Najważniejsze informacje zdobyła samodzielnie.
– No i popatrz, jak to dobrze jest mieć przyjaciółkę bez ambicji! Które to były, te najważniejsze?
Przypomniałam jej. Świadkowie wydarzeń, były narzeczony, ten tam jakiś Jureczek, który podsłuchał drugą żonę, przyjaciółka drugiej żony, Zenia z księgowości… Wszystko razem, złożone do kupy, tworzyło jasny obraz sytuacji.
– No owszem – przyznała Martusia. – Wszystko wiemy. To gdzie te międzywiersze?
– A kto ją rąbnął? – wytknęłam. – Tak strasznie świetnie wszystko wiemy, a trup leży. I co?
– Znaczy, właśnie ten trup leży między wierszami?
– Otóż to! Na moje oko, wiemy wszystko, ale wcale nie jestem pewna, czy da się to udowodnić. Ona też tak uważa, to właśnie te międzywiersze. Streszczając, sekretarka
Urszulka postanowiła złapać sobie Borkowskiego na męża, namówiła przyjaciółkę Felę do sponiewierania pierwszej żony Borkowskiego, Feli wyszło znakomicie, bo Borkowski okazał się kretynem, no i potem nastąpiło coś nie do pojęcia. Dla twórców sytuacji…
– Twórczyń chyba…? – skorygowała krytycznie Martusia i sięgnęła do lodówki po piwo, co przypomniało mi zalecenie lekarza, że powinnam pić czerwone wino.
Sięgnęłam zatem po wino.
– Twórczyń – zgodziłam się. – Dla twórczyń sprawa się zamknęła i powinien być spokój. Tymczasem chała, ktoś rąbnął Felę, bo afera nie zdechła. Jeśli inspiratorką była druga żona, cel w zasadzie osiągnęła, męża dostała, pierwszą żonę z roboty wylano, opinia już się za nią powlecze. Przestałam brać pod uwagę Borkowską, to nie ona, chociaż motyw na nią wskazuje, za to wychodzi mi idiotyzm nie z tej ziemi, mianowicie tajemnicza blondynka, a druga żona Borkowskiego to właśnie blondynka. I co, trzasnęła bezcenną wspólniczkę? Żeby zaoszczędzić pierwszej Borkowskiej nieprzyjemności na przyszłość? Bo jej się wyrzuty sumienia zalęgły? Przecież to idiotyzm!
Martusia zastanowiła się głęboko.
– Tak – przyświadczyła. – Nawet dla blondynki. Szczególnie, że w jej wyrzuty sumienia nie wierzę za grosz! Więc to było to z międzywierszy? Ona, ta żywa, podejrzewa drugą żonę…
– I za skarby świata nie chce tego powiedzieć, żeby nie wyszło, że się mści. Wcale się nie mści i nie zamierza. Na mężu się zawiodła radykalnie, zadowolona jest bardzo, że się go pozbyła i dziwi się nawet, co w nim widziała.
– To międzywiersze czy wprost…?
– Sama z siebie zgadłam z największą łatwością, z tym że wiem, co w nim widziała, a ona nie przeczy. On taki więcej przepiękny…
– Brodaty? – zainteresowała się Martusia gwałtownie.
– Nie, ogolony. A co, reflektujesz…?
– Kto wie…? Tak z doskoku… Na złość drugiej żonie, nie lubię drugich żon. A brodę mógłby zapuścić, nie? Zaraz, skąd wiesz, że piękny?
– Widziałam zdjęcie.
– Ona nosi jego zdjęcie?!
– Nosi dużo zdjęć, przez zwykłe niedopatrzenie, nie zrobiła porządku w torebce, mąż, dzieci, rodzice, brat, przyjaciółka ta Agata… Pokazała mi, bo zażądałam, lubię widzieć, z kim mam do czynienia. Na oko sama bym na niego poleciała parę lat temu, a do tego inteligentny, prawdomówny i pracowity. Tyle że głupi jak próchno, ale to normalne u faceta, któremu baba pada na mózg. Nie wymagajmy za wiele.
– No to do czego ona się rozczarowała?
– A bo, rozumiesz, wedle mojego rozeznania, on ma taki charakter, że jak jest wszystko dobrze i wszystko mu pasuje, to go do rany przyłóż. Ale wyobraź sobie, że weźmie ją na wiosenną wycieczkę w plenery, a ona uwielbia kaczeńce, gdyby miał dla niej te kaczeńce zrywać, od razu miłość mu sklęśnie…
– Dlaczego akurat kaczeńce? – zdziwiła się Martusia.
Zdziwiłam się bardziej.
– Jak to, nie wiesz, co to są kaczeńce i gdzie rosną?
