– Nie chcę…!!!
– Ale możesz. Jesteś najlepsza, co zrobisz, to ci wychodzi wystrzałowo, od pierwszej chwili, przywykasz, ciągną cię, podlizują się, najwyższe stawki kombinują…
– A cóż ty za niebo przede mną roztaczasz…?
– Nie zwracaj uwagi. Najlepsza jesteś i wiesz, że jesteś słusznie, i nagle ktoś cię byle jak traktuje. Jak pierwsze lepsze pomietło, sam też uważa, że jest lepszy, chociaż w innej dziedzinie. No przecież nie zniesiesz tego, nie? Nie przyznasz się przed samą sobą, bo żaden z ciebie megaloman, głupia zarozumiałość odpada, taka chcesz być sprawiedliwa, a tu chała. W wątpia cię gryzie, coś tam ci się wydaje nie tak jak trzeba, bezwiednie wejdziesz w szranki. I już ta szafa zgrzyta, zamiast grać…
Cała moja przyjaźń z Martusią polegała na tym, że w mgnieniu oka łapała moje najdziwaczniejsze nawet przenośnie, najbardziej obrazowe porównania, najtrudniejsze skróty myślowe, dokładała się do nich spontanicznie i z własnej inicjatywy. Niczego nie musiałam uściślać.
– I w dodatku ja jestem kobietą, a Borkowski to facet? – powiedziała z przejęciem.
– Ja bym zniosła, on nie. Stoi na tym cokole, a to świecące w kółko dookoła głowy mu lata. I żadna baba nie na klęczkach nie ma u niego szans. To miałaś na myśli?
– No właśnie. Grubo mówimy i ogólnie przesadzamy, a to delikatne, chociaż w życiu codziennym wyłazi. I tak długo z Barbarą wytrzymał, ona człowiek, a nie kapłanka, ale jak mu Urszulka kadzić zaczęła, nagle się w nim potrzeby duszy ocknęły. Proszę, został doceniony!
– I stąd ten jego cały wygłup…
Milczałyśmy przez długą chwilę, bo właściwie impreza od podszewki stała się dla nas zrozumiała doskonale. Wiedziała Urszulka, w co puknąć…
– Wróci teraz do pierwszej żony? – zastanowiła się Martusią.
Skrzywiłam się serdecznie.
– Po takiej kompromitacji? Mowy nie ma! Żadne z nich tego nie wytrzyma, ona już by go wielbić nie mogła, a on braku uwielbienia nie zniesie. Coś innego sobie znajdą, a jego czeka niespodzianka, bo nikt go w tej Szwecji o niczym do tej pory nie zawiadamiał. I osobiście uważam, że dobrze mu tak.
Martusia całkowicie zgodziła się ze mną. Musiałam jeszcze raz powtórzyć wszystko, co słyszałam i widziałam, upewniając ją, że naprawdę Urszulka broń palną i klucze Feli trzymała wśród ścierek kuchennych, zapewne przekonana, iż schowek jest nie do wykrycia. Po czym wreszcie postanowiłyśmy pójść spać.
Martusia jednakże zatrzymała się nagle na schodach, wiodących do gościnnego pokoju.
– Czekaj – rzekła niespokojnie. – Czy nie powinnaś teraz zadzwonić do tej żywej Borkowskiej? Do Barbary? Jej się chyba należy, nie?
– Zwariowałaś? O tej porze?
– Na takie przecudowne wiadomości każda pora dobra, a poza tym i cóż takiego?
Dwadzieścia po dwunastej, wielkie rzeczy! Ty byś się nie ucieszyła, gdyby ktoś ci coś podobnego opowiedział nawet w środku nocy?
Popatrzyłam na nią. No owszem, ucieszyłabym się…
* * *
Agata zainteresowała gosposię całą sensacją do tego stopnia, że już drugi kolejny wieczór spędzała u mnie, gosposia wyraziła zgodę na nocleg u niej pod warunkiem usłyszenia dalszego ciągu. Miałam wrażenie, że zaczynamy się powtarzać i w kółko omawiamy to samo, ale uczuć, doznań i wątpliwości było w tym tyle, że wystarczyłoby chyba do skończenia świata.
Telefon mnie zaskoczył. Kto, na litość boską, może do mnie dzwonić prawie o wpół do pierwszej w nocy…?
– Mam nadzieję, że nie Stefan? – powiedziała Agata zgryźliwie.
Wzruszyłam ramionami i podniosłam słuchawkę. Nawet jeśli Stefan, to i cóż takiego, zawsze mogę ją odłożyć i wyłączyć urządzenie.
