Nie poznałam z tej odległości jej partnera. Oboje byli ubrani w czarne spodnie i T-shirty z żółtym napisem AGENT SĄDOWY na plecach.
– Rany, mają uniformy – zauważyła ze zdumieniem Lula. – Dlaczego my nie mamy?
– Bo nie chcemy wyglądać jak dwie kretynki.
– Fakt. Pomyślałam sobie to samo.
Wyskoczyłam z wozu i krzyknęłam do Joyce:
– Hej, Joyce, zaczekaj, chcę z tobą pomówić! Joyce obróciła się zdziwiona. Oczy jej się zwęziły, kiedy mnie zobaczyła, i powiedziała coś do swojego partnera. Nie usłyszałam słów. Joyce wcisnęła guzik od windy. Drzwi się otworzyły i oboje zniknęli w jej wnętrzu. Dobiegłyśmy z Lula o kilka sekund za późno. Nacisnęłam guzik i zaczęłyśmy czekać. Upływały minuty.
– Wiesz, co myślę? – powiedziała Lula. – Że ta winda już się nie pojawi. Joyce ją przyblokowała.
Ruszyłyśmy schodami, najpierw szybko, potem coraz wolniej.
– Mam coś z nogami – oświadczyła Lula na piątym piętrze. – Są jak z gumy. Odmawiają mi posłuszeństwa.
– Zasuwaj.
– Łatwo ci mówić. Ty masz do dźwigania tylko ten chudy tyłek. A zobacz, co ja muszę taszczyć.
Wcale nie było mi łatwo mówić. Oblewałam się potem i ledwie oddychałam.
– Musimy odzyskać formę – oświadczyłam. – Powinnyśmy chodzić na siłownię czy coś w tym rodzaju.
– Prędzej się podpalę.
Co do mnie mogłam przyrzec dokładnie to samo. Po chwili wyczołgałyśmy się z klatki schodowej na korytarz siódmego piętra. Drzwi mieszkania Mary Maggie były otwarte, a jego właścicielka i Joyce wrzeszczały na siebie.
– Jeśli nie wyniesiecie się stąd w tej sekundzie, wzywam policję! – krzyczała Mary Maggie.
– Ja jestem policją! – darła się Joyce.
– Ach tak? Gdzie odznaka?
– Mam ją na szyi.
– Jest lipna. Kupiłaś ją na pchlim targu. Doniosę na ciebie. Zadzwonię na policję i powiem, że udajesz gliniarza.
– Nikogo nie udaję – sprostowała Joyce. – Ani razu nie powiedziałam, że jestem z policji w Trenton. Ale tak się składa, że jestem z policji sądowej.
– Tak się składa, że jesteś z kretyńskiej policji – zauważyła Lula, dysząc chrapliwie.
Teraz, stojąc bliżej, rozpoznałam osobę towarzyszącą Joyce. To Janice Molinar. Chodziłam z nią do szkoły. Była w porządku. Zastanawiałam się, dlaczego, u licha, pracuje z Joyce.
– Cześć, Stephanie – przywitała się. – Kopę lat.
– Ostatni raz widziałam cię na wieczorze panieńskim u Loretty Beeber.
– Jak leci? – spytała.
– Całkiem dobrze. A u ciebie?
– Całkiem dobrze. Dzieciaki są w szkole, więc pomyślałam sobie, że spróbuję popracować na pół etatu.
– Jak długo jesteś z Joyce?
– Jakieś dwie godziny – odparła. – To moja pierwsza robota.
Joyce miała przytroczoną do boku broń krótką, w dodatku opierała o kolbę dłoń.
– Co tu robisz. Plum? Łazisz za mną, żeby zobaczyć, jak się działa?
– Dosyć tego – powiedziała Mary Maggie. – Wynoście się wszystkie! Już!
Joyce pchnęła Lulę.
– Słyszałaś. Spadaj.
– Hej! – zawołała Lula, waląc Joyce w ramię. – Do kogo mówisz?
– Do ciebie, góro słoniny – odparła Joyce.
– Wolę górę słoniny niż rzygowiny z chińszczyzny i psie gówno – zareplikowała Lula. Joyce aż sapnęła.
– Skąd wiesz? Nie podałam ci szczegółów. – Nagle jej oczy zrobiły się wielkie. – To ty! To twoja robota!
Joyce, prócz broni przy biodrze, miała też pas wielozadaniowy z kajdankami, sprejem pieprzowym, paralizatorem i pałką. Wyjęła teraz paralizator i odbezpieczyła.
– Zapłacisz mi za to – warknęła. – Usmażę cię. A skończę dopiero wtedy, jak się wyczerpie bateria, a ty zmienisz się w kałużę płynnego tłuszczu.
