- Ósma godzina, a ledwie poszarzało - westchnął oficer jakby do siebie i zstąpił na schodek.
Pociąg jeszcze się nie zatrzymał, jeszcze skrzypiał i zgrzytał
hamulcami, a po peronie do salonki już żwawo podążało dwóch mężczyzn: jeden niski, z latarnią, drugi wysoki, szczupły, w cylindrze i szerokim, fircykowatym makintoszu.
- To ten, specjalny! - krzyknął pierwszy, sądząc z furażki zawiadowca stacji, i obrócił się ku elegantowi.
Ten zatrzymał się przy otwartych drzwiach i przytrzymując ręką cylinder, spytał oficera:
- Pan Modzelewski? Oficer przyboczny jego e-ekscelencji?
W odróżnieniu od kolejarza jąkała nie krzyczał, ale jego spokojny, dźwięczny głos bez trudu zagłuszył wycie śnieżycy.
- Nie, jestem naczelnikiem ochrony - odpowiedział jasnowłosy, próbując się przyjrzeć twarzy strojnisia.
Twarz była godna uwagi: smukła, surowa, ze starannie przystrzyżonymi czarnymi wąsikami, na czole można było dostrzec wyraźną pionową zmarszczkę.
- Mhm, sztabsrotmistrz von S-seidlitz, świetnie. - Nieznajomy światowiec, zaspokoiwszy ciekawość, skinął głową i czym prędzej sam się przedstawił. - Fandorin, urzędnik do specjalnych poruczeń przy jego jaśniewielmożności generale-gubernatorze m-moskiewskim. Sądzę, że już o mnie wiecie.
- Tak, wielmożny panie radco stanu, otrzymaliśmy szyfrogram, że w Moskwie za bezpieczeństwo Iwana Fiodorowicza pan będzie odpowiadał, ale sądziłem, że spotkamy się dopiero na dworcu. Zechce pan wejść, proszę, bo zasypie przedsionek.
Elegancik skinął na pożegnanie zawiadowcy, lekko wbiegł na strome schodki i zatrzasnął za sobą drzwi. Od razu stało się cicho i można było nie przekrzykiwać wichury.
- Już znajdujecie się na t-terytorium g-guberni moskiewskiej -
wyjaśnił urzędnik, zdejmując cylinder i strząsając z niego śnieg. Okazało się, że ma czarne włosy, a skronie, mimo jego młodego wieku, są całkowicie siwe.
- Tutaj zaczyna się, jeśli można tak powiedzieć, moja jurysdykcja. Postoimy w Klinie co najmniej ze dwie godziny - przed nami oczyszczają zasypany tor. Zdążymy wszystko uzgodnić i podzielić obowiązki. Ale n-najpierw muszę się p-przedstawić jego ekscelencji oraz przekazać mu pilną wiadomość. Gdzie można się rozebrać?
- Prosimy na odwach, tam są wieszaki.
Von Seidlitz zaprowadził urzędnika najpierw do pierwszego pomieszczenia, gdzie dyżurowali ochroniarze w cywilu, a następnie, gdy Fandorin zdjął deszczowiec i rzucił na krzesło przemoknięty cylinder - do drugiego.
- Michel, to wielmożny radca stanu Fandorin - wyjaśnił naczelnik ochrony podpułkownikowi. - Ten sam. Z pilną wiadomością dla Iwana Fiodorowicza.
Michel wstał.
- Oficer przyboczny jego ekscelencji, Modzelewski. Czy mógłbym zobaczyć pańskie dokumenty?
- O-oczywiście. - Urzędnik wyjął z kieszeni złożony papier, podał
adiutantowi.
- To pan Fandorin - potwierdził naczelnik ochrony. - W
szyfrogramie był jego rysopis, doskonale go zapamiętałem.
Modzelewski uważnie przyjrzał się pieczęci i fotografii, zwrócił
dokument właścicielowi.
- Wszystko w porządku, panie radco stanu. Natychmiast zamelduję.
Chwilę później urzędnik został wpuszczony do królestwa miękkich dywanów, błękitnego światła i mebli ze szlachetnych gatunków drewna.
Wszedł, skłonił się w milczeniu.
- Witam, panie Fandorin - dobrodusznie zatrajkotał generał, który zdążył zmienić aksamitną marynarkę na wojskowy surdut. - Erast Pietrowicz, czyż nie tak?
- T-tak jest, wasza ekscelencjo.
- Zdecydował się pan przywitać podopiecznego już na dalekich rubieżach? Pochwalam za gorliwość, chociaż uważam cały ten rwetes za zupełnie niepotrzebny. Po pierwsze, mój wyjazd z Sankt Petersburga był
ściśle tajny; po drugie, panów rewolucjonistów zupełnie się nie boję; a po trzecie, wszystko jest i tak w rękach Boga. Skoro do tej pory Bóg chronił Chrapowa, widocznie stary wojak jest mu jeszcze potrzebny. - I generał, którym był najpewniej sam Chrapow, pobożnie się przeżegnał.
