Kilka dni wcześniej Renata była świadkiem zabawnej scenki odegranej przez dwoje aktorów: Mrs Truffo (emploi : kobieta wamp) i monsieur Fandorina (emploi:perfidny uwodziciel). Widownię stanowiła pewna młoda dama (wyjątkowo pociągająca, mimo że przy nadziei), ukryta za wysokim oparciem szezlongu i obserwująca rozwój wydarzeń w lusterku. Miejsce akcji - rufa. Czas - romantyczny zachód słońca. Język - angielski.
Doktorowa podchodziła dyplomatę według wszelkich reguł sztuki kultywowanych pośród słoni i Brytyjczyków (bohaterowie stali przy balustradzie, półprofilem do wspomnianego już szezlongu). Mrs Truffo zaczęła, jak należy, od pogody:
- Tu, na Południu, słońce jest takie ostre!
- O tak! - odpowiedział Fandorin. - W Rosji o tej porze roku śnieg jeszcze nie stopniał, a tutaj temperatura dochodzi do trzydziestu pięciu stopni Celsjusza, i to w cieniu - na słońcu jest jeszcze cieplej.
Teraz, po pomyślnie rozegranym prologu, Mrs Kozia Morda uznała, że pora przejść do konkretów
- Sama już nie wiem, co począć! - zwierzyła się z odpowiednią dozą zawstydzenia. - Mam taką jasną karnację! Nieznośne słońce całkiem oszpeci mi twarz albo, co gorsza, obsypie ją piegami!
- Mnie również bardzo niepokoi kwestia piegów - odpowiedział z najwyższą powagą Rosjanin. - Ale wykazałem się pewną zapobiegliwością, zabierając w rejs tonik z ekstraktu tureckiego rumianku. Proszę tylko spojrzeć - gładka opalenizna i ani śladu piegów.
Tu przebiegły wąż kusiciel podsunął cnotliwej damie swoją śliczną buzię.
Głos Mrs Truffo podejrzanie zadrżał.
- Istotnie, żadnych piegów... Tylko brwi i rzęsy nieco wypłowiały. Ma pan piękną cerę, panie Fandorin, po prostu piękną!
Zaraz ją pocałuje - pomyślała Renata, widząc, że dyplomatyczną cerę dzieli od zarumienionej fizjonomii doktorowej nie więcej niż pięć centymetrów.
Myliła się.
Fandorin odsunął się i powiedział:
- Zna się pani na rodzajach cery?
- Trochę - odpowiedziała skromnie Mrs Truffo. - Zanim wyszłam za mąż, miewałam do czynienia z medycyną.
- Doprawdy? To bardzo ciekawe! Koniecznie musi mi pani o tym opowiedzieć!
Niestety, Renata nie zdołała obejrzeć spektaklu do końca. Na szezlongu przysiadła znajoma dama i trzeba było schować lusterko.
Mimo wszystko nieporadny szturm durnej doktorowej rozjątrzył próżność Renaty. Może by tak wypróbować swoje czary na tym apetycznym rosyjskim niedźwiadku? Oczywiście wyłącznie „out of sporting interest”, no i żeby nie wyjść z formy, o którą powinna dbać każda szanująca się kobieta. Nie miała teraz ochoty na romanse. Prawdę mówiąc, w jej obecnym stanie mężczyźni nie wywoływali w niej nic oprócz mdłości.
Żeby zabić czas (Renata mówiła: „żeby się szybciej płynęło”), ułożyła prosty plan. Lekkie manewry morskie pod kryptonimem „Polowanie na Niedźwiedzia”. Chociaż mężczyźni przypominają raczej zwierzęta z rodziny psów. Są to, jak wiadomo, stworzenia prymitywne i dzielą się na trzy podstawowe typy: szakale, owczarki i psy na baby.
Szakal żywi się padliną, czyli preferuje łatwą zdobycz. Mężczyźni tego typu biorą, co jest pod ręką.
Dlatego podczas pierwszej rozmowy na osobności Renata poskarżyła się Fandorinowi na monsieur Clebere, nudnego bankiera, który myśli tylko o liczbach, a młodą żonę zaniedbuje. Nawet największy tępak zrozumiałby w lot: kobieta usycha z melancholii i braku zajęcia. Weźmie na goły haczyk, obejdzie się bez robaka.
Nic z tego. Musiała długo odpowiadać na idiotyczne pytania o bank, w którym pracuje mąż.
Wówczas zastawiła sidła na owczarka. Ta kategoria mężczyzn uwielbia kobiety słabe i bezbronne. Owczarków nie należy drapać za uchem, trzeba im pozwolić ratować się i bronić. Najważniejsze, żeby nie przesadzić z cierpiętnictwem - mężczyźni boją się chorych kobiet.
Renata kilkakrotnie zemdlała z gorąca, wdzięcznie osuwając się na ramię rycerza i obrońcy. Nie potrafiła otworzyć drzwi kajuty - zamek się zaciął. Wieczorem na balu poprosiła Fandorina, żeby obronił ją przed podpitym (i najzupełniej nieszkodliwym) majorem dragonów.
