Peter Lovesey - Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze

Здесь есть возможность читать онлайн «Peter Lovesey - Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Peter Diamond to ostatni prawdziwy detektyw. Gliniarz z niezłomnymi zasadami. Kieruje się sztuką dedukcji, nie ufa technice i komputerom. Nie wierzy w skuteczność metod nowoczesnych laboratoriów. Śledztwo prowadzi zawsze po swojemu.
Jego metody zostają wystawione na próbę, kiedy w jeziorze policja znajduje nagie ciało kobiety. Patolodzy i genetycy uznają wkrótce, że mają dość dowodów, by wskazać podejrzanego. Ale Diamond nie przerywa śledztwa…

Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Chciała powiedzieć, że dziękuje za przyjęcie. Chodź, moja nimfo wodna. Przyjęcie już się dla nas skończyło. Dobranoc, Greg.

Poszli obok domu. Zaraz potem usłyszałem, jak rusza i odjeżdża ich samochód. Zastanawiałem się, czy Gerry wie, że wyszli.

Kiedy skończyłem jeść, poszedłem do domu, żeby napić się kawy. Nie mogłem tam uniknąć rozmów z ludźmi luźno związanymi z bristolską szkołą teatralną, którzy chcieli mi zaimponować teatralnymi plotkami. Byłem bardziej rozkojarzony niż oni, bo jakoś dziwnie zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością. Czarna kawa nie pomogła. Z minuty na minutę robiłem się coraz słabszy.

Nie byłem już w stanic ich słuchać, wymamrotałem jakąś wymówkę i wyszedłem na patio. Mogłem myśleć tylko o łóżku polowym w altanie. Poruszałem się tak, jakbym miał na sobie staromodny ubiór nurka z obciążonymi ołowiem butami. To nie alkohol był przyczyną; napiłem się tylko koniaku w pubie, a ten trunek nie działa na mnie usypiająco. Usłyszałem za sobą stukot szpilek i u mego boku stanęła Gerry.

– Greg, jak się czujesz?

– Jestem po prostu zmęczony – odparłem bełkotliwie. – Idę do łóżka.

– Dasz sobie radę?

– Tak.

Moje biodro boleśnie zetknęło się ze stołem. Odwróciłem głowę, ale Gerry już wróciła na przyjęcie. Uderzenie na chwilę mnie otrzeźwiło. Pomyślałem, że ktoś musiał mi coś podać. Nafaszerowali mnie środkami odurzającymi. Zacząłem macać po stole i znalazłem talerzyk z musztardą. Przyciągnąłem go do siebie, nabrałem solidną porcję na palec i wepchnąłem sobie do gardła. Natychmiast poczułem odruch wymiotny, pokuśtykałem do donicy z geranium i zwróciłem, ile mogłem, z grillowanej kolacji. Kiedy się wyprostowałem, zakręciło mi się w głowie. Czułem potworne zmęczenie. Po raz drugi wepchnąłem palec w gardło. Efekt był równie obfity. Czoło pokrywał mi lodowaty pot. Potykając się, zlazłem z patio, przeszedłem, narażając się na niebezpieczeństwo, obok basenu i przez trawnik dotarłem do altany, ośmiokątnego, drewnianego budyneczku, z dwóch stron otwartego na zjawiska atmosferyczne.

Zgodnie z obietnicą, Gerry rozstawiła tam łóżko polowe. Rzuciłem się na nie jak ścięte drzewo. Byłem zbyt zmęczony, żeby zdjąć buty.

Miałem wrażenie, że lewituję. Nie było to przyjemne uczucie.

Własnej roboty sos, pomyślałem, znów wpychając palec do gardła.

***

Odzyskałem przytomność, poruszyłem się, otworzyłem oczy i próbowałem przypomnieć sobie, gdzie jestem. Nadal było ciemno i cicho, ale coś mnie zaniepokoiło. Kończyny miałem ciężkie, myślałem powoli. Znowu zamknąłem oczy.

Jakiś dźwięk, ruch obok mnie.

Pamiętałem, że jestem w altanie i że jest ona otwarta z dwóch stron. Może to wiatr przybrał na sile i coś poruszył? Ale dźwięk był mocny, jakby ze mną była tu jakaś żywa istota. Lis? Czasem przebiegają przez ogród.

Nie poruszając się, otworzyłem oczy. Słabe światło księżyca pozwoliło mi zobaczyć ludzką postać – Geraldine w czarnym dresie. Zastanawiałem się, po co przyszła, ale byłem zbyt zmęczony, żeby znaleźć odpowiedź.

Znowu zamknąłem oczy.

Moje zamroczone zmysły zanotowały słabe bulgotanie, jakby ktoś wylewał płyn z butelki z wąską szyjką. Zobaczyłem, jak Gerry opróżnia butelkę courvoisiera. Trzymała ją denkiem do góry, a zawartość spływała na podłogę. Pomyślałem, że musi być pijana, skoro robi coś tak dziwacznego. Byłem zbyt oszołomiony, żeby się wtrącić. Patrzyłem na nią bez ruchu, jakbym oglądał surrealistyczny film, zbyt zwariowany, żeby go zrozumieć.

Kiedy butelka byłajuż pusta, Gerry odwróciła się, nachyliła i podniosła kolejną, którą musiała ze sobą przynieść. Odkorkowała ją i zaczęła szczodrze polewać wszystko wokół, włączając w to łóżko. Zaprotestowałem bełkotliwie, ale wydobyły się ze mnie tylko neandertalskie pochrząkiwania.

