– Wiem. Ale czy złożył wtedy meldunek? Nie. Może to teraz przedstawiać, jak chce.
– Może poprosimy techników kryminalistyki, żeby przypatrzyli się temu miejscu i sprawdzili, czy dowody potwierdzają jego wersję?
– Mamy to pod kontrolą. – Diamond nie był w stanie ukryć zadowolenia. Podobało mu się, że wyprzedza Wigfulla, który przecież nie jest idiotą. Z miną człowieka sukcesu chwycił torebkę z zamówioną kanapką z jajkiem i sałatą. – Nie zapominaj, że miną tygodnie, zanim laboratorium da nam jakąś odpowiedź. Obaj możemy to rozwiązać jeszcze dzisiaj. – Nie udało mu się otworzyć torebki. Ścisnął ją i w rezultacie rozgniótł kanapki. Wściekły rzucił torebkę do kosza i chybił.
– Może chce pan którąś z moich, z sałatą czy z pomidorem? – zaproponował Wigfull.
– Karma dla królika. Zabierzmy się do niego jeszcze raz. Dziś wieczór chciałbym wcześniej zjeść kolację.
– Chce pan mu odczytać prawa? Diamond popatrzył na niego podejrzliwie.
– To jakaś rada, czy co? Wigfull się zaczerwienił.
– Pomyślałem, że jeśli mamy powód, powinniśmy odczytać mu prawa.
Diamond dźgnął palcem pierś asystenta.
– Inspektorze, nie ucz mnie zawodu. To, co ci teraz powiedziałem, o jego winie, to przeczucie. Jeśli mamy pracować razem, przyjmij do wiadomości jedno: jeśli ja mówię, co myślę, to jest to mój przywilej. Kiedy będę chciał wiedzieć, co ty o tym myślisz, to cię o to, do cholery, zapytam. Jasne?
– Jasne, nadkomisarzu.
– Przedstawiłem mu jego prawa wczoraj wieczorem, zanim zdążył się do mnie odezwać. Przypomnij mu o tym, kiedy wejdziemy.
Kiedy wrócili, Jackman spojrzał na zegarek. Wyglądał na tak opanowanego, że byłby w stanie zadawać im pytania. Na biurku przed nim stał pusty kubek i leżał herbatnik, ostatni z paczki z trzema sztukami. Jednym, gwałtownym ruchem Diamond sięgnął i wsadził go sobie do ust.
Policjantka, która stenografowała zeznania, wślizgnęła się za nimi dyskretnie i zajęła miejsce za Jackmanem w chwili, kiedy Wigfull przedstawiał profesorowi jego prawa.
Diamond nie marnował czasu na pogaduszki.
– Wracając do pożaru w altanie, panie profesorze, rozumiem, że wydostał się pan z tego bez poważnych obrażeń?
– Tak.
– Udało się panu wstać, kiedy wyczuł pan niebezpieczeństwo?
– Z trudnością. To był ogromny wysiłek.
– Jest pan pewien, że podano panu środki oszałamiające?
– Jestem o tym przekonany. Musiała użyć phenobarbitonu, który dostała od lekarza. Bóg wie, ile tabletek domieszała do sosu. Gdybym nie zmusił się do wymiotów, jak panu mówiłem, w ogóle nie odzyskałbym przytomności.
– Miał pan szczęście.
– I to podwójne. Spłonąłbym w ciągu paru sekund. Kiedy wyszedłem, spodnie i buty tliły się na mnie.
– Chyba to przesadna nadzieja, że je pan zachował?
– Buty i spodnie? Wyrzuciłem je. Nie nadawały się do użytku. – Zmrużył oczy. – Czy pan wierzy w to, co mówię?
Odpowiedź Diamonda była dwuznaczna.
– Widziałem spaloną altanę. – Odchylił się w krześle i splótł ręce na karku. – Mnie interesuje, panie profesorze, to, co stało się potem. Zona próbowała pana zabić. Co pan z tym zrobił?
– Nie mogłem nic zrobić. Opadłem na trawnik w bezpiecznej odległości i patrzyłem, jak pożar dopala się sam z siebie. Nadal byłem pod wpływem środków oszałamiających i musiałem zasnąć, bo następną rzeczą, jaką zarejestrowałem, było światło dzienne i ból we wszystkich kościach. Jakbym się obudził ze snu, tylko przede mną leżały zgliszcza altany. Poszedłem do domu, żeby poszukać żony. Zachowała się jak wariatka, ale nie była głupia. Wyjechała.
– Skąd pan to wie?
– W garażu nie było jej samochodu.
– I co pan zrobił?
