– Dobrze, że pańscy sąsiedzi nie mieszkają blisko – powiedziała pani Didrikson. – Kiedy my urządzamy barbecue, musimy uważać na hałas.
– Jestem gotów się założyć, że kiedy rozpala pani pod rusztem, zawsze któraś z sąsiadek wychodzi, żeby zdjąć pranie.
– Zawsze.
– Wejdzie pani na drinka? Coś przekąsić? Szybki kebab?
– Dziękuję, ale wolałabym wrócić i powiedzieć Matowi, jak sprawy się mają. Jest trochę zdenerwowany.
Zrozumiałem. Ze sposobu, w jaki to powiedziała, wywnioskowałem, że nie jest to tylko wymówka. Wysiadłem, życzyłem jej dobrej nocy i patrzyłem, jak eleganckim łukiem zawraca mercedesa i szybko odjeżdża w stronę Bath. Zdolna kobieta. Pod zbroją niezależności kryła się inteligentna i uczciwa osoba. Wysoko cenię te zalety.
Noc była duszna, prawie bez powiewu. Temperatura nie spadła od zachodu słońca. Zapach smażonego bekonu mieszał się przyjemnie z ciężkim aromatem kapryfolium. Poszedłem wzdłuż domu, w kierunku, z którego dobiegał hałas.
Reflektory wokół basenu były włączone i większość gości stała nad wodą. Patrzyli na trzy kobiety i dwóch mężczyzn, którzy zdjęli ubrania i gonili się po brzegu, żeby zepchnąć kogoś do basenu, zanim sami będą musieli zanurkować. Przyjaciele Geraldine lubią o sobie myśleć, że są przebojowi, i wysilają się przez cały czas. Z zasady założyłem, że Geny jest jedną z tej trójki, ale zauważyłem ją, jak ubrana nadal w swój kombinezon przyjęła rolę obserwatora. Jej dłoń spoczywała na ramieniu Rogera, pośrednika handlu nieruchomościami. Wyścig wokół basenu przywiódł mi na myśl seryjny komiks Jamesa Thurbera Wyścig o życie, gdzie nagie postacie były blade, brzuchate, spięte i raczej odpychające niż erotyczne. Nie wiem, jak długo to trwało, ale krzyki i śmiechy były jakby wymuszone, jakby z litości. Wreszcie jeden z mężczyzn został osaczony z dwóch stron i skoczył w bok, pociągając za sobą dwie kobiety. Rozległ się głośny plusk, wybuch śmiechu, potem pozostali też wskoczyli do wody. Niewiele czasu minie, jak zaczną skandować „chodźcie do nas” i łapać za kostki każdego na tyle nierozważnego, by stanąć na brzegu basenu.
Pamiętam, że spojrzałem na zegarek i przypomniałem sobie powiedzenie Woodhouse’a z Emmy , że im wcześniej przyjęcie się kończy, tym lepiej. Pan Woodhousc, pionier nowoczesnej obsesji na tle zdrowia, miałby z pewnością coś trafnego do powiedzenia na temat niebezpieczeństw nurkowania na golasa.
Odwróciłem się plecami do basenu i poszedłem na patio, gdzie musiałem osobiście zająć się barbccue, żeby przygotować sobie stek. Ręczną szufelką zdjąłem warstwę popiołu, odsłoniłem żarzące się węgle i rozdmuchałem je trochę. Mięso leżało na tacy pokrytej drucianą siatką. Zostało jeszcze mnóstwo kawałków. Zdjąłem pokrywę, wybrałem stek, bekon, plastry pomidora i grzyby i rozłożyłem wszystko nad ogniem.
Zdałem sobie nagle sprawę z czyjejś obecności. Geraldine wzięła mnie pod ramię.
– Gdzie się ukrywałeś cały wieczór?
– Wyszedłem na trochę. Dobrze się bawisz?
– Fantastycznie. Twoja przyjaciółka w końcu się nie zjawiła?
– Przyjechała. Nie mogła zostać.
– Szkoda. – Popatrzyła na stek. – Zostawiłam ile trzeba dla was dwojga. Musisz być teraz bardzo wygłodniały. Chcesz, żebym się tym zajęła?
– Nie ma potrzeby. Wracaj do przyjaciół.
– Nie jestem im potrzebna. Wciągną mnie do basenu i zniszczą ubranie. – Wzięła widelec i odwróciła plasterek bekonu. – Poza tym nie mogę zaniedbywać mojego najbliższego i najdroższego.
– Twojego podstępnego gada, chciałaś powiedzieć.
– Co?
– Niedawno nazwałaś mnie podstępnym gadem. Podobno knuję Bóg wie co z twoim lekarzem.
