.
Należy dodać, że także w czasie naszego obchodu wciąż zadzierał głowę do góry – zastanawiałem się nawet, czy nie wypatruje tam skrytki.
– Do roboty, Watsonie. Mamy niecałe sześć godzin. Chociaż myślę, że rozpłaczemy ten węzeł znacznie szybciej.
Po tych słowach doznałem niezmiernej ulgi, jako że nie miałem pojęcia, jak w ogóle zabrać się do rzeczy. Znalezienie skrytki w tym chaotycznym, zawalonym rupieciami domu wydawało mi się absolutnie niemożliwe, w każdym razie w tak krótkim czasie.
Tu muszę opisać pewne bolesne dla mojej miłości własnej wydarzenie, w wyniku którego zostałem na pewien czas wyłączony ze śledztwa.
A oto co się stało:
– Od czego zaczniemy? – wykrzyknąłem. – Rozkazuj, chcę ci się przydać!
– Pamiętasz zeszłoroczną sprawę zaginionego kasjera? – Holmes uśmiechnął się zagadkowo.
– Oczywiście, że pamiętam. Błyskawicznie wykazałeś, że kasjer wcale nie uciekł z kluczami od sejfu, i na dowód sam otworzyłeś ogniotrwałe pomieszczenie, w którym leżały nietknięte pieniądze. Przeprowadziłeś tę skomplikowaną technicznie operację wręcz błyskotliwie, używając mojego fonendoskopu.
Читать дальше