- Niemożliwe, zupełnie niewyobrażalne - uciął Symeon Aleksandrowicz. - O żadnej wymianie nie może być mowy. To przecież relikwia!
- Niemożliwe - zgodził się Kirył Aleksandrowicz. - Za pięć dni nastąpi uroczyste wyniesienie regaliów cesarskich, a dwa dni później - koronacja. Bez berła ceremonia nie dojdzie do skutku. Każda suma pieniędzy - niech będzie, ale „Orłowa” nie oddamy w żadnym wypadku.
Wszyscy, jakby się zmówili, zwrócili się ku Gieorgijowi Aleksandrowiczowi, którego zdanie - zdanie ojca - miało tutaj specjalną wagę.
I wielki książę okazał się godny swojego tytułu i pozycji. W jego oczach pojawiły się łzy, ręka nieświadomie rozpięła ciasny kołnierzyk, ale głos jego wysokości pozostał twardy.
- Niemożliwe. Życie jednego z wielkich książąt, nawet... mojego syna - tu głos Gieorgija Aleksandrowicza mimo wszystko zadrżał - nie może stanąć ponad interesem państwa i Korony.
Oto co nazywam cesarską wielkością - to szczyt osiągalny jedynie dla tych, których wybrał i pomazał sam Bóg. Socjaliści i liberałowie piszą w swoich gazetkach i ulotkach, że dom imperatora pławi się w przepychu. To nie przepych, to świecąca aureola rosyjskiej państwowości, a każdy członek rodźmy cesarskiej gotowy jest w imię Rosji oddać w ofierze własne życie - i życie tych, których kocha.
Pokój zatańczył mi przed oczyma, pobłyskując tęczowo; zamrugałem powiekami, strzepując z rzęs łzy.
- A jeśli zastąpić diament atrapą? - rozległ się z kąta głos pułkownika Karnowicza. - Można sporządzić taką kopię, że nikt się nie pozna.
- W tak krótkim czasie przygotowanie fałszywego kamienia jest niemożliwe - odpowiedział mu Fandorin. - W dodatku Lind pisze, że ma własnego jubilera.
Kirył Aleksandrowicz wzruszył ramionami.
- Jednego nie rozumiem: dlaczego jest mu potrzebny właśnie „Orłow”? Przecież ten kamień nie ma nawet ceny rynkowej. Znany jest na całym świecie, sprzedaż nie wchodzi w rachubę!
- Niezupełnie, wasza wysokość - sprzeciwił się pułkownik. - Można go pociąć na trzy, cztery wielkie diamenty i kilkadziesiąt małych, średnich i drobniutkich.
- Za ile to wszystko można sprzedać?
Karnowicz pokiwał głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- Trochę się na tym znam - rzekł Fandorin. - Trzy wielkie diamenty, takie po pięćdziesiąt karatów, mogą kosztować przykładowo po pół miliona rubli w złocie każdy. Drobne... no, załóżmy, jeszcze z pół miliona.
- Dwa miliony? - Twarz cesarza rozjaśniła się. - Ależ nie poskąpimy za naszego kochanego Miszkę takiej sumy!
Fandorin westchnął.
- Najjaśniejszy panie, sprawa zupełnie nie dotyczy pieniędzy. Znam metodę Linda. To szantaż, i to na z-znacznie większą skalę, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Nie chodzi tu o życie jednego z jedenastu kuzynów waszego majestatu. Lind dokonuje zamachu na samą koronację, doskonale rozumiejąc, że bez „Orłowa” ceremonia jest niemożliwa. A życie chłopczyka to jedynie środek n-nacisku. Sens zagrożenia tkwi nie tyle w zabójstwie wielkiego księcia, ile w zerwaniu koronacji. Lind zhańbi Rosję i dynastię Romanowów na całym świecie, podrzucając części ciała chłopczyka w najbardziej ludnych miejscach.
Wszystkim obecnym, ze mną włącznie, wyrwał się jęk przerażenia, a Fandorin bezlitośnie kontynuował:
- Rzekliście, wasza wysokość, że na całym świecie nie z-znajdzie się kupiec na „Orłowa”. Tymczasem kupiec już się znalazł, i to taki, który nie może odmówić. Jest nim dom Romanowów. W gruncie rzeczy będziecie musieli wykupić u Linda nie wielkiego księcia, tylko diament „Orłow”, w dodatku po cenie, którą wyznaczy sprzedawca, jako że stawką w tej grze jest prestiż cesarstwa. Boję się, że to będzie kosztowało więcej niż dwa miliony. Znacznie, znacznie więcej. Lecz, co najgorsze, na tym nie koniec. - Fandorin ze smutkiem opuścił głowę i zobaczyłem, że zaciska pięści. - Zapłacicie za ocalenie kamienia i powrót wielkiego księcia, ale Lind nie odda chłopczyka żywego. To nie leży w jego obyczajach...
Zapadła złowieszcza cisza, lecz tylko na kilka sekund, ponieważ Paweł Gieorgijewicz, dotąd cicho siedzący w odległym końcu stołu, nagle zakrył twarz dłońmi i zapłakał.
- Pauli, weź się w garść - rzekł surowo Kirył Aleksandrowicz. - A wy, Fandorin, przestańcie nas straszyć. Lepiej opowiedzcie o Lindzie.
