W tym miejscu Zenię zmogło. Wsparłszy ręce na stole, a głowę na rękach, zasnęła martwym bykiem w jednym mgnieniu oka. Komisarz Górski, trzymający się nieporównywalnie lepiej, wręcz znakomicie, zastygł z angielką, uniesioną ku ustom. Przez chwilę panowało ogólne milczenie.
– Jeśli pan tego nie nagrywał… – zaczęłam złowieszczo.
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego pani musi mnie uważać za idiotę – powiedział Bieżan z wyrzutem. – Nie mieliśmy dotychczas kontaktów, świadczących o moim upadku umysłowym. Skąd pani biorą się takie poglądy?
– Najmocniej przepraszam, z zaskoczenia chyba – wyznałam z zakłopotaniem.
– Nie mógł pan się przecież spodziewać aż takiego plonu? Cud zwyczajny, że tu byłam, podejrzewałam to wszystko, ale wie pan… obawiam się, że moja głupota jest jakoś inaczej ukierunkowana… W taką stronę aż tak daleko by nie poszła…
– A, bo pani jest kryminalistka – odparł podinspektor pobłażliwie i podniósł całą ekipę od stołu.
– No, do roboty. Panie będą świadkami…
W kuchni pozostała wyłącznie błogo śpiąca Zenia.
* * *
– Nie! – krzyknęła Martusia strasznie. – To niemożliwe! To nie do wiary!
Przyświadczyłam, że nie do wiary, ale za to prawdziwe. Wracając do domu, wstąpiłam do całodobowego sklepu i dokupiłam piwa, bo wiedziałam, że bez długiej nocnej
Polaków rozmowy się nie obejdzie, ona nie popuści. I miałam rację, w oczekiwaniu na mój powrót wytrąbiła już prawie całą zawartość lodówki, więc nowy zapas bardzo się przydał.
– Wcale bym tyle tego nie wypiła – powiedziała na wstępie – ale jak twój telefon zaczął dzwonić na twoim biurku, bardzo się zdenerwowałam i co miałam robić? Koty już nakarmiłam, więcej nie chciały!
Rzeczywiście, zapomniałam o komórce i zostawiłam ją w domu, w żaden sposób nie można było się ze mną porozumieć. Wyjaśniłam jej, że koty to nie są wory bez dna, i od razu przystąpiłam do tematu.
– Więc sama widzisz, do czego może doprowadzić głupi upór. Ona nic innego nie miała w głowie, tylko tego Borkowskiego, wymyśliła intrygę i proszę!
– Ale jeśli była zdolna wymyślić, nie mogła być aż tak potwornie głupia…!
– Była. Nawet ta łuska od pocisku nie przyszła jej do łba. Gdyby wyczyściła samochód, klucze Feli i kopyto wpuściła do kolektora, nawet porządnych poszlak by nie mieli…
– Nie uwierzę, że nie zrobiła tego z samej głupoty!!!
– Uwierz, uwierz. Czekaj, otworzę sobie drugą butelkę, bo jeden kieliszek z poprzedniej to za mało. Ale właściwie słusznie nie wierzysz, ona tak nienawidziła Barbary, że nie mogła się odczepić od chęci zwalenia na nią jeszcze i tego. Przedobrzyła.
Martusia gwałtownie chwyciła nową puszkę i pomilczała przez chwilę.
– No nie, taka nienawiść to destrukcja – oznajmiła stanowczo. – Przesada. Szkoda życia. Całe zmarnowane na jedną nienawiść, co za rozrzutność!
– Toteż w tym właśnie leży sedno głupoty – stwierdziłam pouczająco i nie wiadomo dlaczego z wielką satysfakcją. Chociaż nie, wiadomo, sama kiedyś zrezygnowałam z zemsty, bo najzwyczajniej w świecie brakowało mi czasu, i teraz miałam z tego nadzwyczajną uciechę. – Tylko w wypadku, jeśli nie masz kompletnie nic innego do roboty, możesz się poświęcić nienawiści i mszczeniu, szczególnie jeśli ci to sprawi przyjemność, a, to owszem. Ale nawet i przy czymś takim trochę rozumu trzeba mieć.
– A ona nie miała. Wiesz, znam różne głupie baby… głupich facetów też… ale taki rozmiar przekracza moje możliwości. Z czego ty właściwie jesteś taka zadowolona? – spytała nagle podejrzliwie.
– Bo nareszcie wszystko zrozumiałam. Uwielbiam wszystko rozumieć!
