– To on, on cię uratował! – zaczęły wołać kobiety. – Jemu dziękuj!
Ale Kiriłła mruknęła obojętnie:
– Wola boska. Skoro Pan pomógł mi wyjść z ognia, znaczy, żem jeszcze potrzebna.
Starcy i mężczyźni stali w milczeniu i patrzyli na pożar. Było jasne, że zboru nie da się już uratować, że spłonie do cna.
Erast Pietrowicz zauważył, że uriadnik pełza na czworakach i grzebie w śniegu. Coś znalazł, podniósł do oczu.
Fandorin podszedł do niego, starając się nie zwracać na siebie uwagi.
– Krzesiwo – rzucił półgłosem Odincow. – I hubka, opalona. Który to z nich?
Wpił się ostrym wzrokiem w wieśniaków.
– Źle szukasz – powiedział Erast Pietrowicz, robiąc krok w bok. – Jaki z ciebie p-policjant?
Rozgarnął śnieg i podniósł ciężki przedmiot, połyskujący mętnie w świetle płomieni.
Był to masywny żelazny krzyż na łańcuchu z rozgiętym jednym ogniwem.
Wściekły czort
Następnego ranka, tak jak planowali, ruszyli dalej.
Straty po nocnym pożarze okazały się niezbyt wielkie. Na szczęście wszystkie bagaże pozostały w saniach i nie ucierpiały od ognia. Spaliło się tylko to i owo z odzieży tych, którzy wyskoczyli na dwór w bieliźnie, ale temu można było zaradzić. Najbardziej poszkodowany był diakon, który stracił skufję [67]i podriasnik [68], a nie miał niczego na zmianę. Kryżow jednakże dał Warnawie zapasowe walonki, Kochanowski sweter, Jewpatjew – krótki kożuszek, głowę zaś pogorzelec okrył zawiązaną na piracką modłę wełnianą chustą i wyglądał w tym stroju wręcz malowniczo.
Ocaloną cudem Kiriłłę zabrali ze sobą – ona też zmierzała w górę rzeki. Jewpatjew z szacunkiem zaprosił bajarkę do swego powozu, a Połkaszkę otulono kocem i posadzono obok woźnicy.
Ruszyli.
Tym razem Fandorin nie uprawiał biegów, wsiadł na sanie Odincowa. Było o czym pomówić.
Kiedy karawana rozciągnęła się na lodzie niczym leniwa stonoga, w ostatnich saniach potoczyła się poważna rozmowa, niezbyt zrozumiała dla niewtajemniczonych.
– No i koniec sprawy – powiedział policjant, gdy zostali sporo w tyle za kibitką Jewpatjewa, która jechała przed nimi.
– Czyżby? – bąknął w zamyśleniu Fandorin.
– A co, nie? Kto podpalił?
– On.
– Dlaczego to zrobił – jasne. Żeby zgładzić nas wszystkich, antychrystów. Żebyśmy nie przymuszali raskolników do spisu. Wio, cholero, ruszaj się! – krzyknął uriadnik na idącego wolno konika. – Słyszał pan, co mówił do dochtora? „Teraz wiem”, powiada. Wiem, jak sobie z wami, gadami, poradzić… To wściekły czort! Chodzi po wsiach, mąci ludziom w głowach.
Odincow popatrzył na rozmówcę i zobaczył, że ten z niepokojem marszczy brwi.
– Coś nie tak?
– Może i tak… Ale nie wszystko tu jest jasne. W jaki sposób jurodiwy znalazł się w Raju przed nami? To raz. Że chciał spalić obcych – to zrozumiałe. Ale Kiriłłę i dziewczynkę za co? To dwa. I wreszcie najważniejsze pytanie: gdzie teraz szukać tego p-prowokatora?
– E-e, Jeraście Pietrowiczu, tu nie ma nad czym łamać sobie głowy. – Policjant uśmiechnął się protekcjonalnie. – Że Ławruszka zdążył przed nami, to nie dziwota. Myśmy jechali rzeką, zakolami, a on poszedł prosto, przez las. Kto zna ścieżki, nie zabłądzi. A że kobiety z dziewuszką nie pożałował – toż on przecie jest jak wściekły pies. Zły, opętany i w dodatku zawistny. Widział pan, jakich drgawek dostał, kiedy wszyscy zaczęli słuchać Kiriłły? Nie mógł tego znieść, skręcał się z zazdrości. A na trzecie pytanie odpowiem tak: trzeba szukać łotra we wsiach w górze rzeki. Na pewno tam uciekł. Będzie się miotać, straszyć, słabe dusze ciągnąć do mogiły. Koniecznie musimy go złapać, póki nie narobił czegoś gorszego. A jak złapiemy – powieziemy go rzeką, żeby wszystkim pokazywać. Patrzcie, durnie łapciaste, jaki szatan was uczył, jakiemu heretykowi dawaliście wiarę.
