Erast Pietrowicz nie pojechał do cerkwi, bo stawianie świeczek uważał za przesąd, a poza tym nie sądził, by już zasłużył sobie na odpoczynek. Obowiązek nakazywał mu odwiedzić generała-gubernatora, któremu na skutek rozmaitych okoliczności od czterech dni nie składał
raportu. Należało przedstawić szczegółowe sprawozdanie o stanie pościgu i dochodzenia.
W rezydencji jego jaśniewielmożności nie mógł się pojawić w płaszczu uwalanym śniegiem, z naderwanym kołnierzem i w pomiętym cylindrze, dlatego musiał zajechać do domu, ale nie na dłużej niż pół
godziny.
Kwadrans po dwunastej Fandorin, w świeżym surducie i nienagannej koszuli z krawatem derby, już wchodził do sekretariatu jego ekscelencji.
W wielkim pomieszczeniu oprócz sekretarza księcia nie było nikogo i radca stanu według starego zwyczaju miał zamiar wejść bez zameldowania, ale Innokientij Andriejewicz delikatnie chrząknął i uprzedził:
- Eraście Pietrowiczu, u jego jaśniewielmożności jest gość, dama.
Fandorin pochylił się nad stołem i napisał na karteczce: Władimirze Andriejewiczu, jestem gotowy złożyć meldunek o dzisiejszej operacji i wszystkich poprzedzających ją zdarzeniach.
E.F.
- Proszę p-pilnie przekazać - powiedział do urzędnika w okularach, który z ukłonem przyjął notatkę i zniknął w drzwiach gabinetu.
Fandorin stanął tuż pod drzwiami, pewny, że natychmiast zostanie wpuszczony, jednak sekretarz, wyłoniwszy się z powrotem, niczego mu nie powiedział, tylko zajął swoje miejsce.
- Władimir Andriejewicz przeczytał? - spytał z niezadowoleniem radca stanu.
- Tego to nie wiem, ale szepnąłem jego jaśniewielmożności, że notatka jest od pana.
Erast Pietrowicz skinął głową, niecierpliwie przespacerował się po miękkim chodniku - raz, drugi. Drzwi pozostawały zamknięte.
- Kto tam jest u niego? - nie wytrzymał Fandorin.
- Jakaś dama. Młoda i bardzo piękna. - Innokientij Andriejewicz, który, jak się zdawało, był sam zaintrygowany, skwapliwie odłożył pióro -
Nazwiska nie znam, weszła bez meldowania. Froł Grigorjewicz ją przyprowadził.
- A więc Wiediszczew też tam jest?
Sekretarz nie musiał odpowiadać, ponieważ drzwi cicho skrzypnęły i do sekretariatu wszedł sam Wiediszczew.
- Frole Grigorjewiczu, mam pilną sprawę do jego jaśnie wielmożności, n-nadzwyczajnej wagi! - z rozdrażnieniem rzekł Fandorin, ale książęcy kamerdyner zachował się w sposób zagadkowy: przyłożył palec do ust, a potem tym samym palcem nakazał Erastowi Pietrowiczowi, by poszedł za nim, i żwawo przestawiając na wpół zgięte nogi w wojłokowych półwalonkach, przemierzył korytarz.
Radca stanu wzruszył ramionami i podążył za staruszkiem, myśląc: Możliwe, że już nie tak bezsensowne są lamenty petersburżan, utrzymujących, że moskiewski władca zaczyna w piętkę gonić ze starości.
Wiediszczew otworzył kolejno pięcioro odrzwi, kilkakrotnie skręcił to w prawo, to w lewo, aby w końcu wprowadzić gościa w wąski korytarzyk, który, jak było Fandorinowi wiadomo, łączył gabinet generała-gubernatora z prywatnymi apartamentami.
Tutaj Froł Grigorjewicz zatrzymał się, znowu przyłożył palec do ust i lekko pchnął malutkie drzwiczki. Te uchyliły się bezgłośnie i okazało się, że przez szczelinę doskonale widać wszystko, co się dzieje w gabinecie.
Erast Pietrowicz zobaczył Dołgorukiego, siedzącego do niego plecami, a przed nim, w zadziwiająco bliskiej odległości, jakąś damę czy panienkę. Prawdę mówiąc, trudno tu było mówić o jakimkolwiek dystansie -
twarz gościa spoczywała bowiem na piersi jego jaśniewielmożności, zza ramienia ze złotym epoletem widać było ledwie czubek główki. Ciszę naruszał tylko płacz, któremu towarzyszyło żałosne siąkanie nosem.
Fandorin ze zdumieniem obejrzał się na kamerdynera, a ten nagle pozwolił sobie na dziwaczny żarcik - mrugnął do radcy stanu pomarszczoną powieką. Doszczętnie zbity z tropu Erast Pietrowicz znowu zajrzał przez szparę. Zobaczył, jak książę podnosi rękę i delikatnie gładzi płaczącą po czarnych włosach.
- No, no, gołąbeczko, wystarczy - przemówił łaskawie jego ekscelencja. - Dobrze, że przyszłaś do staruszka, że ulżyłaś swoim strapieniom. I że sobie popłakałaś, też dobrze. A o nim tak ci powiem.