– Ja się nie znam na roślinkach… To kwiatki, nie?
– Nie do wiary… Nigdy w życiu nie zrywałaś kaczeńców?!
– Jakoś się nie złożyło… Powinnam się kajać? To wezmę sobie jeszcze piwo do tego kajania, co?
– Nie zasługujesz, ale weź – przyzwoliłam surowo. – Otóż kaczeńce mają to do siebie, że rosną na mokradłach, prawie w wodzie, możesz tam wejść boso albo w gumiakach, a wyobraź sobie, że on prosto z tej wycieczki chciał iść na kolację do Bristolu, do Sheratona, no, symbolicznie, do Ritza. To jak…?
– A jakby ona woziła gumiaki dla niego…?
– Na nic, spodnie by mu się w gumiakach pogniotły.
– Mógł zdjąć spodnie i wejść boso.
– A rękawy od marynarki? I mankieciki od koszulki? Goły by musiał włazić, w samych gaciach, a gdyby go kto w tych gaciach zobaczył? Czyli, bo ja ci charakter wyjaśniam, a nie sposoby zbierania wiosennego kwiecia, ona czegoś strasznie chce, on ją kocha i powinien jej tego dostarczyć, a tu chała. Niezdolny. I już się czuje ten gorszy, więc jakie ma wyjście? Proste, przestać ją kochać. Innymi słowy, jeśli coś mu nie gra i jest dla niego ogólnie szkodliwe, odmienia mu się osobowość i takie parszywe z niego wyłazi.
– I ona go…!
Pomachałam uspokajająco korkociągiem.
– Go, go. Nic takiego. Z każdego w sprzyjających okolicznościach parszywe wyłazi, z tym że rozmaite. Większe, mniejsze, szkodliwe albo nie, okropne albo głupie, jawne, tajne, przytłamszane, z tym że z przytłamszania na ogół biorą się nerwice, a źródeł ma to parszywe pięć tysięcy. Czasem bywa w ogóle maciupcie i byle jakie, i można nie zwracać uwagi.
– Ale nią wstrząsnęło?
– Wstrząsnęło, bo myślała, że ją kocha porządniej, że jest mniej głupi i nie trzęsie się tak przeraźliwie o własną opinię. Ale, moim zdaniem, trzęsienie było wynikiem padnięcia na mózg. Z tym że do konkurencji z drugą żoną ona nie weszła i nie wejdzie, i ja się jej nie dziwię, dla niej facet się skończył i zemsta byłaby dla niego niezasłużonym zaszczytem.
Po krótkim namyśle i kolejnej puszce piwa Martusia przyznała mi słuszność.
Przyglądałam się jej z zazdrością, jakim cudem ona od tego piwa wcale nie tyła? I nie szkodziło jej, przeciwnie, nabierała wigoru i bystrości, szczególna jakaś właściwość organizmu…
– To co teraz? – spytała trochę niepewnie.
– Nie wiem – wyznałam z żalem. – I nie wiem, co zrobią gliny. Bo przyczyn, dla których druga żona trzasnęła własną przyjaciółkę, w ogóle nie umiem sobie wyobrazić, więc może to jednak nie ona. Powinni znaleźć dowody rzeczowe, broń palną, mikroślady…
– Żakiet. Do tego, co miała na sobie, powinna była mieć żakiet.
– No właśnie, żakiet. I w ogóle strasznie myślę, czyby nie polecieć do domu ofiary, to znaczy do mojego byłego miejsca zamieszkania, ale jakoś mnie odrzuca. Niewłaściwych ludzi znamy.
– One się chyba pokłóciły – rzekła po chwili Martusia w zadumie. – Te dwie przyjaciółki. Jedna dla drugiej załatwiła męża, ale ta jedna była na kompromitującym poziomie, więc ta druga nie chciała jej znać. A ta jedna miała nadzieję wejść do eleganckiego towarzystwa… tylko mnie nie pytaj przypadkiem, co to jest eleganckie towarzystwo, ja sobie teraz wyobrażam, co ona mogła myśleć! Pchała się nachalnie, tak jak do ciebie, więc nie było innego sposobu, żeby się jej pozbyć. Musiała ją zabić.
– Całkiem niezła myśl – pochwaliłam. – Pomijając, oczywiście, kwestię eleganckiego towarzystwa… O, masz rację, ten mąż, trzęsący się o swoją opinię! Albo nienawidziła pierwszej żony tak okropnie, że jeszcze i zbrodnię postanowiła na nią zwalić, bo, prawdę mówiąc, motyw żywej Borkowskiej krzyczy wielkim głosem. Ja wiem, że to nie ona, po rozmowie z nią jestem pewna, ale ja, sama jedna na całe sądownictwo nie wystarczę.
Читать дальше