Ścisnęła mnie za ramię.
– Kochanie, zdążyłeś mnie już poznać. Jestem Lwem. Nie poskromię swojej osobowości. Ryknęłam, jak to robią Lwy, to wszystko. Mógłbyś podmuchać na węgle, bo stek nigdy nie dojdzie? Zostawiłam ci trochę mojego sosu. Rzucili się na niego jak sępy. Jest w domu.
– Gdzie? – zapytałem. – Przyniosę.
– Nie. Przypilnuj mięsa. Wiem, gdzie go schowałam. Przesunąłem pomidory na brzeg rusztu, żeby się nie spaliły, ale głowę miałem zajętą innymi myślami. Obiecano mi prawie cały materiał potrzebny na wystawę. Następnym wyzwaniem było interesujące przedstawienie eksponatów. Moja wcześniejsza niechęć do wystawy została zastąpiona silną chęcią sukcesu. Nadal nie miałem zamiaru stworzyć peanu na cześć życia w Bath. Byłem stanowczy co do tego, że stosunek Jane do miasta powinien zostać wiernie przekazany.
Gerry wróciła z dzbankiem sosu.
– Będzie ci smakowało. Masz talerz? Wziąłem jeden ze stosu.
– Hej, nie utop wszystkiego.
Za późno; szczodrze polała wszystko.
– Może przyjdziesz z tym nad basen – powiedziała. – Znasz większość gości.
– Dziękuję, zjem tutaj póki gorące.
– Nie odpowiadają ci moi szurnięci przyjaciele, profesorku?
– Nie skarżę się.
– Zaparzę kawę i zaniosę do domu. Będą wdzięczni za gorący napój po tym nurkowaniu.
Zabrała kilka talerzy ze stołu i podała mi nóż, widelec i papierową serwetkę.
– Słuchaj, wiedziałam, że będziesz miał ochotę przespać się po całym dniu na nogach, i przygotowałam ci łóżko polowe w altanie. Możesz się wymknąć, kiedy tylko zechcesz. Nie będą ci tam przeszkadzali. Zostawiłam pół butelki courvoisiera i paczkę cygar obok łóżka.
Taka troska ze strony Gerry była niezwykłą rzadkością. Zacząłem podejrzewać, że kryją się za tym jakieś głębsze racje. Trudno mi było jednak uwierzyć nawet w wypadku Gerry, że miałaby czelność zaprosić swego wielbiciela, pośrednika w handlu nieruchomościami, do sypialni, podczas gdy mąż spędzi noc w ogrodzie. Ale co innego mogłem sobie pomyśleć?
– Nie jestem zmęczony – odparłem.
– No to w porządku – powiedziała Gerry tak czarująco, że aż podniosła mnie na duchu. – Pamiętaj tylko, że łóżko tam jest, gdybyś zechciał uciec przed końcem przyjęcia.
Poszła w stronę domu, zostawiając mnie na patio razem z kolacją. Jedzenie było dobre, sos trochę zbyt pieprzny jak na mój gust. Zeskrobałem go ze steku. Nagle uświadomiłem sobie, że obok ktoś stoi ze szklanką piwa w ręku. To był Roger, pośrednik. Jego okrągła jak księżyc twarz świeciła zielonkawo w sztucznym świetle.
– Cześć, bracie Gregory. Co to jest, dokładka? Spojrzałem na niego niezbyt przyjaźnie.
– Dopiero co przyszedłem. Byłem na mieście.
– Biznes czy zabawa? Mam nadzieję, że to ostatnie. Sześć dni pracować będziesz…
– …a siódmego dnia będziesz miał barbecue? Roger się roześmiał.
– Skoro już mowa o pracy. Jutro rano muszę być w biurze radosny jak skowronek.
– Gerry robi kawę – powiadomiłem go.
– Chyba będziemy musieli z tego zrezygnować. Nie widziałeś przypadkiem Val?
– Val?
– Mojej żony.
– Nie. – Nie dodałem, że zawsze uważałem Rogera za kawalera, sądząc z tego, jak odnosił się do Gerry.
– To jedna z pierwszych, które wpadły do basenu – powiedział Roger.
– Może weszła do środka, żeby się wysuszyć.
– Nie, tam jest! – krzyknął Roger. – Val, kochanie, musimy iść. Chodź, pożegnasz się z gospodarzem.
Val zdążyła się już ubrać. Z wilgotnymi włosami przylepionymi do głowy jeszcze bardziej przypominała postać z komiksów Jamesa Thurbera. Miała mętny wzrok.
– A więc to ty jesteś mężem.
Poczułem się jak właściciel niesfornego psa. Roger uśmiechnął się słabo.
Читать дальше