Powinienem z dumą powiedzieć, że nikt z uczestników tej delikatnej, wpływającej na losy dynastii rady ani razu nie zniżył głosu - moim zdaniem to najwyższy wyraz uznania dla sługi. Co prawda rozmowa od czasu do czasu przechodziła na francuski, ale brało się to po prostu stąd, że dla najjaśniejszego pana i ich wysokości nie było w istocie różnicy, czy rozmawiają po rosyjsku, czy po francusku. Jeśli uznaliby za konieczne utajnić przede mną tę czy inną część rozważań, przeszliby na angielski, albowiem, jak już informowałem, mało kto ze służby starszego pokolenia włada tym językiem, a po francusku mówią prawie wszyscy. A właściwie nie mówią, tylko rozumieją, ponieważ byłoby zupełnie nie na miejscu, gdybym ja, Afanasij Ziukin, nagle zwrócił się do kogokolwiek z najjaśniejszej rodziny czy dworu po francusku. Trzeba znać swoje miejsce i nie udawać kogoś, kim się nie jest - oto złota reguła, której przestrzegać doradzałbym wszystkim, niezależnie od pochodzenia i zajmowanego stanowiska.
Najjaśniejszy pan, znany ze swego patriotyzmu, jedyny z obecnych rozmawiał tylko po rosyjsku. Okazało się, że jego cesarska mość pamięta mnie dobrze z czasów, kiedy nakrywałem do stołu w jadalni nieboszczyka cesarza. Jeszcze na dole, przy wejściu, pozwolił sobie zwrócić się do mnie:
- Witajcie, Afanasiju Stiepanowiczu. To wy poleciliście wywiesić baldachim z moim monogramem? Piękny czyn, dziękuję.
Wyszukana grzeczność najjaśniejszego pana i jego porażająca zdolność zapamiętywania twarzy i nazwisk są ogólnie znane. Prawdę mówiąc, wszystkich wielkich książąt od wczesnego dzieciństwa ćwiczy się w rozwoju pamięci, opracowano w tym celu nawet specjalną metodę, ale zdolności cesarza są rzeczywiście niezwykłe. Raz zobaczywszy człowieka, najjaśniejszy pan zapamiętuje go na zawsze, co na wielu wywiera piorunujące wrażenie. A co do grzeczności, to z całej najjaśniejszej rodziny tylko cesarz i cesarzowa zwracają się do sług przez „wy”. Może dlatego też my, słudzy, odczuwamy dla najjaśniejszej pary stosowną i należną cześć, równocześnie niezbyt... lepiej zamilknę. O takich rzeczach się nie mówi. I nawet nie myśli.
Najjaśniejszy pan siedział u szczytu stołu, zasępiony i mrukliwy. Obok swoich statecznych, wysokich wujów wydawał się zupełnie mały i niezauważalny, wyglądał prawie jak podrostek. O naszym Gieorgiju Aleksandrowiczu nawet nie ma co mówić - prawdziwy człowiek-góra: piękny, zażywny, ze świetnie podkręconymi wąsiskami, w lśniącym admiralskim mundurze, przy którym skromny, pułkownikowski mundur cesarza wyglądał wyjątkowo ubogo. Symeon Aleksandrowicz, najwyższy i najprzystojniejszy z braci nieboszczyka cesarza, z twarzą o regularnych, jakby wyciętych w lodzie rysach, jest podobny do średniowiecznego hiszpańskiego granda. A najstarszy, wielki książę Kirył Aleksandrowicz, dowodzący gwardią cesarską, choć nie tak piękny jak jego bracia, ma za to imponującą, wielką i groźną postać, albowiem odziedziczył po cesarzu dziadku osławiony wzrok bazyliszka. Zdarzało się, że oficerowie, którzy za przewinienia na służbie stawali do raportu, od tego spojrzenia tracili przytomność.
Młody Paweł Gieorgijewicz w obecności trybunów cesarskiego domu zachowywał się jak trusia i nawet nie śmiał zapalić. W spotkaniu uczestniczył także naczelnik policji dworskiej, pułkownik Karnowicz, milkliwy mężczyzna o wielkich możliwościach, prawie zupełnie pozbawiony sentymentów, ten w ogóle nie zasiadł za stołem, tylko znalazł sobie miejsce w kącie.
