Статский советник
Erast Fandorin 2
Przełożył Zbigniew Landowski
Okna po lewej stronie były ślepe, przesłonięte wielkimi bielmami lodowej pokrywy i mokrego śniegu. Wiatr ciskał lepkie, miękkie płatki w żałośnie brzęczące szyby, rozhuśtywał ciężkie ciało wagonu, ciągle nie tracąc nadziei, że uda mu się zepchnąć pociąg ze śliskich szyn i potoczyć jego czarny skład po szerokiej, białej równinie - przez zamarzniętą rzeczkę, martwe pola, prosto ku dalekiemu lasowi, smętnie ciemniejącemu na styku ziemi i nieba.
Cały ten żałobny pejzaż można było zobaczyć przez okna po prawej stronie wagonu, wzorcowo czyste, tyle że po co go oglądać? Same śniegi, zbójeckie wycie wiatru, mętne, nisko wiszące chmury - mgła, chłód i śmierć.
Za to wewnątrz, w ministerialnej salonce, panował komfort: przytulny mrok lekko rozpraszało światło, przebijające się przez niebieskawy jedwabny abażur lampy; słychać było potrzaskiwanie drew w piecu z drzwiczkami z brązu i rytmiczne pobrzękiwanie łyżeczki o brzeg szklanki. Niewielki, lecz luksusowo wyposażony gabinet - ze stołem konferencyjnym, skórzanymi fotelami i mapą cesarstwa na ścianie - niósł
się z prędkością pięćdziesięciu wiorst na godzinę poprzez śnieżycę, martwy świat i nienasycony zimowy świt.
W jednym z foteli, nakryty aż po sam podbródek szkockim pledem, drzemał staruszek o władczej, odważnej twarzy. Nawet podczas snu jego siwe brwi były surowo ściągnięte, w kącikach okrutnych ust utworzyła się bolesna fałda, a pomarszczone powieki od czasu do czasu nerwowo drżały.
Rozkołysany krąg światła lampy wyłonił z półmroku silną rękę, leżącą na oparciu fotela ze szlachetnego drewna, błysnął w diamentowym pierścieniu na palcu serdecznym.
Na stole, pod samym abażurem, leżała sterta gazet zwieńczona
„Wolą Narodu” z Zurychu, zupełnie świeżą, przedwczorajszą. Widać było artykuł, grubo obwiedziony czerwonym ołówkiem.
Kata skrywają przed zemstą
Dysponujemy informacją z pewnego i wiarygodnego źródła, że generał-adiutant Chrapow, w ubiegły czwartek zdymisjonowany ze stanowiska zastępcy ministra spraw wewnętrznych i dowódcy Samodzielnego Korpusu Żandarmerii, w najbliższym czasie zostanie mianowany generałem-gubernatorem Syberii i bezzwłocznie uda się na nowe miejsce urzędowania.
Przyczyny tej nominacji są oczywiste. Car próbuje uchronić Chrapowa przed zemstą ludu, przenosząc swojego psa łańcuchowego, na jakiś czas, w odległy od stolicy rejon. Jednak wyrok, ferowany przez naszą partię na krwawego satrapę, jest nieodwołalny. Chrapow, wydając okrutny rozkaz wychłostania więźnia politycznego, Pauliny Iwancowej, sam siebie postawił pod pręgierz opinii publicznej. Nie może pozostać wśród żywych.
Dwukrotnie udało się katu umknąć przed karą z rąk mścicieli, ale wyrok i tak zostanie wykonany.
Z tego samego źródła dotarła do nas wieść, że już przyrzeczono mu tekę ministra spraw wewnętrznych. Nominacja na Syberii jest tylko tymczasowym środkiem, mającym usunąć Chrapowa spod karzącego miecza gniewu narodu.
Kaci cara spodziewają się znaleźć i zniszczyć naszą Grupę Bojową, której powierzono wykonanie wyroku na inkwizytorze. Gdy niebezpieczeństwo minie, Chrapow triumfalnie powróci do Petersburga i zostanie wszechwładnym faworytem.
Tak się stać nie może! Śmierć naszych towarzyszy domaga się pomsty.
Iwancowa, nie mogąc znieść hańby, powiesiła się w karcerze. Miała dopiero siedemnaście lat.
Dwudziestotrzyletnia kursistka Skokowa, która strzelała do satrapy i chybiła, zginęła na szubienicy.
