– Czy miała jakieś incydenty świadczące o zaburzeniach psychicznych?
– Tylko to, o czym mówiłem. Nie jestem psychiatrą.
– Paranoja – powtórzył Diamond i z psotnym błyskiem w oku spojrzał na policjantkę spisującą zeznanie. – Chcesz, żeby profesor to przeliterował?
Pokręciła głową.
Diamond odwrócił się do Jackmana.
– A pan? Czuł się pan prześladowany? Jackman, spięty, odsunął się od stołu.
– Co?
– Prześladowany czy choćby zagrożony. Myślę, że miał pan prawo tak się czuć po tym, co się zdarzyło.
– Użyłbym innych słów
– Jakich zatem użyłby pan słów, żeby to opisać? Profesor się zawahał.
– Oczywiście, straciłem do niej zaufanie. Musiałem się od tego momentu pilnować – odezwał się z niechęcią, jakby wciągano go na obce terytorium.
– Uznał pan, że da pan sobie radę?
– Nie rzuciła się na mnie z siekierą. Przynajmniej tak to odebrałem. Incydent z altaną wymagał mnóstwa przygotowań głównie po to, żeby zabójstwo wyglądało na wypadek. Nie chciała, żeby ją przyłapano. Gdyby miała przygotowywać kolejny zamach na moje życie, umiałbym to rozpoznać, zanim sprawa stałaby się naprawdę groźna.
– Dzielny człowiek – powiedział Diamond, choć wcale tak nie myślał.
Jackman pochylił się do przodu, zabiegając o zrozumienie.
– Kiedy mieszka się z kobietą, jest się jej mężem, dzieli się radości i rozczarowania, nie sposób nie myśleć, że ma się na nią jakiś wpływ, nie można nie mieć nadziei, że przemówi się jej do rozsądku. Zgoda, magia ulotniła się z naszego związku, ale nie musieliśmy się nawzajem niszczyć.
Zapadła cisza. Ani Diamond, ani Wigfull nie powiedzieli ani słowa, żeby nie przerywać czegoś, co wyglądało na początek wyznania. Jackman chyba zobaczył oczekiwanie w ich oczach.
– Ujmę to inaczej. Byłem gotów wziąć na siebie część odpowiedzialności za to, co się stało. Oboje popełniliśmy błędy. Odstręczyłem od siebie Geny, gdyż nie udało mi się trafić do jej duszy. Jedyne, co mogłem zrobić, to spróbować usunąć podejrzenia, które wobec mnie żywiła.
– Obdarzyć ją dobrodziejstwem wątpliwości?
– Nie było wątpliwości – powiedział stanowczo Jackman. – Próbowała mnie zabić i jej się nie udało. Fakt, że byłem tego pewien, stanowił moją gwarancję.
Ktoś zapukał i otworzył drzwi. Diamond obrócił się na krześle, gotów ryknąć. Nie znosił, kiedy przerywano przesłuchanie. Ale intruzem był lekarz policyjny. Towarzyszył mu posterunkowy, który niósł stalową miseczkę w kształcie nerki, strzykawkę i inne przedmioty.
– Ach – powiedział udobruchany Diamond. Odwrócił się i odezwał do Jackmana, którego twarz wyrażała studium niedowierzania i przerażenia. – Prosiłem doktora, żeby tu wpadł. Chcielibyśmy pobrać panu próbkę krwi dla laboratorium kryminalistycznego. To rutynowa procedura. Rozumiem, że możemy liczyć na pańską współpracę?
– Tylko próbkę krwi?
Diamond uśmiechnął się nieuprzejmie.
– A pan myślał, że co to jest? Serum prawdy?
Obaj detektywi wyszli za drzwi.
– Co dalej? – zapytał Wigfull, ale zwierzchnik nie był w nastroju do rozmowy.
– To – powiedział Diamond, podniósł jakąś książeczkę na wysokość ramienia, jakby miał składać przysięgę w sądzie, tyle że książeczka miała laminowaną okładkę w różowe słonie. – Notatnik z adresami, własność Geraldine.
– Chce pan sprawdzić wszystkie nazwiska? Diamond przytaknął z uśmiechem.
– Z pomocą naszego przyjaciela, tego za drzwiami, oczywiście. Rzućmy mu jakąś linę ratunkową, John.
– Żeby się na niej powiesił?
– Jesteś niedzisiejszy.