– Pospałem jeszcze kilka godzin. Nadal byłem zbyt słaby, żeby wybrać się na jej poszukiwania. Kiedy doszedłem do siebie, zacząłem powoli sprzątać po przyjęciu. Musiałem zająć się czymś praktycznym.
Diamond napomniał go łagodnie, jakby robił uwagę na temat gafy towarzyskiej.
– Nie zawiadomił nas pan.
– Nas?
– Policji.
– Chciałem, żeby Geny się wytłumaczyła.
– Ale nie wiedział pan, gdzie ona jest. Mogła się zabić. Ludzie często to robią po zabiciu współmałżonka.
– Ludzie na tyle sprytni, żeby upozować morderstwo jako wypadek, nie psują sprawy, popełniając samobójstwo – powiedział oschle Jackman. – Wiedziałem, że wróci.
Diamond wymienił spojrzenia z Johnem Wigfullem.
– Chce pan nam powiedzieć, że zaczął pan zmywać talerze? Jackman oparł łokcie na stole i nachylił się, żeby nadać mocy swoim słowom.
– Proszę posłuchać, jestem tutaj z własnej woli. Mówię wam o tym, co się stało. Nie życzę sobie, żeby kwestionowano moje zachowanie.
Diamond odpowiedział tonem człowieka, którego zachowanie było zbyt często kwestionowane, żeby coś sobie z tego robił.
– Chcemy po prostu zrozumieć, dlaczego tak to wszystko przebiegło. Idźmy dalej, dobrze? Kiedy znowu zobaczył pan żonę?
– Tego samego dnia, wczesnym wieczorem.
– Wróciła do domu?
– Tak. – Jackman relacjonował wydarzenia z bezpośredniością równie żywą jak przekonywającą. – Nie weszła od razu do środka. Patrzyłem, jak wysiada z samochodu na podjeździe, obchodzi dom i idzie do ogrodu. Była ubrana w czarny dres, w którym widziałem ją wcześniej. Przez chwilę patrzyła na wypaloną altanę. Nie podeszła blisko, stała w odległości dziesięciu metrów i bawiła się włosami. Potem odwróciła się i weszła do domu przez nadal otwarte drzwi od patio. – Uśmiechnął się lekko. – Oczywiście była wstrząśnięta do szpiku kości, kiedy zobaczyła, jak siedzę przed telewizorem z nogami założonymi na stół. O mało nie zemdlała. Chciałem zobaczyć, jak się zachowa, więc zapytałem, co robiła cały dzień. Powiedziała, że wyjechała wcześnie i spędziła dzień na leżaku w Paradę Gardens, trochę drzemiąc, bo nie mogła wytrzymać w domu. Prawdopodobnie mówiła prawdę.
– A co się stało, kiedy poruszył pan kwestię pożaru?
– Zaprzeczyła. Powiedziała, że chyba mi się to śniło, że przyszła do altany. Twierdziła, że na pewno upuściłem zapalone cygaro i sam spowodowałem pożar. Można się założyć, że taką wersję by podała, gdyby zdołała mnie zabić. Ale to w żadnym razie nie jest prawda – dodał szybko Jackman, wyczuwając, że otwiera im pole do pytań. – Przede wszystkim, z pewnością podała mi środki oszałamiające.
– Powiedzmy, że ktoś je podał – zauważył Diamond. Jackman szybko odrzucił tę poprawkę.
– Niech pan posłucha. Geraldine miała środek nasenny. Zachowała trochę sosu dla mnie. Nalegała, że sama go przyniesie. Zalała nim całe jedzenie. Wkrótce po zjedzeniu poczułem się jak pijany. Położyła cygara i postawiła alkohol obok łóżka polowego w altanie. Wszystko to było ukartowane. I jestem pewien, że to nie sen, że naprawdę ją zobaczyłem, bo widziałem, w co jest ubrana. Nadal nosiła ten czarny dres, kiedy wróciła następnego dnia.
– Już pan o tym wspominał. Myślał pan o tym niejednokrotnie, prawda?
Jackman pokiwał głową.
– I wniosek sam się narzuca.
– W porządku, panie profesorze – powiedział radośnie Diamond, jakby uwierzył w każde słowo z tej opowieści. – Jak pan sądzi, dlaczego tak postąpiła?
– Dlaczego chciała mnie zabić?
– Tak.
Jackman w zamyśleniu oparł brodę na dłoni.
– Składam to na karb stanu jej umysłu. Jak już mówiłem, jakiś czas przed tamtym wieczorem wykazywała objawy choroby. Podejrzewała, że spiskuję, żeby doprowadzić do jej zguby. To była iluzja, fantazja, ale dla niej najwyraźniej rzecz bardzo realna. Nie doceniałem powagi sytuacji aż do tego wieczoru.
Читать дальше