W korytarzu, na krześle, czekał nasz wczorajszy wybawca, pan Fandorin. Otrzymałem polecenie ulokować go w pałacu i z powodu braku jakiegokolwiek wolnego pokoju ofiarowałem mu dziecinny, słusznie uznając, że ten pan będzie przebywał w Ermitażu tylko do powrotu Michała Gieorgijewicza. Japończyka chciałem odkomenderować do stajni, ale on wolał zamieszkać razem ze swoim panem. Spędził noc na podłodze, podłożywszy sobie pod głowę pluszowego niedźwiedzia, i - sądząc po jego lśniącej fizjonomii - doskonale się wyspał. Fandorin zaś nie położył się wcale, do samego świtu myszkując po parku z elektryczną latarką. Czy wykrył coś - nie wiedziałem. Nie zechciał złożyć żadnych wyjaśnień ani oberpolicmajstrowi, ani tym bardziej mnie, rzekł jedynie, że złoży raport o wszystkim, co wie, tylko osobiście najjaśniejszemu panu.
Właśnie o tym zagadkowym osobniku zaczęto dyskutować już na samym początku zebrania.
Wszystko jednak zaczęło się nie od rozmowy, tylko od czytania - każdy z siedzących po kolei zapoznał się z treścią (albo uczynił to ponownie) dostarczonego listu.
Potem wszyscy zwrócili się do cesarza. Wstrzymałem oddech, żeby dokładnie usłyszeć, jakimi słowy najjaśniejszy pan otworzy to nadzwyczajne zebranie.
Jego cesarska mość odkaszlnął zażenowany, przyjrzał się spode łba twarzom obecnych i cicho powiedział:
- To koszmar. Prawdziwy koszmar. Wujku Kiryle, co teraz mamy robić?
Cesarz rzekł swoje, etykiecie stało się zadość i przewodnictwo obrad - jakoś tak samo z siebie - przeszło w ręce Kiryła Aleksandrowicza, który przy nowym władcy zamierzał wzmocnić swoją i tak już znaczącą pozycję.
Jego wysokość oznajmił z powagą:
- Przede wszystkim, Niki, trzeba zachować cierpliwość. Od tego, jak ty będziesz się trzymał w ryzach, zależy los dynastii. W owe dni w ciebie wycelowane są tysiące oczu, a wśród nich i te najbardziej przenikliwe. Najmniejszego zdenerwowania ani cienia trwogi - zrozumiałeś mnie?
Najjaśniejszy pan niepewnie skinął głową.
- Wszyscy musimy sprawiać wrażenie, że nic się nie stało. Rozumiem, Dżordżi - Kirył Aleksandrowicz zwrócił się do Gieorgija Aleksandrowicza - jak ci ciężko. Ty jesteś ojcem. Ale i ty, i Pauli, i Ksenia powinniście być weseli i beztroscy. Jeśli rozejdą się pogłoski, że jacyś aferzyści na oczach całego świata porwali kuzyna rosyjskiego cara, prestiż Romanowów, i bez tego już nadszarpnięty nieszczęsnym zabójstwem ojca, zostanie zupełnie pogrzebany. A przecież do Moskwy przybywa ośmiu cudzoziemskich następców tronu, czternastu premierów, trzy dziesiątki ambasadorów nadzwyczajnych...
Symeon Aleksandrowicz, rzucając na stół ołówek, przerwał starszemu bratu.
- To po prostu bzdura! Co to za doktor! Kto to? Co to? To zwyczajny wariat! Dać mu „Orłowa”! Co za bezczelność!
Nic nie zrozumiałem ze słów moskiewskiego generała-gubernatora. Doktor? Orłow? Który z Orłowów - oberkamerher czy doradca ministra spraw wewnętrznych?
- Tak, tak, rzeczywiście - zgodził się jego wysokość. - Czy coś wiadomo o tym doktorze Lindzie?
Kirył Aleksandrowicz odwrócił się do naczelnika dworskiej policji, którego obowiązkiem było wiedzieć o wszystkim, co stanowiłoby choć najmniejsze zagrożenie dla członków najjaśniejszej rodziny, a więc w ogóle wszystko o wszystkim na całym świecie.
- Co powiecie, Karnowicz?
Pułkownik wstał, poprawił okulary z niebieskimi szkłami i wyrzekł cichym, lecz wyraźnym głosem:
- Przestępcy o takim nazwisku na terytorium cesarstwa rosyjskiego dotychczas nie było.
I znowu usiadł.
Nastąpiła pauza i wyczułem, że nadeszła chwila, kiedy powinienem wyjść z roli bezcielesnego cienia.
Ostrożnie odkaszlnąłem, a ponieważ w bawialni panowało zupełne milczenie, ten dźwięk zabrzmiał dostatecznie wyraźnie. Kirył i Symeon Aleksandrowiczowie odwrócili się zdziwieni, jakby po raz pierwszy zauważyli moją obecność (zresztą niewykluczone, że tak właśnie było), a Gieorgij Aleksandrowicz, dobrze wiedząc, że prędzej się udławię własnym kaszlem, niż ośmielę bez potrzeby zwrócić na siebie uwagę, spytał:
Читать дальше