– Nie będę pani przepraszać za późną porę – powiedziała z tamtej strony Chmielewska. – Nie mam czasu na głupstwa. Przed dwiema… nie, nie dwiema, co najmniej czterema godzinami byłam świadkiem zeznań pani Borkowskiej numer dwa, Urszulki, czynionych wprawdzie po pijanemu, ale bez wątpienia prawdziwych. W domu pani byłego męża. Razem ze mną świadkami byli: pani Jadzia, podinspektor Bieżan i komisarz Górski. W różnym zakresie, kto przyszedł wcześniej, słyszał więcej, kto później, ten mniej, pani Jadzia była pierwsza. Chce pani streszczenie?
– Chcę! – powiedziałam z dziką siłą.
– Urszulka kropnęła Felę, w nerwach, bo Fela uparła się kontynuować przedstawienia przeciwko pani, a Urszulka chciała przestać. Fela żądała forsy. Łuskę po naboju i rozmaite mikroślady znaleziono w samochodzie tej… co ma właściwie najmniejszy móżdżek…? Bo kura to komplement, dżdżownica…? Wie pani coś o dżdżownicy, ma ona w ogóle jakąś umysłowość? Kopyto i klucze od mieszkania Feli trzymała w domu pod ścierkami, w celu podrzucenia ich pani przy najbliższej okazji. Nienawidziła pani, na własne uszy to słyszałam, a wielce szanowny małżonek zaczął chłonąć… nie, chłódnąć…? Ochłonął albo ochłódł, co za idiotyczne słowa, gramatycznie skomplikowane, wychodzi tylko w czasie przeszłym, forma dokonana, jak je przedstawić w czasie teraźniejszym…? Bo jeśli chłonął, to jest całkiem co innego…
Zgłupiałam od tego telefonu tak przeraźliwie, że spróbowałam się wdać w dywagacje językowe.
– Ochłódniwał…? – powiedziałam niepewnie.
– Nie najlepiej – skrytykowała Chmielewska. – Powinnam to wiedzieć, ale możliwe, że emocje mi umysł naruszyły. Coś tam, w każdym razie, małżonek negatywnego okazał, więc bała się panicznie ujawnienia afery. I pieniędzy jej zabrakło, a Fela żądała.
Za poniechanie przedstawień. Koniec streszczenia. Wszystko sama święta prawda, udokumentowana, żadnych wątpliwości. Powinno pani być przyjemnie, dobranoc.
Odłożyłam słuchawkę i popatrzyłam na Agatę. Przyszło mi na myśl, że w życiu nie widziałam równie osłupiałej ludzkiej istoty.
– Coś ty powiedziała…? Ochłódniwał…? Specjalnie zapamiętałam! Co to było…?!
Jeszcze przez chwilę nie byłam w stanie ubrać w słowa euforii, jaka się we mnie rozszalała. Ponadto jej rozmiary chciałam ukryć nawet przed Agatą.
– Nic – powiedziałam z wysiłkiem. – Chmielewska dzwoniła. Podobno dopadli mojej następczyni w stanie nadużycia i to ona kropnęła przyjaciółkę Felę… Mają dowody. Ze strachu.
Agata powolutku zmyła z siebie wyraz osłupienia, przyjrzała mi się uważnie, obejrzała stół, no, rzeczywiście, nie wyglądał zbyt zasobnie, kawa i wino, zajrzała do szafki, wydłubała koniak, pół butelki stało gdzieś tam w kącie. Nalała mi od serca, sobie też, stanowczym gestem zmusiła mnie do wypicia.
– Teraz powiedz porządnie, co ona ci powiedziała! – zażądała z naciskiem.
Opanowałam się, powtórzyłam całą rozmowę z komplikacjami gramatycznymi włącznie. Agata nalała sobie dodatkowo.
– Szampana nie masz? – spytała po chwili. – Szkoda… Nic, przyniosę jutro.
Najdroższy, jaki znajdę w tym mieście. Więc jednak…! Ona się chyba nie wygłupiała, pierwszy kwietnia po drugiej stronie roku… Rozpoznałaś ją po głosie?
– Rozpoznałam.
– Więc jednak ta kurwa…? No i popatrz, jak się wszystko zgadza! Co za oślica jakaś, nie, przepraszam wszystkie oślice, nie mam dla niej porównania, istnieją chyba skorpiony płci żeńskiej…?
– Skorpion sam z siebie nie atakuje – skorygowałam słabo. – Musi się czuć zagrożony…
– Widziałaś?
– Widziałam. Uciekł.
– Wszy, pluskwy i karaluchy – rozważała Agata jakoś okropnie naukowo. – Nie, też nie, one gryzą dla życia, nie ze złośliwości. Staram się straszliwie wykombinować cokolwiek gorszego niż człowiek, ale sama widzisz, że mi źle wychodzi. Znasz jakiegoś obrzydliwszego ssaka?
Читать дальше