Geraldine nie zwracała na mnie uwagi. Wyjęła cygaro z pudełka, które położyła przy łóżku, przytknęła do niego zapałkę i zaczęła palić! Niezwykłe! Nigdy nie tykała cygar. Patrzyłem, jak wkłada je między wargi, ciągnie, czekając, aż koniuszek się rozżarzy. Potem ukucnęła i już jej nie widziałem.

Powieki mi opadły. Musiałem się wysilać, żeby tak długo mieć je uniesione.

Nic nie widziałem, ale mój zmysł powonienia nadal funkcjonował. Pociągnąłem nosem i wyczułem cierpki zapach dymu. Wpełzł mi w nozdrza i zmusił do otwarcia ust i odkaszlnięcia. Usłyszałem syk. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że łóżko stoi w ogniu. Nie tylko łóżko, ale i cała podłoga była pokryta trzaskającymi niebieskimi płomykami.

Jeśli nadal będę tutaj leżeć, pomyślałem, spalę się z altaną.

Część III Ludzie w białych kitlach

Rozdział 1

Centrum operacyjne przy Manvers Street nie było tak ciasne jak przyczepa kempingowa. Spinacze do papieru nie tańczyły w pudełkach, kiedy Peter Diamond przechodził obok. Urzędnicy policyjni też nie czuli jego oddechu na karkach. Luźnym kartkom i pudłom nie groziło zmiecenie z blatów biurek. Karuzela z kartami, zamiast zajmować środek pokoju, została odesłana do kąta. Cztery konie trojańskie, jak ochrzcił je Diamond, w postaci terminali komputerowych stały na stole obok drzwi. Komitet policji zadekretował, że żadne większe śledztwo nie może się odbyć bez komputerowego wsparcia, bez względu na opory jakiegoś kłótliwego detektywa.

– Zaraz się rozgrzeją – obiecał nierozważnie inspektor Dalton, który przybył z komputerami i czterema cywilnymi operatorami.

– Rozgrzeją się? Sam się rozgrzej – odparł Diamond.

Mimo tych słów atmosfera beznadziejności znad jeziora została zastąpiona pewnością siebie. Mieli teraz cel działań. Pospolicie, ale trafnie rzecz ujmując, to jeden człowiek pomagał policji w śledztwie. Od półtorej godziny siedział w pokoju przesłuchań.

Diamond i John Wigfull wyszli zjeść kanapkę, obaj bez marynarek. Ostatni Detektyw był w swoim żywiole. Poluzował krawat i rozpiął guzik pod szyją. Czuł się świetnie i chciał, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Ledwie zerknął na ekrany komputerów. Spodziewał się, że wszelkie postępy w śledztwie wynikną z przesłuchania profesora Jackmana. Oparł potężne ciało o biurko, z trzaskiem otworzył puszkę piwa i odezwał się do Wigfulla.

– Wiesz, do czego się sprowadza ta historia o pożarze? Wigfull czekał, nie potrafił czytać w myślach.

– On kładzie fundamenty pod wersję obrony – powiedział Diamond. – Myślami już jest w sądzie, prosi o łagodny wymiar kary. Już raz próbowała go zabić, za drugim razem się bronił. Nie wiedział, że jest taki silny. Wpadł w panikę. Usiłował pozbyć się ciała, wrzucając je do jeziora. Zobaczysz, że mam rację, John.

Wigfull uniósł brwi.

– Nie tak mówił o tym wczoraj. Diamonda nie zbiło to z pantałyku.

– Zawsze zaczynają od tego, że dają ci czystą jak śnieg wymówkę. Wyszedł, kiedy spokojnie spała, i więcej jej nie zobaczył. To tylko pierwsza linia obrony. Nie spodziewa się, że długo ją utrzyma. I nie utrzyma.

– Myśli pan, że jest gotów przyznać się do zabójstwa?

– Jeszcze nie. Jackman ma głowę na karku, pamiętaj. Najpierw będzie chciał nas przeciągnąć na swoją stronę i pokazać się w jak najlepszym świetle. Ale ta sprawa z altaną dobrze pokazuje, jak działa jego umysł.

– Nie wierzy pan w to, komisarzu?

Diamond nic nie odpowiedział. Pozwolił, żeby cisza mówiła sama za siebie.

– Altana się spaliła – zauważył Wigfull.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Peter Lovesey - A Case of Spirits
Peter Lovesey
Peter Lovesey - The Tick of Death
Peter Lovesey
Peter Lovesey - Cop to Corpse
Peter Lovesey
Peter Lovesey - Wobble to Death
Peter Lovesey
Peter Lovesey - The Secret Hangman
Peter Lovesey
Peter Lovesey - The House Sitter
Peter Lovesey
Peter Lovesey - Upon A Dark Night
Peter Lovesey
Peter Lovesey - The Vault
Peter Lovesey
Peter Lovesey - Diamond Dust
Peter Lovesey
Peter Lovesey - Diamond Solitaire
Peter Lovesey
Peter Lovesey - The Summons
Peter Lovesey
Отзывы о книге «Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze»

Обсуждение, отзывы о книге «Detektyw Diamond I Śmierć W Jeziorze» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x