– Dlaczego nikogo nie posłali, żeby mnie dogonił? – zapytał groźnie Odincow. – To jest złamanie prawa, przestępstwo!
– Była narada – wyjaśniła Maniofa. – Starcy uchwalili: każdy ma wolną wolę, stawać między człowiekiem a Bogiem grzech. A ja pobiegłam za wami na nartach, w tajemnicy przed wszystkimi… Ale zamieć była, nie zauważyłam was w nocy i pojechałam dalej. A teraz już się wlokłam z powrotem…
– Dzielna dziewka – pokręcił głową Kryżow. – Nie zlękła się ani ludzi, ani zamieci.
Erast Pietrowicz miał jednak jeszcze jedno wytłumaczenie tej odwagi, co potwierdziły spojrzenia, jakie Maniofa rzucała na Japończyka. On na nią nie patrzył, bo prawdziwemu mężczyźnie nie przystoi demonstrować swoich uczuć – tylko dumnie odwracał głowę.
Nikifor Andronowicz wykrzyknął z bólem:
– „Starcy uchwalili”! Tracimy czas, panowie. Trzeba wyciągnąć tych ciemnych durniów, póki się nie udusili. Powiedz no, moja droga, ile będzie do Maziłowa na nartach przez las?
Ale Maniofa nie słyszała. Podeszła do Japończyka i oblewając się rumieńcem, zaczęła coś do niego mówić.
Na pytanie odpowiedział Odincow, świetnie znający okolice.
– Jakieś dziesięć, dwanaście wiorst. Po miękkim śniegu zajmie to ze trzy godziny. Lepiej już rzeką na saniach.
– Zaprzęgaj, nawracaj! – krzyknął Jewpatjew do stangreta. – Wracamy! Ty ze mną, policjancie. Przydasz się!
Czułe tête-à-tête zakochanych trzeba było przerwać. Erast Pietrowicz dotknął łokcia dziewczyny.
– O której godzinie starosta zamurował się w piwnicy?
– Co? – Maniofa spojrzała na niego zamglonymi, szczęśliwymi oczyma. – Jeszcze pierwszy kur nie zapiał.
A zatem musiało to być przed drugą w nocy, wyliczył sobie Fandorin.
– A p-piwnica jest duża?
Mała. Na dwie beczki z kapustą.
I pokazała rozmiary piwnicy: rozłożyła ręce na boki, a potem lekko przykucnęła.
Erast Pietrowicz skrzywił się i zawołał do Jewpatjewa i Odincowa, już wsiadających do kibitki:
– To tylko strata czasu! Jeżeli chłopi się nie opamiętali i nie wyłamali drzwi, za późno na ratunek. Tam jest mniej więcej dwa i pół m-metra sześciennego powietrza. Jeśli szpary są uszczelnione i pali się czterdzieści świec, trojgu dorosłym ludziom wystarczy na godzinę, półtorej. A minęło z górą siedem… Maniofa, czy starosta nie zostawił listu?
– Zostawił, dla władz. Że nie zgadza się odwrócić od Chrystusa. I do piwnicy zabrał ze sobą jakieś pisanie, modlitwę czy coś.
– Ciągle to samo – Fandorin pokręcił głową, zwracając się do uriadnika. – Jak w Dienisjewie, jak w Raju.
– A jurodiwy Ławrientij u kogo śniadał? – zapytał dziewczynę Odincow.
– Wiadomo, u starosty.
Szeszulin strzelił palcami.
– Patogeneza jest jasna. Nasz pacjent zdążył go poddać obróbce psychologicznej. To dlatego stary był wieczorem taki przybity. Wszyscy dokoła śmieją się i cieszą, a on jak chmura gradowa. Hm, tak, chciałbym jak najszybciej znów się zobaczyć z czcigodnym Ławrientijem. Bardzo mnie interesuje mechanizm sugestii obsesjogennej. Czytałem w niemieckim periodyku psychiatrycznym…
Fandorin, nie słuchając dalej uczonych wywodów, podszedł do Kiriłły. Nikifor Andronowicz, zamierzając wracać do Maziłowa, wysadził bajarkę i przewodniczkę ze swego ekwipażu. Obie klęczały i modliły się – zapewne za świeżo zmarłych.
– W-wybaczcie, matko, że przeszkadzam – odezwał się półgłosem Erast Pietrowicz, przykucając obok. – Ale nocowaliście w ich domu. Jak się zachowywali? Dlaczego w izbie paliło się światło?