Rosjanin służył ramieniem, otwierał drzwi, spacyfikował dragona, ale na zakochanego, parszywiec, nie wyglądał.
Może pies na baby? - zdziwiła się Renata. No proszę, a nie wygląda.
Ten z kolei typ mężczyzny jest najmniej skomplikowany i zupełnie pozbawiony fantazji. Poddaje się wyłącznie ordynarnym wrażeniom zmysłowym, na przykład widokowi niby przypadkiem odsłoniętej kostki. Z drugiej strony do tej właśnie kategorii należy wielu wybitnych ludzi, nie wyłączając luminarzy kultury, tak że warto było spróbować.
Z psami na baby sprawa jest prosta. Renata poprosiła dyplomatę, żeby zajrzał do niej równo w południe - pokaże mu swoje akwarele (nieistniejące w naturze). Minutę przed dwunastą organizatorka polowania stała już przed lustrem, ubrana tylko w gorsecik i reformy.
Kiedy rozległo się pukanie, zawołała:
- Proszę, ileż można czekać!
Fandorin otworzył drzwi i zatrzymał się w progu. Renata, nie odwracając się, pokręciła przed nim pupą i wdzięcznie wygięła gołe plecy. Już mądre piękności osiemnastego stulecia odkryły, że na mężczyzn najbardziej działa nie dekolt do pępka, lecz obnażona z tyłu szyja i plecy. Pewnie widok bezbronnego kręgosłupa budzi w ludzkich samcach drapieżcze instynkty.
Dyplomata był wyraźnie pod wrażeniem: stał, patrzył i nie odwracał się. Zadowolona z efektu Renata powiedziała kapryśnie:
- Jeannie, rusz się, pomóż mi włożyć suknię. Zaraz przydzie do mnie ważny gość.
Jak zachowałby się w takiej sytuacji normalny mężczyzna?
Bezczelny podszedłby i w milczeniu pocałował delikatne pukle opadające na szyję.
Średniak, taki sobie, podałby sukienkę i głupio zachichotał.
Wówczas Renata mogłaby pogratulować sobie udanego polowania. Udałaby zawstydzoną, wystawiła nachalnego gościa za drzwi i przestała się nim interesować. Ale Fandorin zachował się nietypowo.
- Nie jestem Jeannie - powiedział obrzydliwie spokojnym głosem. - To ja, Erast Fandorin. P-poczekam za drzwiami, a pani niech się ubierze.
Albo przedstawiciel jakiejś odpornej na uwodzenie rasy, albo zakamuflowany zboczeniec. W drugim wypadku na nic podchody Angielek. Chociaż charakterystycznych objawów zboczenia bystre oko Renaty nie odnotowało. Może tylko dziwną predylekcję do rozmów oko w oko z Burkiem.
Nieważne. Miała większe powody do niepokoju.
* * *
W chwili gdy Renata zdecydowała się w końcu dziobnąć widelcem wystygłego węgorza, drzwi otwarły się z łomotem i do salonu wpadł profesor okularnik. Zawsze coś było z nim nie tak - a to krzywo zapięta marynarka, a to rozwiązane sznurówki - ale tym razem wyglądał jak istny strach na wróble: broda w nieładzie, krawat przekrzywiony, oczy wybałuszone, a spod poły zwisała szelka. Najwyraźniej stało się coś niezwykłego. Renata momentalnie zapomniała o swoich kłopotach i z ciekawością wlepiła wzrok w uczone czupiradło. Sweetchild rozłożył ręce jak tancerz i krzyknął:
- Panie i panowie, eureka! Rozwiązałem tajemnicę Szmaragdowego Radży!
- Oh, no! - jęknęła Mrs Truffo. - Not again!
- Teraz wszystko się wyjaśni! - zaczął usprawiedliwiać się profesor. - Przecież byłem w pałacu, tylko wcześniej o tym nie pomyślałem! Kombinowałem, dopasowywałem - nic się nie zgadzało! Już w Adenie dostałem od znajomego z francuskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych telegram: potwierdził moje przypuszczenia, a ja dalej nie mogłem zrozumieć, o co chodzi z okiem i przede wszystkim kto by to mógł być. To znaczy, właściwie wiem już kto, ale jak? W jaki sposób? I dopiero teraz mnie olśniło! - Podbiegł do okna. Rozwiana firanka oplotła go białym całunem. Profesor niecierpliwym gestem odsunął ją na bok. - Zawiązywałem krawat, stojąc w oknie swojej kajuty. Patrzę - fale. Równe grzywy aż po horyzont. I ja-aak mnie trzasnęło! Wszystko znalazło się na swoim miejscu - i chusta, i syn! Czysto kancelaryjna robota. Wystarczy dobrze poszukać w archiwach Ecole Maritime!
Читать дальше