Nasz towarzysz z Grupy Bojowej, którego nazwiska nie zdradzimy, poniósł śmierć od odłamków własnej bomby. Jednak Chrapow kolejny raz ocalał.
Ale to nic, ekscelencjo - jakkolwiek by się Cygan wykręcał, i tak szubienicy nie uniknie. Nasza Grupa Bojowa znajdzie ekscelencję i na Syberii.
Szczęśliwej podróży!
Parowóz donośnie zaryczał, najpierw przeciągle, potem krótkimi gwizdkami: Uuu! U! U! U!
Usta śpiącego niespokojnie zadrgały, wyrwał się z nich głuchy jęk. Oczy otworzyły się, bezwiednie spojrzały w lewo - na okna ubielone, w prawo - na czarne, aż wzrok się wyostrzył, stał się przytomny, kłujący.
Surowy starzec odsunął pled (spod którego ukazała się aksamitna marynarka, biała koszula, czarny krawat), poruszył suchymi wargami i chwycił dzwoneczek.
Drzwi, które wiodły z gabinetu do poczekalni, otwarły się po sekundzie.
Poprawiając rapcie, wbiegł młody podpułkownik w niebieskim mundurze żandarmerii z białymi akselbantami.
- Dzień dobry, wasza ekscelencjo!
- Minęliśmy Twer? - niskim głosem zapytał generał, nie odpowiadając na powitanie.
- Tak jest, Iwanie Fiodorowiczu. Zbliżamy się do Klina.
- Jak to do Klina? - rozsierdził się. - Już? Dlaczego wcześniej mnie nie rozbudzono? Zaspało się?
Oficer potarł zmięty policzek.
- W żadnym razie. Widziałem, że pan zasnął. Pomyślałem: niech Iwan Fiodorowicz choć trochę sobie pośpi. Nic się nie stanie, zdąży i umyć się, i ubrać, a nawet herbatkę wypić. Do Moskwy jeszcze cała godzina.
Pociąg zwolnił bieg, przygotowując się do hamowania. Za oknami mignęły światła, można było dostrzec rzadko rozstawione latarnie, zaśnieżone dachy.
Generał ziewnął.
- Niech tak będzie, każ nastawić samowar. Coś nie mogę się całkiem rozbudzić.
Żandarm zasalutował i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
W poczekalni paliło się jaskrawe światło, pachniało likierem i dymem cygar. Przy biurku, podpierając głowę, siedział jeszcze jeden oficer - płowowłosy, o różowej twarzy, z jasnymi brwiami i świńskimi rzęsami.
Przeciągnął się, strzelił stawami.
- No, co tam? - spytał podpułkownika.
- Ekscelencja zechciał herbaty. Wydam polecenie.
- Aa - przeciągle jęknął albinos i spojrzał w okno. - Co to, Klin? Siadaj, Michel. Sam zamówię samowar. Wyjdę, nogi rozprostuję. Przy okazji się rozejrzę, bo czort nie śpi.
Wstał, obciągnął mundur i podzwaniając ostrogami, wszedł do trzeciego pomieszczenia luksusowego wagonu. Tutaj już wszystko było standardowe: krzesła wzdłuż ścian, wieszaki na wierzchnią odzież, w rogu stolik z naczyniami i samowarem. Dwóch mocno zbudowanych mężczyzn w jednakowych trzyczęściowych garniturach z kamlotu i z jednakowo podkręconymi wąsami (różniły się tylko kolorem - u jednego były piaskowe, a u drugiego rude) siedziało bez ruchu naprzeciw siebie. Dwaj inni spali na zsuniętych krzesłach.
Ci, którzy siedzieli, na widok jasnowłosego gwałtownie powstali, ale oficer przyłożył palec do ust - niech sobie śpią - wskazał na samowar i szeptem powiedział:
- Herbatę dla jego ekscelencji. Uff, duszno. Wyjdę zaczerpnąć powietrza.
W przedsionku dwóch żandarmów z karabinami wyprostowało się jak świece. Przedsionek był nieogrzewany i wartownicy mieli na sobie szynele, czapki i baszłyki.
- Kiedy się zmienicie? - spytał oficer, naciągając białe rękawiczki, zapatrzony w zbliżający się powoli peron.
- Dopiero co objęliśmy wartę, wasza wysokość! - szczeknął starszy stopniem. - Teraz zostaniemy już do samej Moskwy.
- No, no.
Albinos popchnął ciężkie drzwi i w wagonie zapachniało świeżym wiatrem, mokrym śniegiem, mazutem.
Читать дальше