Lula spojrzała na swoje dłonie. W żadnej nie miała torebki. Ja też nie, zostawiłyśmy je w samochodzie. Pomacała się po kieszeniach. Żadnej broni.
– Oho – jęknęła.
Joyce rzuciła się w jej stronę. Lula wrzasnęła, obróciła się błyskawicznie i pognała w stronę schodów. Joyce ruszyła za nią. A my, pozostałe, pobiegłyśmy za Lula i Joyce. Ja pierwsza, potem Mary Maggie, na końcu Janice. Luli może kiepsko szła wspinaczka po schodach, ale kiedy już przy zbieganiu nabrała odpowiedniego rozpędu, była nie do złapania. Zamieniała się w pociąg towarowy, gnający z maksymalną szybkością.
Lula dotarła do poziomu garażu i przeleciała jak burza przez drzwi. Była już w połowie drogi do samochodu, kiedy Joyce ją dopadła i wyciągnęła ramię, częstując biedaczkę ładunkiem elektrycznym. Lula stanęła jak wryta, chwiała się przez ułamek sekundy, po czym runęła na ziemię niczym worek cementu. Joyce znów wyciągnęła rękę, by porazić Lulę, ale skoczyłam na nią od tyłu. Paralizator wypadł jej z dłoni i obie runęłyśmy na podłogę. W tym właśnie momencie do garażu wjechał Eddie DeChooch w białym cadillacu Mary Maggie. Janice dostrzegła go pierwsza.
– Hej, czy to nie ten stary facet w białym cadillacu? -spytała.
Ja i Joyce uniosłyśmy jednocześnie głowy. DeChooch jechał powolutku, szukając wolnego miejsca.
– Uciekaj! – wrzasnęła Mary Maggie. – Zjeżdżaj z garażu!
Joyce zerwała się na równe nogi i ruszyła biegiem w stronę DeChoocha.
– Złap go! – krzyknęła do Janice. – Nie pozwól mu wyjechać z garażu!
– Złapać go? – spytała zdumiona Janice, stając obok Luli. – Czy ona zwariowała? Jak mam go złapać?
– Tylko żeby nic się nie stało z samochodem! – krzyknęła do nas Mary Maggie. – To wóz wuja Teda.
Lula chodziła na czworakach i śliniła się.
– Co? – pytała. – Kto?
Pomogłyśmy jej z Janice wstać. Mary Maggie wciąż krzyczała do DeChoocha, a DeChooch wciąż jej nie widział. Zostawiłam Lulę pod opieką Janice i pobiegłam do hondy. Uruchomiłam silnik i ruszyłam za DeChoochem. Nie miałam pojęcia, jak zamierzam go zatrzymać, ale wydawało się to możliwe.
Joyce wskoczyła z wyciągniętą bronią przed maskę cadillaca i wrzasnęła na DeChoocha, żeby się zatrzymał. DeChooch dodał gazu i walił bez opamiętania do przodu. Joyce odskoczyła i oddała strzał. Nie trafiła co prawda Eddiego, ale rozwaliła mu boczną szybę.
DeChooch skręcił w lewo, w uliczkę między zaparkowanymi wozami. Jechałam za nim, biorąc zakręty na dwóch kołach, on zaś pędził przed siebie w ślepej panice. Zrobiliśmy całe kółko, DeChooch nie był w stanie znaleźć wyjazdu.
Mary Maggie wciąż wrzeszczała. Lula zdołała już się podnieść i machała teraz rękami.
– Zaczekaj na mnie! – krzyknęła. Wydawało się, że chce pobiec, nie wie tylko, w którą stronę.
Przejeżdżałam obok niej przy następnym okrążeniu i Lula wskoczyła do wozu. Nagle tylne drzwi otworzyły się gwałtownie i na siedzenie wpakowała się Janice.
Joyce już wcześniej pobiegła po swój wóz i zdążyła zablokować częściowo wyjazd. Stała teraz przy otwartych drzwiach z wycelowaną bronią.
DeChooch znalazł wreszcie właściwy skręt i kierował się do wyjazdu. Pędził wprost na Joyce. Oddała strzał, całkowicie chybiony, i rzuciła się w bok, podczas gdy DeChooch przejechał z wyciem silnika obok jej wozu, wyrywając z zawiasów drzwi, które wyleciały wysoko w górę.
Przemknęłam przez bramę wyjazdową tuż za DeChoochem. Prawy błotnik cadiallaca doznał pewnych uszkodzeń, ale to najwyraźniej nie martwiło Choocha. Skręcił w Spring Street, ja tuż za nim. Podążył w stronę Broad i nagle stanęliśmy w korku.
– Mamy go! – wrzasnęła Lula. – Wszyscy z wozu!
Читать дальше