– Dlaczego p-płaczek? – zapytał szybko Fandorin, wkładając szubę.
Na nocleg ulokowano ich, gdzie się dało. Erast Pietrowicz nie miał zamiaru się kłaść, pozostał więc w stajni, przy koniach. Kiriłłę jako honorowego gościa zaprosił starosta. Pozostałych przyjezdnych umieszczono w chłopskich chatach.
– W pustelni dożywają swoich lat wdowy staruszki. Od rana do wieczora się modlą, palą świeczki. Najlepsza publika dla Ławrientija.
– A co jest w Łośmie? – wypytywał, już idąc, Fandorin. Zatrzymał się przy stodole, gwizdnął.
– Tam mieszkają woźnice. Jeżdżą od Archangielska do Jarosławia. Wyjadacze… Ale czego to pan w miejscu ustać nie może? Ja i tak padam z nóg – rozzłościł się uriadnik.
Z góry wychyliła się kulista głowa Masy, zza ucha sterczało mu źdźbło słomy
- Hayaku! Deru zo! [70] – polecił mu Erast Pietrowicz. – A Bogomiłowo?
Japończyk, mrucząc i stękając z niezadowoleniem, lecz ani myśląc się sprzeciwić, zaczął schodzić po drabinie.
– Duża wieś, bogata. Nad samą rzeką. Mieszkają tam skryby. Przepisują stare księgi – kajety z modlitwami, żywoty świętych… Ale gdzie mnie pan ciągnie?
Fandorin popchnął go w stronę stajni.
– Wyprowadź konia i zaprzęgaj. Jedziemy.
Dokąd?
– Do Bogomiłowa. To daleko?
– Rzeką będzie czterdzieści wiorst.
– Tym b-bardziej.
– A skąd pan wie, że on poszedł do Bogomiłowa?
– Staruszek nie da się namówić, żeby się żywcem pogrzebały, nie są właściwym audytorium. To raz – wyjaśnił pośpiesznie Erast Pietrowicz, pomagając zakładać uprząż na konia. – Woźnice też nie dadzą posłuchu propagandzie zakopywania się w grobach. To dwa. A przepisywacze ksiąg to akurat to, czego mu trzeba. Siedzą przez całe życie w jednym miejscu, pogrążeni w dawnych dziejach. No i nie zapominajmy o liście przedśmiertnym. „A waszym nowym prawom podporządkować się nie możemy i wolimy umrzeć za Chrystusa Pana naszego”. Pamiętasz? To trzy. Jedziemy do Bogomiłowa. Szybciej!
* * *
Szybciej jednak się nie udało. Koń Odincowa, który poprzednio szedł pierwszy, torując drogę, sforsował pęciny i nie mógłby uciągnąć trzech pasażerów.
Poszli budzić Kryżowa. Ten początkowo nawet nie chciał ich słuchać, mówił, że w nocy będzie zamieć, więc i tak nie dojadą do Bogomiłowa. W tym samym domu co Kryżow nocował też Jewpatjew ze swoim stangretem. Obudził się i włączył do dyskusji. Oznajmił stanowczo, że jedzie i że trzeba obudzić statystyka – Kochanowski na pewno nie zechce zostać. A i psychiatry nie można pozostawić w Maziłowie, bo się obrazi.
W rezultacie ruszyli od domu do domu, żeby zapytać wszystkich. Kryżow agitował, żeby zaczekać do rana, Jewpatjew przekonywał, że nie ma co się bać zamieci, w najgorszym razie będzie można schronić się w lesie.
Całe to chodzenie zajęło prawie godzinę, w końcu jednak jechać postanowili wszyscy, nawet pop i diakon. Kiriłły i dziewczynki nie chcieli budzić, ale w domu starosty się świeciło, i tak tam jeszcze nie spali, więc Nikifor Andronowicz zajrzał i zapytał.
– Do Bogomiłowa? Pojadę – powiedziała Kiriłła. – Nigdy tam nie byłam, a wieś, jak powiadają, piękna i bogobojna. Połkaszka, bierz węzełek!
Tu nie wytrzymał i Kryżow:
– A niech was wszyscy diabli! Jak ginąć, to razem!
Zginąć, oczywiście nie zginęli, ale do celu również nie dotarli. Lew Sokratowicz miał rację.
Przed świtem, mniej więcej w połowie drogi, nad rzeką rozpętało się istne pandemoniun. Znikło wszystko: niebo, las, brzeg rzeki. Przez śnieżną zawieruchę Fandorin ledwie mógł dostrzec zad konia. Na śpiącym z tyłu pod kożuchem Odincowie w mgnieniu oka wyrosła zaspa.
Nie było nic widać, musieli się więc zatrzymać.