– Kiedy ludzie wyszli, wszyscy troje uklękli przed obrazami i zaczęli odmawiać modlitwy – powiedziała Kiriłła smutnym, ale spokojnym głosem. – Modlili się godzinę, drugą, trzecią. Nie wtrącałam się i kazałam Połkaszce siedzieć cicho jak myszka. Raz tylko podeszłam i pokłoniłam się. Co za radość widzieć taką pobożność, mówię. Pozwólcie mi się pomodlić razem z wami. A gospodarz na to: „My sobie, a ty sobie. Odejdź z Bogiem”. Pomyślałam, ja grzeszna, że starosta z dumy nie chce się modlić razem z żebraczką. A on mówił o czym innym: oni już przestępowali na tamtą stronę, szykowali się do przyjęcia wielkiej tajemnicy… – Kiriłła przeżegnała się i dodała z ubolewaniem: – Zawiązałam sobie oczy, żeby lepiej widzieć sercem, a i tak pozostałam ślepa – niczego nie dostrzegłam.
Pewnie gdyby nawet dostrzegła, też nie próbowałaby temu zapobiec, pomyślał Fandorin, przypominając sobie, że zgromadzenie starszych w Maziłowie postanowiło się nie mieszać w stosunki przyszłych samobójców z Bogiem. Co za ludzie mieszkają w tych lasach!
Nie dawały mu spokoju listy, jakie samobójcy zostawiali dla władz. Dwa pierwsze miał przy sobie. Były identyczne słowo w słowo, literka w literkę, napisane tym samym charakterem pisma. Sądząc ze słów Maniofy, maziłowski starosta przed „zakopaniem się” wręczył sąsiadom taki sam list.
Czy to przypadkiem nie dzieło bogomiłowskich skrybów? Kto poza przepisywaczami staroobrzędowcami umie teraz pisać liternictwem z epoki przedpiotrowej?
– Już po dziewiątej – powiedział z troską Erast Pietrowicz, podchodząc do Jewpatjewa i Odincowa. – Ławrientij mocno nas wyprzedził. Musimy się śpieszyć.
Nikifor Andronowicz odwrócił się do pozostałych i krzyknął tubalnie:
– Do Bogomiłowa!
O wstydliwych miejscach
– To jest Bogomiłowo? – zapytał Fandorin, patrząc na smętną kupkę domków: cztery małe chatki, jedna duża i drewniana cerkiewka.
– Bogomiłowa są dwa – wyjaśnił Uljan. – To jest siało. Bo gdzie cerkiew, tam i siało. Tu mieszkają czterej najważniejsi starcy. A prócz tego jest drugie Bogomiłowo, za tym laskiem, półtorej wiorsty stąd. Jest duże, ale nie ma tam cerkwi, więc nazywają je „wieś”.
I opowiedział, jak dziwnie zorganizowane jest życie w osadzie skrybów.
Przepisywanie starych ksiąg to robota nie tylko żmudna, ale i święta. Dopuszcza się do niej tylko najstarszego z rodu, „co wyszedł już z grzesznego wieku”, jak wyjaśnił z uśmieszkiem Odincow.
W Bogomiłowie mieszkają zaledwie cztery „familie” i każda ma na czele swojego dziada. Dziad nie kala rąk zwyczajną robotą, tylko od świtu do zmroku „spisuje”. Synowie, zięciowie i wnuki wyrabiają papier i oprawiają księgi. Baby i dziewki „ucierają” atrament, najzdolniejsze malują na marginesach złotem i cynobrem kwiatki i ornamenty.
Młodsi przynoszą starcom jedzenie, dbają o nich, strzygą, pielęgnują.
– To tutaj mieszka tylko czterech l-ludzi? Czemu wobec tego nie pojechaliśmy do wsi, gdzie jest większość ludności?
– O wszystkim decydują starcy. Będzie tak, jak oni powiedzą.
Sanie wjeżdżały kolejno na pagórek, na którym stały domy.
Nikt nie wyszedł im na spotkanie, nikt nie wyjrzał. Erast Pietrowicz podniósł się zaniepokojony, ale uriadnik go uspokoił:
– Widzi pan dym? Siedzą w chacie, piszą.
Cztery mniejsze chaty miały maleńkie okienka, jak prawie wszędzie na północy, żeby ciepło nie uciekało. Pośrodku jednak stała budowla niezwykłego w tych stronach kształtu, z wielkimi oknami. Tylko tutaj z komina snuła się smuga białego dymu.
– To jest książnica. - Policjant ściągnął wodze, zatrzymując sanie przed gankiem. – Wszyscy są tutaj.
Jewpatjew wszedł na schodki, gestem nakazując innym, żeby zaczekali. Zniknął za drzwiami. I bardzo szybko wyszedł.
– Musimy zaczekać. Starcy nie oderwą się od roboty, póki się nie ściemni. I nie będą rozmawiać. Zapytałem tylko o jurodiwego. Był tutaj, jeszcze z rana. Odpoczął i ruszył w górę rzeki. Sądząc z tego, że dziadki siedzą i spokojnie piszą, nie ma żadnych niepokojów. Zaczekamy do zmierzchu.
Читать дальше