* * *
- To najbardziej niebezpieczny przestępca na świecie - rozpoczął swoją opowieść Fandorin. - Nie wiem, d-dlaczego nazywają go doktorem. Być może dlatego, że posiada wiedzę w najbardziej zaskakujących dziedzinach. Na przykład włada wieloma językami. Możliwe, że i rosyjskim - to by mnie nie zdziwiło.
O Lindzie mamy b-bardzo mało wiarygodnych świadectw. Zapewne jest stosunkowo młody, ponieważ jeszcze dziesięć lat temu nikt o nim nie słyszał. Skąd pochodzi - nie wiadomo. Najprawdopodobniej jest Amerykaninem, ponieważ swoich pierwszych przestępstw, które przyniosły mu sławę bezczelnego i b-bezlitosnego złoczyńcy, dokonał w Stanach Zjednoczonych. Rozpoczął od napadów na banki i wagony pocztowe, a później m-mistrzowsko opanował szantaż, wymuszenia i uprowadzania ludzi.
Fandorin mówił, patrząc w stół, jakby w polerowanej powierzchni widział jakieś obrazy z przeszłości, dostępne jedynie jego wzrokowi.
- Podsumowując: co w końcu w-wiem o tym człowieku? Zdeklarowany antyfeminista. W jego otoczeniu nigdy nie ma k-kobiet - ani kochanek, ani towarzyszek. Szajka Linda to wyłącznie mężczyźni. Jeśli ktoś woli, to męski klub. Doktor jest jakby pozbawiony ludzkich słabostek, dlatego trafić na jego ślad jeszcze nikomu się nie udało. Podwładni są mu wierni jak psy, a to w grupach przestępczych zdarza się niesłychanie rzadko. Dwukrotnie złapałem ludzi doktora żywych i w obu wypadkach niczego nie osiągnąłem. Jednego skazano na dożywotnią katorgę, drugi targnął się na własne życie, ale żaden nie wydał prowodyra... Wpływy Linda w międzynarodowych kręgach przestępczych są zaiste nieograniczone, a jego autorytet ogromny. Kiedy potrzebuje specjalisty w jakiejkolwiek profesji - najemnego zabójcy, nożownika, hipnotyzera, włamywacza - najlepsi mistrzowie przestępczych nauk uważają za honor udzielić mu pomocy. Sądzę, że doktor jest b-bajecznie bogaty. Jedynie w ciągu tego krótkiego czasu, kiedy się nim interesuję - a to ciut więcej niż półtora roku - i to tylko w sprawach, o których mi wiadomo, w jego ręce wpadło nie mniej niż dziesięć milionów.
- Franków? - spytał z zainteresowaniem Gieorgij Aleksandrowicz.
- Miałem na myśli d-dolary. To około dwudziestu milionów rubli.
- Dwadzieścia milionów! - Jego wysokość aż się żachnął. - A mnie skarb wydaje żałosne dwieście tysięcy rocznie! To przecież sto razy mniej! I on, łajdak, jeszcze śmie żądać ode mnie pieniędzy!
- Nie od ciebie, wujku Dżordżi - zauważył sucho najjaśniejszy pan. - Ode mnie. „Orłow” jest własnością Korony.
- Niki, Dżordżi! - krzyknął Kirył Aleksandrowicz. - Niech pan mówi dalej, Fandorin.
- Miałem dwa spotkania z doktorem Lindem - rzekł Erast Piotrowicz i zamilkł.
W pokoju zapadła cisza. Tylko zaskrzypiało krzesło pod pułkownikiem Karnowiczem, który wysunął się do przodu.
- Prawdę mówiąc, nie wiem, czy można to nazwać spotkaniami, ponieważ nie widzieliśmy swoich twarzy. Ja byłem w przebraniu i ucharakteryzowany, Lind - w masce... Zawarliśmy znajomość półtora roku temu w Nowym Jorku. Być może rosyjskie gazety pisały o porwaniu dwunastoletniego syna milionera Barwooda. W Ameryce ta historia nie schodziła z pierwszych stron gazet p-przez cały miesiąc... Mister Barwood poprosił mnie o pośrednictwo w przekazaniu okupu. Zażądałem od porywaczy, żeby najpierw pokazali mi jeńca. Lind sam zaprowadził mnie do s-sekretnego pokoju. Doktor miał czarną maskę, zakrywającą prawie całą twarz, długi płaszcz i kapelusz. Dlatego zauważyłem jedynie, że jest średniego wzrostu i ma wąsy - zresztą możliwe, że doklejone. Nie wymówił przy mnie ani jednego słowa, tak że jego g-głosu także nie słyszałem. - Fandorin ścisnął usta, jakby walcząc ze wspomnieniem. - Chłopczyk siedział w pokoju żywy, z zaklejonymi ustami. Lind pozwolił mi do niego podejść, a potem wyprowadził mnie na korytarz, zamknął drzwi na trzy zamki i wręczył mi klucze. Zgodnie z wcześniejszą umową, przekazałem mu okup - pierścień Kleopatry o wartości półtora miliona dolarów - i przygotowałem się do walki, ponieważ ich było siedmiu, a ja jeden. Ale Lind uważnie obejrzał pierścień przez lupę, skinął i oddalił się w eskorcie swoich ludzi. Długo otwierałem zamki, ponieważ okazało się, że trudniej jest je otworzyć niż zamknąć, a kiedy w końcu dotarłem do pokoju, Barwood junior już nie żył.
Читать дальше