Poprzez wycie wiatru nie wiadomo skąd dobiegł głos Kryżowa:
– W lewo! W lewo! Wszyscy w lewo!
Po lewej stronie, pod stromym urwiskiem, istotnie było dość spokojnie. Sanie jedne za drugimi wynurzyły się ze śnieżnego wiru i stłoczyły półkolem.
– No i co z tego mamy? – krzyknął ze złością Lew Sokratowicz. – Ławrientij pewnie przedarł się przez las, a myśmy utknęli. Od Maziłowa dzieli nas dwadzieścia wiorst z hakiem i prawie tyle samo od Bogomiłowa!
– Czy to niebezpieczne? – zapytał nerwowo doktor Szeszulin, strzepując śnieg z bródki. – Czytałem, że zamieć może trwać nawet dwa i trzy dni…
Jewpatjew wciągnął nosem powietrze.
– Nie, ta nie potrwa tak długo. Jakieś pięć, sześć godzin. Przeczekamy. Pod tym nawisem możemy rozpalić ognisko, tam nie zawiewa. A poza tym możemy się po kolei grzać w mojej kibitce.
No i rzeczywiście jakoś sobie poradzili.
Pół godziny później we wgłębieniu urwiska płonął ogień, wokół którego na świerkowych gałęziach rozsiedli się mężczyźni, przykryci czym kto miał. Kiriłłę i dziewczynkę pozostawili przy piecyku w ciepłym ekwipażu Jewpatjewa.
Dopóki karawana posuwała się korytem rzeki, Fandorin był spięty i skupiony, myślał tylko o tym, by nie przyjechali za późno. Teraz jednak, kiedy i tak nic nie można było zrobić, skłonił swój umysł i ducha, by się odprężyły. Chiński mędrzec przeszło dwa tysiące lat temu powiedział: „Kiedy szlachetny mąż uczynił wszystko, co w jego mocy, zdaje się na los”. Dlatego też Erast Pietrowicz położył się na wznak, przykrył zdjętą z sań derką i spokojnie zasnął ukołysany wyciem zamieci.
Obudził się w szarym świetle świtu. Na krzyk. Krzyczała kobieta.
Zamieć ucichła, i to najwyraźniej niedawno – nad zakolem rzeki unosił się jeszcze drobny biały pył, ale było cicho i spokojnie. Gdyby nie ów zawodzący, płaczliwy glos:
– A, tu jesteście! A ja nie zauważyłam! Przejechałam obok! U-u-u! No co wy? Pomóżcie! U-u-u!
Na zasypanym śniegiem lodzie, biała niczym Królewna Śnieżka, stała na nartach maziłowska piękność Maniofa i szeroko otwierając usta, ni to płakała, ni to wołała o pomoc – zaspany Erast Pietrowicz nie od razu się połapał.
Jego towarzysze wstawali jeden po drugim. Z kibitki Jewpatjewa wyjrzała Połkaszka.
– Co tu robisz, dziewczyno? – krzyknął, zrywając się, Kry żow. – Stało się coś?
Fandorin już wiedział, jaka będzie odpowiedź. I tylko zapytał:
– Kto?
– Starosta – chlipnęła dziewczyna i przykucnąwszy wyciągnęła do tlącego się żaru czerwone ręce. – Z żoną i córką… Koślawej Ksiuszki mi żal, tak pięknie zwierzęta malowała…
Ojciec Wikientij uderzył w lament:
– Bóg im rozum odebrał! Za złą wiarę! Czyż nie mówiłem im wczoraj: „Opamiętajcie się! Przejrzyjcie na oczy!”. Zalepili uszy swoje woskiem i za to spotkała ich kara!
Maniofę ze wszystkich stron zasypano pytaniami:
– Kiedy on zdążył?!
– Odkopaliście?
– Skąd się tu wzięłaś?
Maniofa, zachłystując się łzami, odpowiadała wszystkim jednocześnie:
– Jak tylkoście odjechali, obszedł chaty, żeby się pożegnać. „Nie wspominajcie mnie źle, jeślim kogo pokrzywdził. My się zbawimy i za całą wsią będziemy u Pana orędować. A wy zostańcie, chociaż i wam niedługo tu zostawać. Nadchodzi godzina, nie ma na co czekać”. Prosili ich, błagali, ale oni nic. Weszli do piwnicy, gdzie leży kapusta, zapalili czterdzieści świeczek, drzwi podparli od środka. Chłopy wołali, wołali – ani słowa, słychać tylko, jak modlitwy śpiewają…
– Dlaczego nie powstrzymali ich siłą? – jęknął Kochanowski. – Przecież to wyraźny obłęd!
Читать дальше