- Mam dla waszej e-ekscelencji nadzwyczaj pilną i n-nadzwyczaj t-tajną wiadomość - rzekł beznamiętnie radca stanu, spojrzawszy na oficera.
- Proszę wybaczyć, p-podpułkowniku, ale taką o-otrzymałem instrukcję.
- Wyjdź, Misza - uprzejmie rozkazał generał-gubernator Syberii, nazwany w zagranicznej gazecie katem i satrapą. - Czy samowar gotowy? Jak zakończymy rozmowę, napijemy się herbatki. - A kiedy za adiutantem zamknęły się drzwi, spytał: - No, co to u was za sekrety? Telegram od najjaśniejszego pana? Dajcie.
Urzędnik przybliżył się do siedzącego, wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni kastorowej marynarki, lecz w tym samym momencie jego wzrok padł
na zakazaną gazetę z zakreślonym na czerwono artykułem. Generał zauważył
badawcze spojrzenie radcy stanu i nachmurzył się.
- Panowie nihiliści nie odrywają swojej bacznej uwagi od Chrapowa. Znaleźli sobie „kata”! Pan przecież także, Eraście Pietrowiczu, z pewnością słyszał różne bzdury na mój temat? Niech pan nie wierzy, to kłamstwa złych języków, wszystko zdrożnie przeinaczają! Żadni zbydlęceni dozorcy więzienni nie bili jej do nieprzytomności, i to jeszcze przy mnie. To potwarz! - Widać było, że niefortunna historia z samobójczynią Iwancową napsuła jego ekscelencji niemało krwi i wciąż nie daje mu spokoju. - Jestem uczciwym żołnierzem, mam dwa Ordery Świętego Jerzego, za Sewastopol i za drugą Plewnę! - wykrzyknął zirytowany. - Przecież chciałem uchronić dziewczynę, tę głupią gęś, od katorgi! No, odezwałem się do niej na ty, wielki mi dyshonor! Przecież po ojcowsku! Mam wnuczkę w jej wieku! A ona mnie, starego człowieka, generała-adiutanta, spoliczkowała! Przy obstawie, przy więźniach! Za to podług prawa łajdaczka dostałaby dziesięć lat katorgi! A ja kazałem ją tylko wychłostać i zatuszować sprawę. Nie kazałem jej bić do nieprzytomności, jak to potem opisano w gazetach, tylko wlepić dziesięć szybkich, słabiutkich batów. I chłostali ją nie strażnicy, ale nadzorczyni. Kto mógł wiedzieć, że ta na pół szalona Iwancowa targnie się na własne życie?
Przecież to nie szlachcianka, zwyczajna mieszczka, wielkie mi cymesy! -
Generał gniewnie machnął ręką. - Teraz przez wiek nie zetrę tej plamy...
Potem druga, tak samo głupia, strzelała do mnie. Napisałem do cesarza, żeby jej nie wieszać, ale najjaśniejszy pan był nieugięty. Własnoręcznie na prośbie napisał: „Kto na moje wierne sługi miecz podnosi, dla tego nie będzie żadnej łaski”. - Wzruszony Chrapow zamrugał, w oczach błysnęła starcza łezka. - Urządzili nagonkę jak na wilka. A ja przecież chciałem jak najlepiej... Nie rozumiem, zabijcie mnie, ale nie rozumiem!
Generał-gubernator ze skruchą rozłożył ręce, a brunet z siwymi skroniami nagle odpowiedział na jego perorę, w dodatku zupełnie się nie jąkając.
- Jakże pan możesz pojąć, co to cześć i godność człowieka? Ale choć pan nie zrozumie, to dla innych kundli będzie to nauczką.
Iwan Fiodorowicz otworzył usta i próbował podnieść się z fotela, ale osobliwy urzędnik już wydostał spod marynarki rękę, a w dłoni nie trzymał żadnej depeszy, tylko krótki sztylet. Kindżał wbił się generałowi dokładnie w serce; brwi uniosły się, usta zaokrągliły, lecz nie wydały żadnego dźwięku. Chrapow chwycił palcami rękę radcy stanu, ponownie przy tym błyskając diamentem. Później głowa generała-gubernatora opadła bez życia do tyłu i po podbródku popłynął strumyczek purpurowej krwi.
Zabójca z odrazą rozluźnił na swoim nadgarstku palce nieboszczyka, nerwowym ruchem zerwał przyklejone wąsiki, otarł siwe skronie, które stały się tak samo czarne jak reszta jego włosów.
Читать дальше