– A u-uwierzą?
– Złapiemy go na gorącym uczynku, postaramy się o świadków spośród tutejszych – nie wykręcą się… Co ten Kryżow, zaspany cietrzew, ledwie jedzie? Musimy się śpieszyć!
– P-pójdę mu powiedzieć.
Fandorin zeskoczył na lód i pobiegł do przednich sań.
Lew Sokratowicz, poznawszy powód, dla którego należało się śpieszyć, bez słowa świsnął batem i cała procesja ruszyła szybciej: pierwsze sanie (dziś to one holowały Kochanowskiego) pociągnęły za sobą drugie; trzecie, wiozące diakona i Japończyka, początkowo zostały nieco w tyle, ale Warnawa huknął na konia i ten zaczął szybciej przebierać kosmatymi nogami.
– Panie – zawołał Masa. – Barunaba-san opowiada o zonie, bardzo ciekawe.
Kiedy Erast Pietrowicz przysiadł na brzegu sań, Warnawa wyjaśnił z zakłopotaniem:
– Tęsknię za małżonką moją, diakonową. Pobraliśmy się w zeszłym roku w Niedzielę Przewodnią.
– Piękna – oznajmił z aprobatą Masa i pokazał rękami. – O taka. Twaz okrągra. Wsystko okrągre.
Diakon, zalewając się purpurowym rumieńcem, potwierdził:
– Niezwykłej urody osoba.
– Cóż, moje g-gratulacje.
Erast Pietrowicz znowu zeskoczył na śnieg, obejrzał się i spostrzegł, że podczas jego rozmowy z Kryżowem w rozmieszczeniu pasażerów ekwipażu Jewpatjewa zaszły pewne zmiany. Obok woźnicy siedział teraz Nikifor Andronowicz w rozpiętym futrze.
– Wsadziłem do środka małą, żeby się ogrzała – krzyknął. – Zechce pan zajrzeć, jak się tam ma?
– Ś-świetnie – zameldował Fandorin, stanąwszy na płozie i zajrzawszy przez okienko.
Kiedy wokół nie było obcych, Kiriłła niezbyt surowo przestrzegała wobec swojej przewodniczki „próby poniżenia”. Połkaszka siedziała co prawda na podłodze, ale głowę oparła na kolanach bajarki, a ta rozczesywała jej grzebieniem włosy i cicho nuciła – chyba kołysankę.
…Na pościeli miękkiej,
Jedwabnym posłaniu
Spać będziesz, nie wstawać
Do szóstego dnia…
Dziewczynka miała rozchylone usta, zamknięte oczy – spała, a i sam Fandorin poczuł senność, słuchając cichego, pieszczotliwego głosu, powolnej melodii, szeleszczących słów.
Ale tu Kiriłła przestała śpiewać i zwróciła głowę ku oknu.
– Kto tu?
– Kuzniecow, Erast Pietrowicz – odpowiedział przez szybę. – Co to znaczy „do szóstego dnia”?
Wcale nie zdziwiona, odrzekła spokojnie:
– W starych księgach stoi: dusze sprawiedliwych powstaną z martwych na szósty dzień od końca świata.
– A zatem wy też się obawiacie rychłego k-końca świata?
– Czemu miałabym się go obawiać? – spytała jakby ze zdziwieniem Kiriłła. Mówiła nie po stierżeniecku, ale całkiem po miejsku, wprawdzie z gwarowymi naleciałościami, ale ładnie. – I wy się nie bójcie. Wiary jesteście nie nikonowskiej, serce macie niezepsute – słychać po głosie. Sąd Ostateczny jest straszny dla grzeszników, którzy duszy swojej nie ustrzegli. A wyście Panu mili, On was przyjmie jako syna ukochanego, do dom powracającego.
Coś niesamowitego: kiedy o końcu świata mówił opętany Ławrientij, brzmiało to groźnie, beznadziejnie, a w ustach Kiriłły nawet słowa o Sądzie Ostatecznym były kojące i marzycielskie.
Erast Pietrowicz chciał ją wypytać, skąd przybyła i dlaczego nie mówi tutejszą gwarą, ale tu zaszło coś nieoczekiwanego.
– Ehe-hej! Ej! Stójcie-e-e! – dobiegło skądś z boku. – Stój-cie-e-e!
Na wysokim brzegu wymachiwał rękami chłop na nartach. Odepchnął się nogą, zgrabnie zjechał na ukos po urwisku i ruszył w stronę karawany.
Читать дальше