– Dziwne masz jakieś upodobania…
– A najbardziej mi się podobają te telefony do Barbary. Mówiła o nich, mówiłam ci, one mi nie pasowały, jej też nie, okazuje się, że to ta Fela takie żarciki lubiła. Jak jej Urszulka stawała okoniem, od razu pazury pokazywała, a Urszulka wcale nie chciała, żeby do Barbary smród spod męża dolatywał. Ugięła ją tym bardzo ładnie, dwa wystarczyły.
– I to wszystko o jednego chłopa! – wykrzyknęła Martusia ze zgrozą. – Co on ma w sobie, ten Borkowski?! Na konkursie ogierów złoty medal dostał czy jak…?
– Co do ogierów, nic nie wiem, możliwe, że niezły, ale oprócz tego z chwili na chwilę coraz bogatszy, wyższa sfera…
– Zwariowałaś? – zgorszyła się Martusia.
– To nie ja, to Urszulka. Co ty myślisz, te ambasady, te bankiety, te pięciopokojowe apartamenty… Te kiecki, precjoza… A on w dodatku monogamista, żonę na świeczniku ustawia, dla Urszulki to był co najmniej tron u boku bizantyjskiego cesarza…
– Dlaczego akurat bizantyjskiego?
– Najsztywniejszy ceremoniał stosowali. Mogło być jeszcze u boku ruskiego cara, też świecili oprawą, ale u ruskich stanowisko było niepewne, oni nigdy nie mieli rzetelnej stabilizacji…
– Tylko mi nie zaczynaj z historią, bo się pogubię! No dobrze…
– Zaraz. Parę zdjęć tam widziałam, za świadka robiłam przy rewizji, gliny nie lubią tego słowa, wolą przeszukanie. Złego słowa nie powiem, Borkowski w oko wpada i robi wrażenie, ho, ho! Stuprocentowy mężczyzna, teraz już tacy w zaniku, nie jojczy ci na łonie, tylko wszystkiemu daje radę, czy to Alaska, czy dzika puszcza, czy środek Europy, rozszalały bandzior czy narowisty koń, wzory chemiczne czy latająca siekiera, ognisty mazur czy cytaty z Sofoklesa, przegrasz w kasynie milion, nie szkodzi, z czułym uśmiechem wyjmie go z kieszeni…
– Nie przegram! – zarzekła się Martusia gwałtownie. – Rozumiem niby wszystko, co mówisz, ale co to jest latająca siekiera?
– Ta moja, parę tygodni temu. Jak się człowiek dobrze zamachnął, żelazo leciało gdzieś tam, cud, że mi żadnego okna nie wybiło, bo siekierzysko wyschło.
– I co?
– I nic. Już nie lata.
– Bo co?
– Bo zostało rozparte wkrętami i namoczone w rzadkiej farbie z rozpuszczalnikiem.
Teraz stanowi monolit.
Martusia zamyśliła się na chwilę.
– I Borkowski by wkrętał i moczył…?
– Wkręcał – poprawiłam. – Wkręty się wkręca. Jeśli nawet nie własną ręką, to wziąłby człowieka i wiedział, co należy zrobić. Na takiego wyglądał. Na tych zdjęciach.
Wygląd rzecz złudna, ale sądząc po otaczających go uczuciach płomiennych, coś z tego wszystkiego musiał w sobie mieć.
– Forsę – zaopiniowała Martusia po kolejnym, krótkim namyśle. – Z wierzchu najlepiej widoczna. Brody nie miał…?
– Nie, nigdy w życiu, nic ci na to nie poradzę. Ale czekaj. Zaraz. Nikt nie składa się z samych zalet, normalny człowiek wady mieć musi.
– No…?
– To piękny chłopak. I taki… no, dorodny. Załóżmy, w szkole miał piątki z matematyki i z fizyki, może nawet z polskiego, ściągi dawał, bić się umiał, wykop miał, rozrywki rozmaite organizował, przewodnictwo samo mu wchodziło w ręce, dziewczyny mu się przypodchlebiały, przywykł do tego, że jest najlepszy. Najlepszemu się należy, nie?
Wielbią go wszyscy, no, wyobraź sobie, że ty albo ja… Nie, lepiej ty, jesteś bardziej okazowa…
– Oszalałaś…?! – przeraziła się Martusia.
– Nie mam na myśli, że ważysz trzysta osiemdziesiąt kilo…
– Na litość boską, dlaczego trzysta osiemdziesiąt kilo…?!
– Tyle ważył okazowy knur na wystawie rolniczej na Służewcu – wyjaśniłam niecierpliwie – ale nie o to chodzi. Jesteś z telewizji, instytucja poniekąd dla oczu, możesz się pokazywać…
Читать дальше