Wigfull pokiwał głową. Poglądy Diamonda na karę śmierci były powszechnie znane. Twierdził stanowczo, że upadek imperium brytyjskiego zaczął się w 1964 roku, kiedy wprowadzono abolicję. To nie był moment, żeby pozwolić mu wsiąść na ulubionego konika.
– W jaki sposób się ujawni?
– Wskazując palcem na kogoś innego.
– Pokaże nam fałszywy trop, tak?
– Żeby nam pomóc – powiedział Diamond, robiąc zbolałą minę. – Nie chcemy przecież przyjmować żadnych przedwczesnych założeń na temat naszego profesora, prawda? Współpracuje najlepiej jak może. Przebiegły z ciebie drań.
– A z pana sarkastyczny – odciął się Wigfull. Diamond się rozpromienił.
Kiedy wrócili do pokoju przesłuchań, Jackman zapinał mankiet. Wyglądał na mniej pewnego siebie niż poprzednio.
– Po co wam moja krew? – zapytał szybko.
– Mówi pan tak, że czuję się jak wampir – odparł Diamond. – Powiedziałem panu, to obecnie standardowa procedura. Słyszał pan o genetycznych odciskach palców?
– Tak, ale co to ma ze mną wspólnego?
– Na kołdrze z łóżka pańskiej żony były ślady krwi.
– Nie zauważyłem niczego.
– Nie rzucały się w oczy. Po chwili, w której można było dokonać kilku przemyśleń, Jackman zapytał.
– Zaatakowano ją w łóżku?
– Na razie nie da się tego stwierdzić. Nie wiemy nawet, czy to była jej krew. Może się znaleźć całkiem niewinne wytłumaczenie, przypadkiem się zadrapała, to się zdarza wszystkim od czasu do czasu. A może to ma jakieś znaczenie. W każdym razie nie będziemy niczego wiedzieć jeszcze przez tydzień. Kryminalistyka nie polega na szybkim działaniu. A jeśli to pańska krew, jestem pewien, że ma to jakieś wytłumaczenie. Możemy o tym porozmawiać teraz, jeśli pan chce.
Jackman pokręcił głową.
– Strata czasu.
– Jak pan sobie życzy. – Diamond rzucił notatnik z adresami na stół i zaczęli sprawdzać po kolei wszystkie nazwiska. Można się spierać, czy książka adresowa jest świadectwem charakteru jej właściciela. W wypadku Geraldine Jackman był to całkowity chaos. Obok kilku nazwisk z imionami i adresami wpisanymi pod odpowiednią literą, znajdowały się tam liczne wpisy ograniczone do samych imion, często bez adresu, tylko z numerem telefonu. Niektóre były otoczone obwódką, inne mocno podkreślone, wiele zostało wykreślonych. Na stronach znajdowały się dodatkowe zapiski, odjazdy pociągów, spotkania, stany konta w banku i gęste bazgroły na wpisach, które wyglądały jak ilustracje z podręcznika o pajęczynach. Detektyw typu Sherlocka Holmesa z pewnością wydedukowałby wystarczająco wiele z tych zawiłych linijek, by wskazać mordercę i stwierdzić z całą pewnością, jak i kiedy dokonano zabójstwa. Bardziej pospolita metoda Diamonda polegała na obserwowaniu zachowania Jackmana i wysłuchiwaniu jego komentarzy, kiedy wszyscy trzej próbowali ustalić listę przyjaciół Geraldine.
Zadanie ukończyli po półtoragodzinnej mrówczej pracy, a przynajmniej prawie ukończyli, jak to zwykle bywa. Skupiając się na miejscowych adresach i numerach telefonów, Jackman zidentyfikował ponad trzydzieścioro przyjaciół żony z ostatnich dwóch lat. Garstka imion pozostała tajemnicą, ale jego gotowość do współpracy nie podlegała wątpliwości. Przeglądał metodycznie notatnik, interpretując wpisy. Można było mu zarzucić tylko jedno. Nie chciał wskazać choćby jednego podejrzanego.
Niezadowolony z rezultatu Diamond przeszedł do mniej subtelnych metod.
– Wspomniał pan z imienia Rogera, pośrednika handlu nieruchomościami, człowieka, który tańczył z pańską żoną podczas przyjęcia w ogrodzie.
– Tak, jest tu gdzieś, Roger Plato. – Jackman zaczął kartkować notatnik. – Pod „R”, dwa numery telefonów, domowy i do pracy.
Diamond sięgnął po notatnik i popatrzył na wpis, jakby go wcześniej nie zauważył.
Читать дальше