Wyrzuć go ze swego serca. To nie para dla ciebie. I dla nikogo. Ty jesteś dziewczęciem bezpośrednim, z temperamentem, nie zechcesz żyć połowicznie.
A on, choć go kocham, jest jakiś martwy, jakby szronem pokryty. Czy też popiołem obsypany. Nie odgrzejesz ty go, nie ożywisz. Już niejedna próbowała. Posłuchaj mojej rady, nie trać na niego swej duszy. Znajdź
sobie kogoś innego, młodego, prostolinijnego, pogodnego. Z takim zaznasz więcej szczęścia, uwierz staremu człowiekowi.
Erast Pietrowicz słuchał przemowy księcia i jego równe brwi coraz bardziej marszczyły się z niedowierzaniem.
- Nie chcę żadnego pogodnego - zduszonym od łez, ale w pełni rozpoznawalnym głosem zajęczał czarnowłosy gość. - Nic pan nie rozumie, on jest żywszy od wszystkich, których znam. Tylko boję się, że on nie umie kochać. I jeszcze cały czas boję się też, że go zabiją...
Dłużej Fandorin nie chciał podsłuchiwać.
- Po co pan mnie tutaj przyprowadził? - wysyczał wściekle do Froła Grigorjewicza i szybko wyszedł z korytarza.
Wróciwszy do sekretariatu, radca stanu, naciskając na pióro z taką siłą, że aż bryzgał atrament, napisał do generała-gubernatora nową notatkę, całkowicie różniącą się od poprzedniej i tonem, i treścią. Ale przekazać jej sekretarzowi nie zdążył - białe drzwi się rozwarły i rozległ się głos Władimira Andriejewicza.
- No, idź, idź z Bogiem. I nie zapomnij mojej rady.
- Dzień dobry, Esfiro Awiessałomowno - ukłonił się radca stanu wychodzącej z gabinetu piękności.
Ta zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem. Nawet nie można było sobie wyobrazić, że ta wyniosła osoba dopiero co szlochała i pociągała nosem jak pensjonarka, której odmówiono lodów. Co najwyżej jej oczy, jeszcze wilgotne od łez, błyszczały jaskrawiej niż zazwyczaj. Nic zaszczyciwszy Erasta Pietrowicza odpowiedzią, królowa Saby oddaliła się.
- Ech - westchnął Władimir Andriejewicz, patrząc za nią. - Gdyby nie moje sześćdziesiąt pięć... Niech pan wchodzi, łaskawco. Proszę wybaczyć, że musiał pan czekać.
Zgodnie z niepisaną umową nie rozmawiali o niedawnym gościu, tylko od razu przeszli do spraw służbowych.
- Okoliczności były takie, że nie mogłem zjawić się u waszej jaśniewielmożności z r-raportem wcześniej - zaczął Fandorin oficjalnym tonem.
Ale generał-gubernator wziął go za łokieć, usadził w fotelu naprzeciw siebie i miło, dobrodusznie powiedział:
- Wszystko wiem. Froł ma wielu życzliwych znajomych i w ochranie, i w innych miejscach. Raporty o pańskich przygodach otrzymywałem regularnie. I o dzisiejszej batalii zostałem szczegółowo poinformowany przez asesora kolegialnego Mylnikowa. To dobry człowiek, ten Jewstratij Pawłowicz. Bardzo chce zająć miejsce zwolnione przez Burlajewa. No cóż, można w ministerstwie szepnąć słówko. Ja już depeszę o dzisiejszych bohaterskich wyczynach wysłałem do jego cesarskiej mości - wcześniej niż wasze książątko. Przecież tutaj najważniejsze, kto pierwszy zamelduje.
Pańskie bohaterstwo opisałem w najżywszych barwach.
- Najpokorniej za to dz-dziękuję - trochę nieprzytomnie odparł
Erast Pietrowicz - jednak chwalić się za bardzo nie ma czym. Główny p-przestępca zbiegł.
- Jeden zbiegł, a sześciu zostało unieszkodliwionych. To wielki sukces, gołąbeczku. Policja dawno takiego nie odniosła. I do zwycięstwa doszło w Moskwie, choć nie bez pomocy ze stolicy. Z mojej depeszy najjaśniejszy pan wywnioskuje, że sześciu terrorystów, którzy zostali zastrzeleni - to nasza, moskiewska zasługa; a to, że siódmy uciekł - to błąd Pożarskiego. Ja depesze umiem pisać. W końcu już pół wieku żegluję po morzach atramentu. Ale to nic, pan Bóg jest miłosierny. Może i zrozumieją tam - pomarszczony palec księcia wskazał na sufit, adresując ostatnią uwagę ni to do cesarza, ni to bezpośrednio do Boga - że jeszcze za wcześnie wyrzucać Dołgorukiego na śmietnik. Przecenili się! I w sprawie pisma o pański awans na oberpolicmajstra, które tam ugrzęzło, też wspomniałem w depeszy. Zobaczymy, czyja karta weźmie...
Читать дальше